Jacek Machciński - trener, który zapłacił za szczerość

Jacek Machciński był jednym z twórców Wielkiego Widzewa. Najpierw jako asystent Leszka Jezierskiego, potem jako trener, który dał klubowi pierwsze mistrzostwo kraju. Na pewno był też jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej piłki.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Jacek Machciński Newspix / Na zdjęciu: Jacek Machciński
Kiedy odwiedziłem go kilka miesięcy temu, odniosłem wrażenie, że nie ma już celu w życiu. Nie do końca potrafił funkcjonować bez swojej żony Uli. Poznali się, gdy mieli po 7 lat. Jacek zepchnął ją z sanek i powiedział: "Ożenię się z tobą". Zostali ze sobą na ponad 60 lat. Urszula zmarła w marcu 2017 roku, Jacek tuż przed wigilią Bożego Narodzenia 2019 roku.

Być może jako trener Jacek Machciński mógł osiągnąć więcej, ale przez wiele lat tworzył duet z Leszkiem Jezierskim i to na tego drugiego spływała chwała. Ale właśnie Jacek dał Widzewowi pierwszy tytuł mistrza Polski. Historia oceni go różnie. Wielu nie pasował jego "ekstremalny" sposób bycia, Stefan Szczepłek nazwał go nawet "pierwowzorem Janusza Wójcika", co oczywiście nie było powodem do chwały. Jacek Machciński był jednak dobrym trenerem. Może bardzo dobrym. Miał też coś, co czyniło go człowiekiem wyjątkowym. Był prawdomówny, szczery do bólu. Decydując się na przebywanie z Jackiem musiałeś być przygotowany na to, że powie coś, co może ci się nie spodobać. Ale będzie to płynęło z głębi serca.

***

Po jednym ze spotkań ligowych w sezonie 1979/80 zawodnicy Widzewa Łódź poszli po odbiór premii. Piotr Romke po chwili rozczarowany wrócił na dół i powiedział, że zamiast 1500 złotych, które mu się należały za czas gry, dostał znacznie mniej.
- Ile dostałeś? - zapytał Machciński.
- 50 złotych. To musi być jakaś pomyłka - odparł Romke.
- Nie ma żadnej pomyłki. Za tyle, się ch***, nagrałeś - wyparował Machciński i odszedł.

ZOBACZ WIDEO: Christo Stoiczkow o Robercie Lewandowskim. "Jest jednym z dwóch najlepszych napastników na świecie"

Oto on. Pan trener Machciński. Zawsze przed meczami był ubrany na granatowo. Miał do tego zielone skarpetki. Ludzie po cichu śmiali się z tej niedorzecznej mieszanki kolorów, ale uważał ten strój za szczęśliwy i puszczał uwagi mimo uszu. Zawsze był przesądny. Potrafił wysłać jednego z masażystów z Chorzowa do Łodzi, kiedy zapomniał fartownych skarpetek. Następca Stanisława Świerka (w Widzewie - red) przed meczami wchodził do szatni z papierosem w ustach. Nie mówił zbyt wiele. Nie miał tego w zwyczaju. Przynajmniej nie kilka minut przed wyjściem na boisko. Lubił rzucić coś w stylu: "Pokażcie teraz, czy jesteście takie cwaniaczki". Jako znaków przestankowych używał przekleństw. Uważał, że długie przemowy nie mają sensu.

- Piłkarze nie gadali na odprawach. Ja mówiłem. Krótko, jakieś trzy minuty. To było maksimum. Ile razy można pieprzyć o tym samym? Wszyscy się znali jak łyse konie, o czym tu gadać - twierdził. Jeden z najbardziej tajemniczych i kontrowersyjnych trenerów w polskiej piłce, który zbudował swoją legendę, gdy wprowadził Widzew na nieosiągalny dotąd poziom, objął zespół mimo oporu ludzi, którzy rządzili futbolem w kraju.

***

Gdyby napisać, że sama nominacja Machcińskiego w 1979 roku na trenera Widzewa wzbudziła oburzenie w środowisku trenerów starszej daty, zwłaszcza tych związanych z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, byłoby to zbyt ogólne ujęcie tematu. Prezes klubu Ludwik Sobolewski o młodego trenera musiał stoczyć szereg batalii, które ułożyły się z czasem w regularną wojnę. Nowy szkoleniowiec Widzewa miał bowiem potężnego przeciwnika - Ryszarda Koncewicza, byłego selekcjonera kadry narodowej, a obecnie wiceprezesa związku do spraw szkoleniowych. Dla Warszawy "Faja" był wyrocznią. Właśnie ten guru polskich szkoleniowców odmówił wydania niedawnemu asystentowi Jezierskiego uprawnień niezbędnych do podjęcia pracy. Nie podał logicznych przyczyn, stwierdził jedynie, że młody trener po pierwsze jest niedoświadczony, po drugie - ma naganne maniery.

- Uważam, że swoją dotychczasową ciężką pracą nie zasłużyłem na takie potraktowanie. Jeden wieczór nie może przekreślić całego życia człowieka - irytował się Machciński. Ta sprawa podzieliła opinię publiczną. Za trenerem stanęli znani dziennikarze, m.in. Krzysztof Wągrodzki czy Janusz Atlas, którzy napisali wprost, że widzimisię tego czy tamtego działacza nie może decydować o tym, kto ma być trenerem, a kto nie. A już z pewnością nie można decydować o tym na podstawie osobowości człowieka. Machciński trenerem Widzewa w końcu został. Dostał uprawnienia warunkowe, do końca sezonu. Koncewicz nie tolerował go za ten wspomniany "jeden wieczór".

Chodziło o incydent, który miał miejsce w połowie stycznia w hotelu Katowice. Było to w przeddzień ogólnopolskiej konferencji szkoleniowej. Ryszard Latawiec, były asystent Machcińskiego z Resovii, wspomina, że gdy przyjechał późnym popołudniem, zastał kilku trenerów przy stoliku w hotelowej kawiarni. Wśród nich był Machciński. Było pełno pustych butelek po koniakach, dlatego Latawiec "odniósł wrażenie, że impreza trwa od rana". Potem grupa trenerów przeniosła się do restauracji.

Gdy osuszono którąś z kolei butelkę, przez sale przeszła elita. Kilku szkoleniowców mających silną pozycję w piłce, a z nimi dziennikarz Jerzy Lechowski. Wiceprezes PZPN Henryk Loska podszedł do stołu. Wyciągnął rękę do Leszka Jezierskiego, po czym odwrócił się i poszedł do drugiej sali. Machciński poczuł, jakby dostał z otwartej ręki w twarz. - Z robotnikami nikt się nie wita - mruknął pod nosem, ale na tyle głośno, by wszyscy słyszeli.

Uwaga została zignorowana. Jezierski powiedział, że musi pogadać towarzysko z kolegami z Warszawy i na chwilę wyszedł z sali. Po kilku minutach Machciński wstał od stołu i podążył śladem pierwszego trenera Ruchu. - W imieniu swoim i kolegów zapraszam na lampkę koniaku i filiżankę kawy - powiedział. Zebrani popatrzyli po sobie. Któryś z nich rzucił pogardliwe, "a kto to w ogóle jest?". Tej zniewagi nie wytrzymał. Wygłosił obraźliwe przemówienie, którego potem nie mogli mu darować. Alkohol zrobił swoje, trenerzy nie chcieli słuchać monologu Machcińskiego, doszło więc do scysji, a potem nawet do rękoczynów z obecnym na sali Lechowskim, wpływowym autorem tygodnika "Piłka Nożna".

Ten sprawę opisał, nie używając nazwisk Jezierskiego oraz Machcińskiego, choć po kraju szybko rozeszło się, o kogo chodzi. Wystąpili w artykule jako "znany trener" i "nieznany asystent":

"Nieznany asystent cały czas wykrzykiwał, wymachiwał rękami i za wszelką cenę starał się przejąć rolę wodzireja. Wszyscy byli frajerami, on jeden nieprzeciętnym kozakiem. Zaczepił Strejlaua: - Masz tytuł magistra, a jesteś taki głupi. Pracujesz za grosze (...) Zarabiam więcej niż ty!... (...) Potem zwrócił się do Henryka Loski.
- Ja wiem - krzyczał - Pan nazywa się Loska, jest pan jest wiceprezesem, ale pan nie wie kim ja jestem! Ha, więc rozmowy nie będzie.

Zaczynałem mieć tego dość. Zapytałem więc znanego trenera: - Kim właściwie jest ten niegrzecznie zachowujący się żółtodziób? - Eee, to tęga głowa - odpowiedział. - Ma taką gadkę, że mógłby być mistrzem reklamy. Od 7 lat mówię mu, żeby zaczął chodzić po ziemi. Nie pomaga, wciąż szuka guza.

- Stary, daj spokój - zwrócił się grzecznie znany trener do nieznanego asystenta. - Chwileczkę trenerku, chwileczkę... Jedziemy na tym samym wózku... Zwalą mnie, to i ty spadniesz. Kasuję Cię!... Słyszysz? Kasuję! Siadaj! - rozkazał asystent. Miarka się przebrała. - Trenerze, dopiero teraz wiem, dlaczego miał pan kłopoty w poprzednim klubie - powiedziałem. - Jak się ma takich asystentów...".

Dalej Lechowski stwierdza, że w tym momencie Machciński rzucił się na niego z rękami, ale został powstrzymany przez Andrzeja Strejlaua, Waldemara Obrębskiego i Edmunda Zientarę.

Gdy rozmawialiśmy ponad 30 lat później, Machciński przyznał, że część opisu dziennikarza się zgadza. Właściwie niemal wszystko oprócz odzywki do Jezierskiego. - Z pewnością nie obraziłem Leszka. To wymysł dziennikarza. Pracowaliśmy wspólnie przez wiele lat przedtem i potem, bardzo go szanowałem - mówi.

Jeszcze fragment z felietonu Lechowskiego: "Nie podaję też nazwiska znanego trenera i jego asystenta. Cynikom i hochsztaplerom usiłującym się zadomowić w naszym piłkarstwie nie należy robić reklamy". Sam Machciński wtedy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Latawiec odprowadził go do pokoju, gdzie opróżnili jeszcze jedną butelkę zachodniego alkoholu. Otrzeźwienie przyszło rano, gdy zeszli na śniadanie. Latawiec mówi, że "każdy się witał, ale trenerzy starali się odwracać wzrok od Jacka, unikali go".

Niedługo później felieton na łamach "PN" popełnił Koncewicz. Pisał m.in.: "Pojawili się trenerzy o skłonnościach do lekkiego życia i nadużywania alkoholu" oraz, że "Powyrywamy te wszystkie chwasty, które niszczą piękne łany polskiego piłkarstwa".
Brzmiało jak ogłoszenie wyroku śmierci zawodowej.

Sobolewski stoczył długą batalię i ostatecznie Machciński - wbrew Warszawie - został trenerem Widzewa. Debiutował w wyjazdowym meczu z szóstym w lidze Górnikiem Zabrze, prowadzonym przez Władysława Żmudę, swojego późniejszego następcę. - Nie wygłosiłem żadnej przemowy motywacyjnej. Myślę, że problem leżał w mentalności piłkarzy. Powiedziałem więc tylko: "Chcecie zarabiać pieniądze, róbcie to, co wam mówię". I to wystarczyło. Patrząc na nazwiska, Widzew powinien wtedy walczyć o mistrzostwo Polski, a nie zajmować miejsce pod koniec tabeli - opowiadał Machciński.

Zawodnicy znali go jako masażystę i asystenta Jezierskiego. Zaczął współpracować ze swoim mentorem w Widzewie jeszcze jako 24-letni absolwent warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Teraz, gdy go zastąpił, nie było obaw, że nie będzie miał szacunku. Można nawet powiedzieć, że był idealnym kandydatem do tej "parszywej ekipy", jak półżartem określił ją Mirosław Tłokiński. Po latach Machciński mówił: "Znaleźliśmy wspólny język i mimo że niektórzy ludzie urobili mi opinię alkoholika i hochsztaplera, zawodnicy nie boją się ze mną pracować".

Trafił więc swój na swoich, bo przecież widzewiacy mieli opinię zdziczałych wyrostków. Janusz Pekowski, Paweł Kowalski, Bronisław Waligóra, Stanisław Świerk - wszyscy ci trenerzy, choć mieli swoje sukcesy, również poważne, nie byli chyba do końca tymi, których szukał Sobolewski. On chciał w tym momencie drugiego Jezierskiego. Trochę trenera, trochę cwaniaka, trochę "gangstera". Machciński najlepiej nadawał się do odegrania tej roli, ponieważ spełniał wszystkie trzy warunki.

Uczeń "Napoleona" Jezierskiego, jako piłkarz grał w Łodziance, Hali Sportowej, Widzewie, Warcie Poznań i na warszawskiej AWF. Najwyżej zaszedł z poznańską drużyną, do III ligi. Pytany o pozycję na boisku, mówił "kiepski lewoskrzydłowy". Nie mógł się więc pochwalić poważną karierą piłkarską, ale do zdobytego u boku Jezierskiego doświadczenia dokładał swoje przemyślenia ze studiów w Warszawie. Ukończył je w 1972 roku, a potem dostał pierwszą pracę we Włókniarzu Pabianice, skąd trafił pod skrzydła Jezierskiego, z którym przez lata współpracował.

Leszek był od wielkich idei, Jacek od ciężkiej pracy. Np. w Chorzowie do dziś sporo osób twierdzi, że to Machciński był głównym lub co najmniej równorzędnym architektem mistrzostwa Polski, które Ruch zdobył w 1979 roku, a więc kilka miesięcy przed przejściem Machcińskiego do Widzewa.

Sobolewski, angażując młodego trenera, musiał doskonale zdawać sobie z tego sprawę. - Moje zespoły były znakomicie przygotowane pod względem wydolnościowym. Wszystko zawdzięczałem Leszkowi Jezierskiemu, moim celem było udoskonalić jego szkołę - mówi trener.

Po latach piłkarze Machcińskiego będą dzielić się na tych, którzy minimalizują jego wkład w drużynę, twierdząc, iż był to zespół kompletny, który nie potrzebował wielkiego trenera, i takich, którzy uważają, iż był dla Widzewa wręcz stworzony - miał znakomity kontakt z drużyną i świetny pomysł na jej prowadzenie. W znacznym stopniu była to idea oparta na fantastycznym przygotowaniu fizycznym. - Jacek pod względem warsztatu był bardzo dobry, miał też świetną osobowość do tego zespołu - uważa Mirosław Westfal, jeden z trenerów pracujących w tamtych czasach w Widzewie.

Wiesław Chodakowski, skonfliktowany od ponad 30 lat z Machcińskim, wspomina: - Leszek Jezierski zawiesił poprzeczkę na odpowiedniej wysokości i dla wielu trenerów był to problem. Jacek był jednak w korzystnej sytuacji. Pracował przy Jezierskim, więc znał doskonale zespół. Można powiedzieć, że znał 80 procent drużyny. Miał idealną pozycję startową. Chłopcy chcieli zarabiać pieniądze, więc wystarczyło ich odpowiednio ustawić. Śmiali się wtedy, że z takim zespołem trener jest niepotrzebny, ale to były tylko żarty.

ZOBACZ Józef Młynarczyk - znikający bramkarz

Józef Młynarczyk, który pracował z Machcińskim od sezonu 1980/81: - Miał charakter, potrafił zmotywować, zrobić atmosferę, czasem huknąć jak chłop na polu. Idealnie pasował do drużyny w tym czasie. Z kolei Władysław Dąbrowski uważa, że do wszystkiego trzeba dodać nowatorskie podejście Machcińskiego do treningu.

- Jacek był trenerem bardzo nowoczesnym. Jeśli pojawiały się zewnętrzne opinie, że wszystko zawdzięcza Jezierskiemu czy nawet go kopiuje, to były błędne. Myślę, że pod względem metod treningowych był bardziej zaawansowany. Przede wszystkim skończył z długimi zajęciami, rozciągniętymi w czasie, męczącymi fizycznie, ale też psychicznie. U niego było krótko, lecz bardzo intensywnie. Wcześniej coś takiego stosował Jaroslav Vejvoda w Legii, jednak nie było to powszechne. Pod tym względem Jacek wyprzedzał większość polskich trenerów o dwadzieścia lat - uważa Dąbrowski.

ZOBACZ Włodzimierz Smolarek - prosty chłopak, który został legendą

Szkoleniowiec odrodził Widzew, zmieniając sposób gry na szybki atak, który znowu stał się najmocniejszym atutem łódzkiego zespołu. Machciński zakodował w głowach piłkarzy, żeby nie ryzykowali zbytnio, a w trudnej sytuacji nawet oddali piłkę przeciwnikowi. Cofali się, czekali na rywali i wyprowadzali błyskawiczne kontry, w które zaangażowanych było sześciu, nawet siedmiu zawodników. Po otrzymaniu piłki poszukiwali pozycji, błyskawicznie przemieszczając się w różnych kierunkach niczym kamienie wystrzelone jednocześnie z procy. Swoją grą zaskakiwali przeciwnika, nieprzygotowanego na powstrzymanie takiego ataku. Ten styl przynosił doskonałe rezultaty.

