Oliver Kahn - geniusz bramki, szaleniec, niewierny mąż

Oliver Kahn właśnie został dyrektorem Bayernu Monachium, a za dwa lata zajmie stanowisko Karla-Heinza Rummenigego i przejmie władzę w jednym z największych klubów świata. Nowy szef Roberta Lewandowskiego wraca więc na swoje miejsce - na szczyt.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Oliver Kahn Getty Images / Alexander Hassenstein/Bongarts / Na zdjęciu: Oliver Kahn
Miał wszystko by uznać go najlepszym bramkarzem w historii. Zresztą jest pewnie wielu kibiców, zwłaszcza niemieckich, którzy by tej tezy bronili jak niepodległości. Trudno znaleźć w końcu bramkarza szybszego i co tu dużo mówić - skuteczniejszego. Lista jego dokonań jest imponująca. Kolekcjonował indywidualne odznaczenia i trofea, był wybierany kilka razy najlepszym bramkarzem Niemiec, Europy czy świata.

A jednak Oliver Kahn nigdy nie był ulubieńcem kibiców. Może dlatego, że jego chęć wygrywania graniczyła z obsesją. Jak choćby wtedy, gdy został zaproszony na mecz charytatywny, gdzie zbierano na sierociniec. Pod koniec 9-letnie dzieci strzelały rzuty karne. Za każdą strzeloną jedenastkę organizatorzy wpłacali pieniądze. Kahn obronił wszystkie strzały. Takiego faceta nie da się lubić. Nawet jeśli się go - jako bramkarza - uwielbia.

Kahn przyszedł do Bayernu w połowie lat 90., w okresie gdy Bawarczycy uczynili swoją kolonią Karlsruher SC. W ciągu zaledwie kilku lat ściągnęli pół podstawowego składu z klubu,który wówczas był prawdziwą rewelacją Bundesligi. Do stolicy Bawarii przyszli choćby Michael Tarnat, Michael Sternkopf, Oliver Kreuzer, Thorsen Fink, Mehmet Scholl i przede wszystkim on: "Der Titan", czego tłumaczyć nie trzeba, nazywany też czasem - również przez swoich fanów - "Bananowym Olim".

ZOBACZ WIDEO: Euro 2020. Maciej Szczęsny: Nie będzie łatwo, ale nie ma co rzucać się ze skały

Zdarzało się nawet, że kibice rzucali mu banany pod bramkę. Oczywiście fani rywali, choćby Borussii Dortmund, nie znosili go. Ale ci z Bayernu wręcz odwrotnie. Przez swoje długie ręce, niesamowitą szybkość i zwinność, do tego wygląd wzbudzający strach i takie też agresywne zachowanie - wzbudzał szacunek.

Co tu dużo mówić, jego klasa była niepodważalna. W Bayernie puścił mniej bramek niż miał meczów (592 bramki w 632 meczach), poza tym w 4 na 10 spotkaniach zachowywał czyste konto. To fantastyczny wynik.

Szczytowym momentem jego kariery były lata 2001-02, gdy dwukrotnie zajmował trzecie miejsce w plebiscycie na "Złotą Piłkę" magazynu "France Football". Właśnie w tamtym okresie mówiono, że Niemcy mają najsłabszy zespół od czasów wojny a więc od 50 lat. I ten zespół zaszedł aż do finału mistrzostw świata w Korei i Japonii.

Jak więc było z tym wielkim kryzysem w niemieckiej piłce? Nie ma wątpliwości, że on był. Reprezentacja Niemiec była przynajmniej w połowie śmieszna. "Suddeutsche Zeitung" napisała nawet, że teoretycznie ustawienie drużyny Rudiego Voellera to 4-4-2, ale tak naprawdę można je sprowadzić do sformułowania "jeden w ostatniej linii". I dużo w tym racji, bo Oli Kahn ratował drużynę i ciągnął ją za uszy. On i Michael Ballack, najlepszy niemiecki rozgrywający tamtych czasów i pewnie jeden z lepszych w historii.

To oni dwaj torowali Niemcom drogę. Oczywiście sprzyjało też piłkarzom Voellera losowanie. Najpierw była łatwa grupa z Irlandią, Kamerunem oraz Arabią Saudyjską. Potem łatwa drabinka: po kolei Paragwaj, USA i wciągnięta bezczelnie przez sędziów do półfinału drużyna Korei Południowej.

Pech chciał, że w finale Ballack nie mógł zagrać zawieszony za kartki, Kahn zaś popełnił fatalny błąd. Po strzale Rivaldo wypuścił piłkę z rąk, Ronaldo z bliska dopełnił formalności. Prawda jest taka, że byłoby wielką niesprawiedliwością dziejową, gdyby drużyna tak słaba wygrała złoto na mundialu kosztem ekipy, w której byli m.in. Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho czy Roberto Carlos.

ZOBACZ: Miro Klose było przykro gdy słyszał gwizdy w Gdańsku

Z drugiej strony widok przybitego, siedzącego opartego o słupek Kahna, mógł zmiękczyć najtwardszych. Jego zdjęcie ze stadionu w Jokohamie - wielkiego przegranego - jest jedną z najbardziej ikonicznych fotografii obrazującego klęskę.

Oczywiście nie było wątpliwości, że jest wielki - łącznie z finałem wpuścił 3 bramki w 7 meczach. W fazie play-off: 1:0 z Paragwajem, 1:0 z USA, 1:0 z Koreą. Wynik niezwykły, ale nie mogło tak być w nieskończoność. Szkoda tylko, że tak jakoś głupio z tą bramką wyszło. Kahnowi takie błędy się nie zdarzały!

On sam nie chciał usprawiedliwień. Dziennikarzom próbującym usprawiedliwić puszczone bramki jego kontuzją ręki, powiedział wprost: "To nie miało znaczenia. Popełniłem błąd i muszę z nim żyć".

ZOBACZ Lukas Podolski - zignorowany przez Polskę, pokochany przez Niemców

Pierwszy chyba raz żałowali go wszyscy. Podchodzili do niego koledzy z drużyny, ale nie tylko. Również prawy obrońca rywali Cafu, czy prowadzący spotkanie włoski arbiter Pierluigi Collina. Wyglądało to jakby przyjmował kondolencje na własnym pogrzebie.

Smutno było, ale tylko na chwilę. Wkrótce w Niemczech wybuchł skandal z udziałem Kahna. Ale nie chodzi o to, że złapał za kark Thomasa Brdaricia z Leverkusem czym wywołał powszechne oburzenie w Niemczech. Nie chodzi też o to, że został przyłapany, gdy w czasie rehabilitacji grał cały dzień w golfa, a potem do 5 rano bawił się w dyskotece. Chodzi o to, że w 2003 roku Oli opuścił swoją żonę Simone i związał się z celebrytką Vereną Kerth. Może takich spraw jest pełno, ale państwo Kahn mieli w tym czasie 4-letnią córkę Kathrinę, która lada chwila spodziewała się braciszka Davida. Simone była w mocno zaawansowanej ciąży. Po latach Oli wrócił do swojej żony, by krótko potem ogłosić rozwód. I wkrótce ożenił się po raz kolejny, z piękną blondynką Svenją, z którą jest do dziś i ma prawie 9-letniego syna Juliana.

Czy Bayern w ciągu 3 lat wygra Ligę Mistrzów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×