Powszechne oburzenie na wywieszony na "Żylecie" chamski transparent uderzający we francuskiego biznesmena Gregoire Nitot - zamierzającego zainwestować w Polonię Warszawa - jest oczywiście słuszne. Szantażowanie ludzi - i to publiczne! - jest przestępstwem i to w zasadzie powinno zamknąć temat. Jest policja, są odpowiednie służby i to jest ich robota, żeby zająć się takim tematem. Ale tak jest tylko teoretycznie. Bo gdy przychodzi do działania, okazuje się, że nasze państwo istnieje też tylko teoretycznie. Jeśli nie ma zapotrzebowania politycznego na ściganie kiboli, nikt nie będzie tego robił. A gdy na dodatek istnieje domniemanie przyzwolenia ze strony władzy na samowolę piłkarskich gangusów, to nic dziwnego, że jest jak jest. W mediach może toczyć się żarliwa dyskusja, nawet histeria, ale odpowiedni ministrowie czy szefowie służb zagrają na przeczekanie.
A czasy są takie, że każda afera żyje w mediach dwa dni. Bo przykryje ją nowa afera. I o tej starej wszyscy zapomną. Aż do czasu, gdy jej skutki znów dadzą znać o sobie. Nie mam wątpliwości, że i tym razem będzie podobnie.
Tak jest z kwestią kibolstwa w Polce od lat. Wszyscy biorą na przeczekanie, bo rozwiązanie problemu nie jest łatwe. Można sobie poparzyć paluchy, o poklask trudno, łatwo podpaść kibolom, którzy wywieszą białe szmaty z napisem, że taki owaki to ch***. Polscy politycy za kiboli się nie biorą, bo myślą o tym, jak nie stracić elektoratu, a przy urnie każdy głos waży tyle samo. Zarówno profesora habilitowanego jak i kompletnego durnia, który na co dzień żywi się nienawiścią.
ZOBACZ WIDEO: Nowy inwestor w Polonii Warszawa? "Ta sytuacja pokazuje, dlaczego wielki biznes nie wchodzi do polskiego futbolu"
Na rządzących nie ma więc co liczyć. Ani na tych, co chcą ich na stołkach zastąpić, bo oni też nie będą ryzykować. Kto zatem ma rozwiązać problem? No niestety, samo środowisko piłkarskie. Piszę: niestety, bo to środowisko znam. Jest podzielone, słabe, bez klarownej wizji rozwoju i zgody nawet co do fundamentalnych kwestii. Kibole to co prawda tylko margines polskiej piłki ligowej, ale margines bardzo mocno wyeksponowany. Widoczny i sprawczy jednocześnie. Bandyci z trybun mogą nie tylko napsuć krwi, ale też potrafią zastraszyć, pobić, zepsuć interesy. Znam prezesa klubu, który zawsze poruszał się z bronią. Bał się o siebie i bliskich. Inny, jadąc samochodem, został zepchnięty z drogi, do rowu. Akcja jak z filmu sensacyjnego, a to było tylko ostrzeżenie. Mieli kłopoty, bo próbowali się stawiać. Żaden z nich nie zarządza już klubem. Znikąd nie mieli pomocy.
Dziś czytam jak jeden medialny cwaniak atakuje prezesa Legii Dariusza Mioduskiego za ten transparent z "Żylety", bo akurat to atakowanie jest zbieżne z interesami tego cwaniaka. Jutro ktoś uderzy w Rutkowskich z Lecha albo Filipiaka z Cracovii, bo będzie mu wygodnie. I nawet będą mieli rozsądne argumenty. Tyle że to niewłaściwy adres. Prezesi i właściciele klubów ligowych nie są w stanie rozprawić się z kibolstwem. Można w nich walić jak w bęben. To łatwe i wygodne - hałas jest duży, a wiadomo, że nie oddadzą. Bo przecież wiedzą, że mają u siebie problem. I każdy, kto się trochę interesuje polską piłką ligową, też o tym wie. Tyle tylko że kluby - bez wsparcia aparatu państwowego, czyli rzeczywistej woli rozwiązania problemu – same sobie nie poradzą. To one jako pierwsze tkwią w śmiertelnym uścisku kibolskiego terroru. To prezesów klubów i właścicieli szantażuje bandyterka, która z futbolem ma tyle wspólnego, że trybuny są jednym z miejsc prowadzenia jej działalności.
Niedawno wszyscy emocjonowaliśmy się ujawnionymi faktami chorych układów, jakie w ostatnich latach funkcjonowały w Wiśle Kraków. Biała Gwiazda miała to szczęście, że miała w osobie Szymona Jadczaka - autora naprawdę szokujących materiałów - prawdziwego kibica, któremu pękało serce, gdy widział degrengoladę klubu. Dziennikarz był bezkompromisowy, odważny, uparty i konsekwentny. Osiągnął bardzo dużo. Oczywiście nie sam, ale ośmielił także innych do odważnego pisania. Obiektywnie trzeba dodać, że sami "Sharksi" mocno się przyczynili do swego upadku, bo ich rządy w klubie były tak nieudolne, że zabrakło im kasy. Zgubiła ich zachłanność, nie umieli kraść małą łyżeczką, kradli chochlą.
Czy publiczne zwycięstwo z bandyterką z Wisły było trwałe? Czy chore sytuacje, do jakich dochodziło w klubie, już się nie powtórzą? Czy gangusy zostały przegonione z Reymonta raz na zawsze? Szkoda, że to pytania retoryczne. A przecież mówimy o najbardziej nagłośnionej kibolskiej patologii w historii polskiego futbolu. Czy wkroczyły odpowiednie służby i wyłapują każdego, kto próbuje przywracać stary "porządek"? Czy udało się wygonić z Reymonta kibolstwo, a w ich miejsce przyszły rodziny z dziećmi? Czy PZPN ze Zbigniewem Bońkiem zrobił cokolwiek w tej sprawie, żeby - wykorzystując oburzenie społeczne po nagłośnieniu patologii w Wiśle - pójść za ciosem i spróbować wyrugować całe kibolstwo także z innych stadionów w Ekstraklasie? Czy Boniek naciskał na ministra sprawiedliwości, szefa policji, premiera? Czy udzielał wywiadów zmuszając publicznie wszelkie władze do rozprawienia się z kibolskimi gangami? W sprawie - za przeproszeniem - głupiej trawy na Stadionie Narodowym zrobiono dziesięć razy więcej, niż w kwestii bandyckiej gangreny, która trawi polski futbol. Taka jest smutna prawda.
Boniek na początku kadencji nawet coś próbował zrobić z tematem, nawet chodził z kibolami na zgniłe kompromisy (słynny wpis na Twitterze: "Nie tak się panowie z Lecha umawialiśmy"), promował race, bo myślał, że coś ugra. Pogubił się w tym wszystkim i doznał sromotnej porażki. Doznaje jej niemal co roku przy organizacji finału Pucharu Polski, ale to wzywanie wcale go nie zdopingowało. Boniek temat odpuścił. Bezradny wycofał się rakiem, bo tak mu wygodnie. Udaje, że to nie jego problem. Ciekawe, że gdy robi awanturę, że ma być 18 drużyn w Ekstraklasie, wówczas liga jest jego, on jest wtedy suwerenem i decydentem. A gdy trzeba zrobić porządek z kibolami, liga… przestaje być jego. Wówczas to już problem prezesów i właścicieli klubów. Wygodna filozofia życiowa… A jednocześnie wielki grzech zaniechania. Rysa na wizerunku prezesa nie do przykrycia - mniej lub bardziej udanymi - działaniami PR-owymi.
A przecież w wielu klubach - nie tylko Ekstraklasy, ale także 1. ligi, a nawet niższych klas rozgrywkowych - też można by stworzyć takie reportaże, jak ten Jadczaka o Wiśle Kraków. Różnić się będą jedynie szczegółami, bo zasady i sposoby łupienia klubów są takie same. Problem polega tylko na tym, że nie ma kto tych reportaży robić. Nie mamy więcej Jadczaków. I to też jest tragedia polskiej piłki ligowej.
Hertha Berlin szuka nowego trenera. Oni mogą poprowadzić Krzysztofa Piątka
Komisja Ligi zajęła się skandalicznym transparentem. Legia Warszawa wydała oświadczenie