Bundesliga. Skandal w Hoffenheim. Maciej Kmita: Tak to się robi w cywilizowanym kraju (komentarz)

Nie ma w Polsce odważnego, który zakneblowałby usta chuliganom. PZPN i Ekstraklasa SA zasłaniają się brakiem instrumentów, a pozostawione same sobie kluby idą na zgniłe kompromisy. A jak to się robi w cywilizowanym kraju, pokazali nam Niemcy.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Na zdjęciu od lewej: Dietmar Hopp i Karl-Heinz Rummenige Getty Images / TF-Images / Na zdjęciu od lewej: Dietmar Hopp i Karl-Heinz Rummenige

Sędzia Christian Dingert przerwał sobotni mecz Bundesligi TSG 1899 Hoffenheim - Bayern Monachium (0:6) na blisko kwadrans, gdy kibice gości wywiesili atakujący Dietmara Hoppa transparent: "Wszystko po staremu. DFB łamie słowo. Hopp był i będzie sku***".

Hopp to właściciel Hoffenheim, który jest na wojnie z fanami Borussii Dortmund. Zachowanie ultrasów Bayernu to gest kibolskiej solidarności z kibicami BVB. Więcej o tym TUTAJ. W tym samym czasie w Dortmundzie sędzia Robert Hartmann przerwał na moment spotkanie Borussii z Freiburgiem, bo fani BVB lżyli milionera z Hoffenheim.

Obrazki, do jakich przywykliśmy w Polsce, prawda? W końcu na inaugurację rundy wiosennej kibice Arki Gdynia kazali "WYP***" właścicielowi klubu Dominikowi Midakowi i jego partnerom. Transparent z napisaną wielkimi literami "wskazówką" pysznił się na pół trybuny przeciwległej do kamer przez 90 minut plus to, co doliczył sędzia Mariusz Złotek. Więcej TUTAJ.

Zobacz wideo: gole Lewandowskiego z Hoffenheim

Nikt nie mógł tego nie zauważyć. I nikt z tym nic nie zrobił. Ani władze klubu, choć akurat Midak i jego ludzie w zaistniałych okolicznościach byli ostatnimi do pertraktowania z kibolami. Nie zareagował też jednak delegat PZPN ani Canal+, którego abonenci przez półtorej godziny wpatrywali się w wulgarne prześcieradło.
Dzień później do tego festiwalu żenady dołączyła Legia Warszawa. Podczas meczu z Łódzkim Klubem Sportowym na "Żylecie" zawisły dwa haniebne płótna. Pierwsze było groźbą skierowaną do zainteresowanego inwestycją w Polonię Warszawa Gregoire'a Nitota: "Panie Nitot. Nie jest za późno, żeby się wycofać. Masz jeszcze klientów, przedsiębiorstwo jeszcze funkcjonuje". Drugą kibole zadedykowali... juniorowi Legii Jakubowi Kisielowi, który kilka tygodni wcześniej przeniósł się na Łazienkowską 3 z Polonii Warszawa. W tym przypadku komunikat był prosty, nie trzeba było też do jego sformułowania poligloty - wystarczyła podstawowa znajomość rosyjskiego: "Kisiel won z Legii!". Kibice Legii ubzdurali sobie, że 17-latek dokonywał na ulicach stolicy antylegijnych gestów. Więcej o tym TUTAJ.
Władze Legii też w żaden sposób nie zareagowały na te transparenty. Ten skierowany do Nitota był kontrowersyjny, choć niósł ze sobą niewypowiedzianą groźbę. Ten dla Kisiela był już skandaliczny: stado chuliganów wygania z klubu 17-letniego juniora.

Dariusz Mioduski umył ręce. - Nic mnie ani klubu z tą akcją nie łączy, więc oczekiwanie, że będziemy za nią brali jakąś odpowiedzialność, jest co najmniej zaskakujące. Na tych samych transparentach nie raz pojawiały się napisy atakujące mnie bezpośrednio czy też pracowników klubu. Od tego też mam się odcinać? Nie znaczy to, że jesteśmy bezczynni i obojętni - stwierdził w rozmowie z legia.net prezes i właściciel klubu.

Dwa tygodnie później kibice Lecha Poznań przeszli jak gdyby nigdy nic przez cały stadion z "Kotła" (czytaj: przez kilka obstawionych przez ochroniarzy przejść) pod sektor kibiców Lechii Gdańsk, by ukraść skonfiskowane im przez ochronę flagi. Następnie te "łupy wojenne" (oni naprawdę tak to traktują!) wywiesili na płocie do góry nogami i spalili. Sprowokowali tym gości, którzy obrzucili inny sektor kibiców Lecha płonącymi racami. Sędzia był zmuszony przerwać mecz.

Reakcja Lecha? Absurdalna. W oświadczeniu klubu nie pada ani jedno słowo o kibicach Kolejorza. Ukarani (słusznie) zostaną fani Lechii, których Lech nie przyjmie w Poznaniu przez dwa lata i (niesłusznie) kibice trzech najbliższych rywali Lecha, których niepotrafiący zabezpieczyć własnego stadionu klub nie wpuści na sektor gości.

Chuligani już dawno zawładnęli stadionami. Wolno im wszystko: ostrzeliwać racami, kraść (flagi), demolować sektory, ogrodzenia i traktować trybuny jak forum, na którym zabierają głos na tematy polityczne, atakują właścicieli klubów (głównie swoich!) albo ich kierownictwo, chełpią się przestępstwami, a nawet morderstwami, ale ten poziom zbydlęcenia osiągnęli do tej pory tylko "fani" Cracovii i Wisły.

Jesienią 2015 roku zgodnie prowadzili na trybunach ksenofobiczną akcję "Stop islamizacji Europy". Niewiele wcześniej odgrażali się Donaldowi Tuskowi, że "obalą jego rząd". Dominik Midak nie jest pierwszym właścicielem klubu, którego kibole chcą się pozbyć. Wcześniej dochodziło do tego w Lechii, Legii czy Zawiszy Bydgoszcz.

Żaden mecz nie jest też wolny od "pozdrowień do więzienia". Litania ksyw kryminalistów stała się nieodłącznym elementem meczów PKO Ekstraklasy do tego stopnia, że już mało kogo bulwersuje. Chuligani wykorzystują też trybuny do wewnętrznych rozliczeń i nakładania infamii na "konfidentów".

Gdy pisałem o tym półtora roku temu, piłkarskie władze umywały ręce. Więcej TUTAJ. W Ekstraklasie SA usłyszałem, że "tak dzieje się na całym świecie", a Komisja Ligi przecież "wymierza kary". Problem w tym, że organy dyscyplinarne nie działają prewencyjnie i nie zamierzają.

Delegaci PZPN w trakcie meczu mogą poprosić organizatora rozgrywek o zdjęcie transparentu albo flagi z zakazaną treścią, ale tego nie robią. Mają też możliwość sprawdzenia też wielkoformatowych transparentów przed meczem, ale z niej też nie korzystają. Reagują dopiero, kiedy treść zostanie już zaprezentowana.

- Delegaci swoimi reakcjami nie mają na celu wzbudzać niekontrolowanych zachowań na trybunach w trakcie rozgrywanych meczów - mówił mi rzecznik PZPN Jakub Kwiatkowski.

Piłkarskie władze zasłaniają się brakiem instrumentów prawnych, ale przecież same to prawo tworzą. I nie chcą rozszerzyć katalogu zachowań niepożądanych np. o wyzwiska wobec sędziów.

Nie pomagają też służby. Gdy w grudniu 2017 roku kibice Cracovii ostrzelali racami sektor kibiców Wisły, nie został zatrzymany żaden ze sprawców! Właściciel Cracovii Janusz Filipiak nie mógł w to uwierzyć.

- Próba przerzucenia całej odpowiedzialności na kluby, nie jest dobrym rozwiązaniem. Winę ponoszą też policja i media, które nie szukają rzeczywistych przyczyn, a żyją sensacją. Jako prezes nie mam żadnych narzędzi, żeby wyegzekwować porządek na stadionie. Nie mamy policji, nie mamy sądów. Monitoring przekazujemy i robimy wszystko tak, jak należy - mówił.

