Bundesliga. Maciej Kmita: Krzysztof Piątek nigdy nie będzie drugim Robertem Lewandowskim (komentarz)

Po przejściu Krzysztofa Piątka do Herthy Berlin porównywanie go z Robertem Lewandowskim nabierze na sile. Z krzywdą dla "Il Pistolero", który nigdy nie będzie jak kapitan reprezentacji Polski. I nie ma w tym jego winy.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Na zdjęciu od lewej: Robert Lewandowski i Krzysztof Piątek Getty Images / Press Focus / Na zdjęciu od lewej: Robert Lewandowski i Krzysztof Piątek
Sami zaczęliśmy to w lutym 2017 roku, jeszcze przed eksplozją skuteczności Krzysztofa Piątka. Prezentując napastników młodzieżowej reprezentacji, pisaliśmy: "Stylem gry najbardziej ze wszystkich przypomina Lewandowskiego. Jest silny, bezkompromisowy i próbuje uderzać z każdej pozycji, z której widzi bramkę rywala, korzystający przy tym z obu stóp - właśnie jak młody Lewandowski, a do tego haruje na całym boisku z myślą o drużynie". Więcej TUTAJ.

Pół roku później o "nowym Lewandowskim" zrobiło się głośniej za sprawą Michała Probierza, który tuż po przejęciu Cracovii tak właśnie ochrzcił swojego podopiecznego: - To jeden z najlepszych ofensywnych piłkarzy, jakich prowadziłem. Jeśli się rozwinie... Kiedyś o Lewandowskim mówiłem, że będą się o niego biły wielkie kluby i się ze mnie śmiano, że opowiadam bajki. A Piątek ma wszystkie parametry podobne do niego. I jest nawet do niego podobny. Jak tego nie wykorzysta, to sam sobie wszystko spieprzy. Więcej TUTAJ.

Został zaszufladkowany. Skazany na bycie "nowym Lewandowskim", a potem się temu poddał. Nie ukrywał, że podpatruje kapitana reprezentacji Polski, nawet wykonywał rzuty karne tak jak on, a w szatni Cracovii przez kilka miesięcy był nie "Pjoną", tylko  "Lewym". Ruszając na podbój Europy, wybrał klub w którym długo pluto sobie w brodę, że w 2010 roku nie udało się doprowadzić do końca transferu... Lewandowskiego.

ZOBACZ WIDEO: Robert Lewandowski jakiego nie znacie. "Gdy mówił o zmarłym tacie załamywał mu się głos"

Niepodpisany ostatecznie przez "Lewego" kontrakt dyrektor sportowy Genoi Mario Donatelli traktował jak relikwię. - Do dziś trzyma go na mailu, widziałem pierwszą stronę. Opowiadał, że Robert był już w klubie, siedział przy tym samym stoliku co ja i mieszkał w tym samym hotelu co ja - przyznał Piątek tuż po transferze do Włoch.

Kiedy ładował gola za golem w Serie A i Coppa Italia, już w całej Europie mówiono o nowym "Lewym". Bo jak inaczej nazwać tak spektakularnie skutecznego Polaka? A Enrico Preziosi liczył, ile zarobi na transferze, więc podjął tę grę: - Lewandowski? Już o nim nie pamiętam. Jeśli go wspominam, to nie mogę powiedzieć niczego innego niż to, że Piątek może być znacznie lepszy.

Nie był Piątkiem, nawet jako "Il Pistolero" funkcjonował rzadziej niż jako "nowy Lewandowski". A po transferze do Herthy Berlin zestawianie go z kapitanem reprezentacji Polski nabierze na sile. W końcu teraz grają w tej samej lidze, przeciwko tym samym rywalom. To krzywdzące dla Piątka, bo on nigdy nie będzie jak Lewandowski. I to nie z własnej winy.

Abstrahując od potencjału czy predyspozycji fizycznych, Piątek po prostu nie ma takiego szczęścia do trenerów jak Lewandowski, którego po wyjeździe z Polski kształtowały najwybitniejsze piłkarskie umysły naszych czasów: najpierw odbył czteroletnie studia u Juergena Kloppa w Borussii Dortmund, potem zrobił piłkarski doktorat u Pep Guardioli w Bayernie Monachium i to wszystko zwieńczył stażami u Carlo Ancelottiego i Juppa Heynckesa. Trenerski zestaw marzenie. Czterech z siedmiu triumfatorów Ligi Mistrzów w tej dekadzie.

Czytaj również -> Lewandowski - potwór, którego stworzył Juergen Klopp

A Piątek? Przez półtora roku prowadziło go w Genoi, Milanie i Hercie aż siedmiu różnych trenerów. Z żadnym z nich nie pracował dłużej niż cztery miesiące. I przede wszystkim żaden z nich nie może równać się z Kloppem czy Guardiolą.