To ledwie początek historii Jacka Machcińskiego, który zmienił klub a w 1981 roku sięgnął po pierwsze mistrzostwo Polski z Widzewem. Gdy zapytałem go o fetę mistrzowską, spojrzał na mnie jak na kogoś skrajnie naiwnego. - Jaką fetę. Wszyscy wiedzą, jak to się odbyło - wyparował. Zaprotestował wtedy obecny w pokoju Marek Pięta: - Najważniejsze mecze graliśmy uczciwie!

Oczywiście Widzew był najlepszy i w normalnych okolicznościach nie musiałby niczego kupować. Miał sporą przewagę, najmocniejszy skład, wszystko. Tyle tylko, że w wyniku głośnej "Afery na Okęciu" zawieszonych zostało czterech kluczowych graczy: Józef Młynarczyk, Władysław Żmuda, Włodzimierz Smolarek i Zbigniew Boniek.

PZPN decyzją polityczną zniszczył jedną z najlepszych ówczesnych drużyn. Ekipę, która wyeliminowała z europejskich pucharów Manchester United czy Juventus Turyn, ale odpadła z Ipswich Town. Ówczesny manager angielskiego zespołu, Bobby Robson, tak go opisał w swojej autobiografii:

ZOBACZ Władysław Żmuda - człowiek, który wygrał z PRL

"W poprzedniej rundzie trener Widzewa Łódź, który właśnie ograł Manchester United, zaproponował mi pewną rzecz:
- Postawi pan na pańską drużynę? - zapytał. Trochę mnie to wprawiło w osłupienie i chwilę się zawahałem.
- Co masz na myśli, pieniądze?
- Tak - powiedział. - Założę się z tobą. Chcę postawić na zwycięstwo mojej drużyny. Postawisz na swoją?
- Nie, nie zakładam się - odpowiedziałem, wciąż nie dowierzając całej sytuacji. W piłce spotykasz różne sytuacje...".

Z piłki wycofał się po zawale serca w 1987 roku.
- Prowadziłem wtedy Ruch Chorzów. Graliśmy u siebie z Lechią Gdańsk baraż o utrzymanie w ekstraklasie. Dzień wcześniej miałem zawał, jakbym coś przeczuwał - opowiada Machciński. - W tamtym meczu Janusz Jojko strzelił najsłynniejszego samobója w historii polskiej piłki, Ruch spadł.
- Jak widzę Jojkę, odwracam się w drugą stronę. Ręce mi się trzęsły. Żona powiedziała, że woli mieć mnie w domu niż za oknem. A sąsiadujemy z cmentarzem - opowiadał. Po kilkunastu latach jeszcze wracał do klubów z niższych lig, ale już bez powodzenia.

Gdy rozmawiam z piłkarzami Widzewa, mówią że Jacek mógł osiągnąć znacznie więcej, mógł stać się kultowym trenerem. Na swój sposób może nawet jest, ale pewnie sam miał świadomość, że nie osiągnął tyle ile mógł. Inna sprawa to czasy, w których pracował. Więcej wówczas znaczyli działacze niż trenerzy.

***

Gdy pisałem książkę o Widzewie Łódź, Jacek - bo tak kazał do siebie mówić - dał mi całą torbę materiałów na swój temat. Były tam zarówno te, które sławiły go jako szkoleniowca, jak i te, które go obciążały, jak choćby wspomniane teksty Lechowskiego. Ktoś inny schowałby je głęboko na dnie szafy albo spalił i udawał, że nigdy ich nie było. Ale nie on.
- Dlaczego dałeś mi materiały, w których cię oskarżają? - zapytałem.
- Bo tak było. Bo to prawda - odpowiedział.

Jacek Machciński zmarł 22 grudnia. Pogrzeb odbędzie się 8 stycznia na Cmentarzu na Dołach w Łodzi o godzinie 14.

Czy polska piłka w ciągu dekady doczeka się trenera klasy międzynarodowej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×