- Chcę zapytać: czemu ci ludzie, którzy byli w dobrze zdefiniowanym sektorze, nie zostali od razu na miejscu aresztowani? To była prosta sprawa, żeby zatrzymać tych ludzi i zacząć wyjaśniać. A z tego, co ja wiem, to oni sobie spokojnie wyszli ze stadionu. Nie rozumiem, dlaczego osoby, które były na tym sektorze, nie zostały zatrzymane? - pytał Filipiak.

Odpowiedzi nie usłyszał. Dwa i pół roku później sprawa została zamknięta. Jedynym oskarżonym był były dyrektor ds. bezpieczeństwa Cracovii, który i tak został uniewinniony. Nie ujęto ani jednego ze sprawców.

A jak należy to robić, pokazują nam Niemcy. Gdy kibice Borussii Dortmund obrażali na stadionie Dietmara Hoppa, ten złożył zawiadomienie do prokuratury. Służby zidentyfikowały 32 kibiców BVB, którzy zostali ukarani przez sąd powszechny i nałożono na nich zakazy stadionowe.

Jak w cywilizowanym (też piłkarsko) świecie walczyć z dyktaturą kiboli, zobaczyliśmy też w sobotę. Gdy kibice Bayernu zaczęli obrażać Hoppa, sędzia przerwał mecz i sprowadził piłkarzy z boiska. Bayernowi groził walkower w meczu, który wygrywał 6:0.

Przedstawiciele mistrza Niemiec nie schowali głowy w piasek. Pod sektorem gości interweniowali trener Hansi Flick, piłkarze i zarząd na czele z Karlem-Heinzem Rummeniggem. Kogo w polskiej piłce byłoby stać na taką reakcję? Chyba tylko Michała Probierza.

- Ludzie, którzy wywiesili te transparenty, są wrogami piłki, a nie jej przyjaciółmi. Oni mówią często - to jest nasz klub. Nie, to nie jest wasz klub. Jako Bayern nie chcemy mieć z takimi ludźmi nic wspólnego - powiedział Rummenigge.

Po wznowieniu meczu najważniejszy człowiek w Bayernie stanął przy linii bocznej amię w ramię z Hoppem, a potem na środku boiska okazał mu wsparcie. A u nas? Prezes Wisły Piotr Obidziński porównuje derbową propozycję Cracovii ws. biletów do Hitlera stawiającego ultimatum ws. Gdańska w 1939 roku. Tak się podsyca antagonizmy, a nie dąży do pokojowej koegzystencji.

Kluby idą z chuliganami na zgniłe kompromisy. Długich na kilkadziesiąt metrów transparentów albo przykrywających kilkaset miejsc sektorówek nie da się przemycić na trybuny bez wiedzy organizatora, ale kluby przymykają na to oko, by utrzymać względny spokój na trybunach. W razie sprzeciwu naraziłyby się na wybuch konfliktu, którego skutki byłyby znacznie poważniejsze niż dyskomfort patrzących na wulgarne szmaty zwykłych kibiców i telewidzów.

W ostatnim czasie "stop!" bandytom, w czasie rzeczywistym, a nie po fakcie, powiedział tylko Szymon Marciniak. Gdy w kwietniu 2019 roku kibice Lechii zaatakowali na tle rasowym Joela Valencię z Piasta Gliwice, sędzia uruchomił procedurę antyrasistowską i przerwał mecz. To pierwszy i dotąd jedyny taki przypadek w polskiej lidze. Więcej TUTAJ.

Marciniak pokazał, jak to się robi na Zachodzie, ale jeden samozwańczy szeryf nic tu nie wskóra. Bez koalicji piłkarskich władz, klubów i służb nikt w pojedynkę nie przerwie dyktatury kiboli.

Maciej Kmita

Czytaj również -> Wawrzynowski: Im słabszy futbol, tym mocniejsi chuligani

Czy czujesz się komfortowo na piłkarskim stadionie w Polsce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×