Davide Ballardini szczyt kariery ma dawno za sobą, a było nim prowadzenie Lazio Rzym w sezonie 2009/10. Pierwszego trenera Piątka w Genoi przed zwolnieniem nie uchroniła nawet rewelacyjna skuteczność "Il Pistolero". Pracowali razem trzy miesiące. Po nim zespół przejął Ivan Jurić - taki włoski Jan Złomańczuk. I jak na taką rekomendację przystało, zaliczył krótki, ośmiotygodniowy epizod.

Za niego Preziosi zatrudnił Cesarego Prandellego i to najznakomitszy trener spośród tych, na których natknął się za granicą Piątek, ale też nie z tej półki co Klopp czy Guardiola. Do tego były selekcjoner reprezentacji Włoch prowadził Polaka raptem kilka tygodni, licząc z zimową przerwą w rozgrywkach. Piątek u Prandellego zagrał tylko pięć razy i został sprzedany Milanowi, gdzie zetknął się Gennaro Gattuso.

To kultowa postać włoskiego futbolu, ale trener - żaden. Gdyby nie piłkarskie CV i osobowość, nikt nie dałby mu pracować w takich klubach jak Milan i Napoli. Po tym jak w sezonie 2016/17 spuścił do III ligi AC Pisa, starał się o angaż... w Jagiellonii Białystok. To wiele mówi o tym, jakie miał zdanie sam o sobie. Cezary Kulesza odrzucił jego podanie, a Gattuso zakotwiczył w Milanie. Prowadził zespół Primavery, a gdy kilka tygodni później Vincenzo Montelli zaczął palić się grunt, "Rino" wystąpił w roli strażaka i przejął pierwszą drużynę.

Piątka prowadził cztery miesiące - najdłużej ze wszystkich trenerów w zagranicznym etapie kariery Polaka. Wydawało się, że lepsze czasy dla naszego napastnika przyjdą z objęciem Milanu przez Marco Giampaolo. To trener, który w przeszłości zbudował Piotra Zielińskiego, pod skrzydłami którego rozwinęli się Bartosz Bereszyński i Karol Linetty, a u którego napastnicy zawsze mieli dobrze. Giampaolo w Milanie jednak zupełnie się nie przyjął.

Jego sposób pracy nie trafił na podatny grunt i został zwolniony, nim zdążył się rozgościć w Milanello - po trzech miesiącach. To za mało czasu, by zrewolucjonizować grę zespołu po archaicznym stylu pielęgnowanym przez Gattuso. Stefano Pioli, który go zastąpił, od razu zaczął szukać w ataku alternatyw dla Piątka. Od samego początku dawał Polakowi do zrozumienia, że nie jest wystarczająco dobry i zacierał ręce, kiedy na horyzoncie pojawił się Zlatan Ibrahimović. Trudno o rozwój w takiej atmosferze.

Teraz Piątek trafił pod skrzydła Juergena Klinsmanna - jednego z najwybitniejszych niemieckich napastników, mistrza świata z 1990 roku i mistrza Europy z 1996 roku. Kłopot w tym, że "Klinsi" ma opinię szkoleniowca z licencją, ale bez warsztatu. Jest liderem, motywatorem. Od codziennej pracy ma sztab. W reprezentacji Niemiec na jego czele stał Joachim Loew, a w Hercie trenerem jest tak naprawdę Alexander Nouri.

Klinsmann zajmuje się "pompowaniem" piłkarzy. Jeśli bycie piłkarzem Kloppa i Guardioli można porównać do studiów na prestiżowym uniwersytecie, to praca z Klinsmannem jest co najwyżej jak weekendowe seminarium u Mateusza Grzesiaka. Na chwilę wystrzeli cię pod sufit, ale potem możesz otrząsnąć się oszukany i z pustką w głowie.

Piątkowi należą się brawa, że na takim etapie kariery, po nieudanej rundzie w Milanie, kiedy zaczęto powątpiewać w jego umiejętności, zdecydował się na przeprowadzkę do królestwa Lewandowskiego. To pokazuje, że pewnością siebie mógłby obdzielić kilku piłkarzy. Zabiegi Klinsmanna nie są mu zatem potrzebne.

Potrzebuje za to trenera z najwyższej półki, bo traci najlepsze lata na naukę. Ci jednak pracują w największych klubach, a Piątek krąży od średniaka do średniaka - o tym też nie zapominajmy, próbując zestawiać go z Lewandowskim. Przestańmy wreszcie to robić. I przestańmy od niego oczekiwać bycia nowym "Lewym".

Maciej Kmita

Czy Krzysztof Piątek poradzi sobie w Bundeslidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×