Krzysztof Dowhań - genialny szlifierz, który przyniósł Legii fortunę

Newspix / DAMIAN KUJAWA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Krzysztof Dowhań
Newspix / DAMIAN KUJAWA/FOTOPYK / Na zdjęciu: Krzysztof Dowhań

Ten skromny facet pewnie wolałby gdzieś się ukryć, żeby nie było o nim za głośno. Ale tak się nie da. Dzięki pracy Krzysztofa Dowhania Legia Warszawa zarobiła już fortunę - około 20 milionów euro.

Transfer Radosława Majeckiego do AS Monaco za rekordową kwotę siedmiu milionów euro to sukces Legii Warszawa, agentów i przede wszystkim samego zawodnika. W tle jest jednak cichy bohater, nazywany najwybitniejszym polskim szlifierzem talentów.

Jest oczywiście wielu świetnych specjalistów w jego branży, ale lista dokonań tego skromnego, cichego fana muzyki gitarowej bije wszystkich i wszystko. Transfery takich bramkarzy jak Majecki, Łukasz Fabiański, Wojciech Kowalewski, Artur Boruc, Jan Mucha, Dusan Kuciak przyniosły klubowi w sumie 20 milionów euro.

A przecież były to transfery dokonywane na przestrzeni wielu lat. Można dodać do tego młodego Wojtka Szczęsnego, który również pracował z Krzysztofem Dowhaniem, czy Jakuba Ojrzyńskiego (obecnie Liverpool). I wielu innych również znanych jak Jakub Szumski, Łukasz Budziłek, Maciej Gostomski czy Konrad Jałocha.

ZOBACZ WIDEO: Bundesliga. Michał Pol nie ma wątpliwości. Przed Piątkiem niesamowicie trudne chwile

Trzeba o tym przypominać, bo 64-letni trener nie pasuje do świata, w którym obowiązuje zasada: "Jeśli sam się nie pochwalisz, nikt cię nie pochwali". Tym bardziej że Dowhań mówi, że po prostu ich nie zmarnował. I pewnie sporo w tym racji.
Gdy więc poprzedni trener legionistów Ricardo Sa Pinto odstawił Dowhania na boczny tor, podniosła się wrzawa, jakby przyłapano złodzieja w kościele na kradzieży świętej relikwii. Dowhań prowadzący rozgrzewkę, wykonujący polecenia trenera Ricardo, to było absurdalne dla wszystkich dookoła klubu. Ale stan ten trwał tylko do stycznia. Ktoś się zorientował, że popełniono błąd, a Portugalczyka wkrótce nie było w klubie.

- Pamiętam, gdy zaczynałem pracę w Polonii Warszawa, a bramkarzami byli Maciej Szczęsny, Mariusz Liberda czy Piotr Wojdyga. Dziś pracuje się diametralnie inaczej. Cały czas najważniejszą funkcją golkipera jest oczywiście obrona bramki. Do tego doszło jednak wiele dodatkowych obowiązków. Bramkarz obecnie musi być najbardziej wszechstronnie wyszkolonym zawodnikiem w drużynie - opowiadał Krzysztof Dowhań w magazynie "Asystent Trenera".

Lata mijają, a on ciągle jest w Legii Warszawa, choć chcieli go wyrwać naprawdę wielcy świata futbolu jak Arsenal czy Celtic. Dowhań ma nie tylko znakomite wyczucie, ale też idzie z duchem czasu. Do tego chyba lepiej rozumie, jak powinna wyglądać gra na tej pozycji, niż wielu młodych trenerów, którzy chcą stworzyć bramkarza od A do Z.

Czytaj także: Radosław Majecki w Monaco

Kiedyś rozmawiałem o Dowhaniu z Fransem Hoekiem, który pracował w Barcelonie czy Manchesterze United oraz w polskiej kadrze jako asystent Leo Beenhakkera. - Nie znam tego faceta, ale jego bramkarze przemawiają za nim. Co ciekawe, wszyscy, których szkolił, mają swój styl. Nie widać, że wyszli spod ręki tego samego faceta. Jeśli mają jakąś wspólną cechę, to osobowość i mentalność zwycięzcy - powiedział znakomity holenderski trener.

I chyba nieco nieświadomie trafił. Analizując wypowiedzi i wywiady z Dowhaniem, można dojść do wniosku, że nie jest on do końca producentem od A do Z. Raczej pozwala ludziom już w jakimś stopniu ukształtowanym odkrywać "swoje ja", wyrazić siebie, wyciąga z nich to, co mają najlepszego. Przecież Mucha, Boruc czy Fabiański to trzej zupełnie inni bramkarze.

Dowhań bardzo dużo rozmawia z zawodnikami, wymienia się z nimi spostrzeżeniami, daje im w jakimś stopniu decydować, ale też potrafi przekonać do własnej racji.

- Największy komplement, jaki na temat mojej pracy w życiu usłyszałem, padł z ust Maćka Szczęsnego. Facet w tym wieku powiedział mi, iż nie przypuszczał, że tak wiele może się jeszcze nauczyć - powiedział kiedyś Dowhań. A trzeba pamiętać, że Szczęsny był już po trzydziestce i miał za sobą kilka tytułów mistrza Polski. Pewnie to samo mógłby powiedzieć Arkadiusz Malarz, który wykonał w Legii ogromny skok, będąc już grubo po trzydziestce.

Sam Dowhań nigdy nie był wybitnym bramkarzem. Miał ambicje i technikę, to wszystko. - Był bardzo poprawny technicznie, ale nie miał szans na karierę. Był za niski - opowiadał mi kiedyś Rudolf Kapera, przez Dowhania nazywany mentorem.

Przyszły trener mistrzów był niezłym lokalnym, warszawskim bramkarzem, poszedł nawet z Sarmaty do Gwardii a potem do Polonii.
- Może i osiągnąłbym więcej, gdybym urósł wyższy, kto wie. A tak, możemy mówić co najwyżej o przygodzie, na pewno nie o karierze. Zresztą, moi rodzice byli niscy, więc od początku byłem skreślony - mówił. Ćwiczenia wymyślał sobie sam.

- Nie mieliśmy trenera bramkarzy, zajęcia prowadził asystent. Coś tam od każdego podpatrzyłem, a zawsze starałem się coś własnego zorganizować - opowiadał. Gdy skończył grę, chciał założyć własny biznes. Ale nie poszło.

Czytaj także: Krzysztof Dowhań: Szczęsny czy Fabiański?

- Zawsze sobie powtarzałem, że trenerem nigdy nie będę. Kompletnie mnie to nie interesowało. Gdy skończyłem grać, chciałem założyć własny biznes, ale nie wyszło. Trzy miesiące wytrzymałem. Po prostu nie jestem do tego stworzony - mówił.

Przygarnął go właśnie Kapera w Polonii, który sam był zdziwiony tym, jak radzi sobie jego podopieczny. Dowhań cały czas chciał się czegoś uczyć i to mu zostało do dziś. Nie jeździł na staże, bo nie miał czasu. Jednak analizował, dopytywał, był - jak wspominał Kapera - szalenie ambitny.

- Trenerzy bramkarzy muszą iść z duchem czasu, ciągle się rozwijać, wzbogacać swój warsztat. Piłka nożna się zmienia, nie można pracować tak jak kilkanaście lat temu - mówi Dowhań w wywiadzie z "Asystentem Trenera".

Kolejni bramkarze wychodzący spod jego ręki, doskonale dopasowani do wymogów współczesnego futbolu, świadczą o tym, że nie są to tylko słowa.

Źródło artykułu: