Premier League. Watford na ustach wszystkich. Szerszenie znowu żądlą

Getty Images / Na zdjęciu: Radość piłkarzy Watfordu
Getty Images / Na zdjęciu: Radość piłkarzy Watfordu

Kilka miesięcy temu byli pośmiewiskiem, gdy przegrali 0:8. Jeszcze w grudniu zajmowali ostatnie miejsce w tabeli. W sobotę to jednak piłkarze Watfordu przerwali fantastyczną serię Liverpoolu bez porażki. Ich zwycięstwo 3:0 to nie przypadek.

422 dni. 44 mecze z rzędu. I starczy. Gdy wydawało się, że Liverpool FC może wyrównać fantastyczny wynik Arsenalu, który jako ostatni nie przegrał meczu w całym sezonie Premier League (2003/2004), drużyna Juergena Kloppa otrzymała nokautujący cios.

I od kogo? Nie od Manchesteru City Josepa Guardioli, nie od nieobliczalnego Leicester City, Chelsea czy Tottenhamu, prowadzonego przez Jose Mourinho. Paradoksalnie, ich serię meczów bez porażki przerwał Watford FC. Ten sam, który jeszcze kilka miesięcy temu był pośmiewiskiem całej ligi.

Ten sam, który w tym sezonie trzy razy zmieniał menedżera. Watford, który we wrześniu ubiegłego roku otrzymał potężne lanie od The Citizens, przegrywając w Manchesterze aż 0:8, co było wyrównaniem najwyższej porażki wszystkich klubów w całej historii Premier League.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: miało być efektownie, wyszedł fatalny kiks z rzutu karnego

To był ogromny wstyd dla ulubionej drużyny Eltona Johna, ale i efekt niezrozumiałych działań władz klubu. Kilkanaście dni przed klęską na Etihad Stadium z posady trenera zwolniono Javiego Gracię, statystycznie najlepszego trenera w historii klubu. W ostatnim sezonie doprowadził drużynę do 11. miejsca w tabeli i finału Pucharu Anglii, co było najlepszym rezultatem klubu od 30 lat.

Trzy porażki w czterech pierwszych kolejkach posłużyły jednak jako powód do wyrzucenia szkoleniowca, co szybko okazało się pomyłką. 0:8 z City z ławki oglądał już Quique Sanches Flores. Ten wytrzymał na stanowisku tylko do grudnia, z 10 meczów przegrywając pięć, a wygrywając tylko jeden.

Watford osadził się na dnie tabeli i dopiero zatrudnienie Nigela Pearsona, dobrego znajomego Marcina Wasilewskiego z Leicester City, przywróciło pewien porządek, choć wydawało się, że Anglik podjął się samobójczej misji.

Jaki miał pomysł na poprawienie gry ostatniej drużyny w tabeli? 56-latek postawił na dialog i dobry kontakt z piłkarzami - na wstępie przekazał im, że jest dla nich dostępny 24 godziny na dobę i mogą się do niego zwracać z każdym problemem.

Jak donosiła prasa, zdjął też zakazy postawione przez poprzedników, które mówiły m.in. o zakazie używania... ketchupu w klubowej stołówce, do menu wrócił też chleb i ser. Pearson postanowił też jadać posiłki razem z piłkarzami, co miało być sygnałem, że tworzy z nimi jeden zespół.

Najważniejszą zmianą była jednak nowa taktyka. Porzucił ustawienie z trzema obrońcami, przeszedł na grę czwórką z tyłu, co przyniosło świetne efekty. Od grudnia, pod wodzą Pearsona, Watford przegrał tylko trzy ligowe spotkania i wydostał się z dna tabeli.

A kto był rywalem Szerszeni w debiucie Pearsona? Właśnie Liverpool! 14 grudnia The Reds wygrali wprawdzie 2:0, jednak był to niezwykle trudny mecz dla przyszłego mistrza Anglii, któremu trzy punkty zapewnili przede wszystkim Alisson Becker i Mohamed Salah.

W kolejnych meczach dobra gra przynosiła już punkty. Formę odzyskali Troy Deeney i Abdoulaye Doucoure, liderzy zespołu w poprzednich sezonach. Na dodatek z łatką najdroższego transferu w historii klubu (30 mln euro) lepiej radzi już sobie Ismaila Sarr. Kupiony za takie pieniądze piłkarz powinien, co logiczne, robić różnice w starciach z najlepszymi drużynami.

I właśnie w sobotni wieczór Senegalczyk udowodnił, że za wcześnie określono go transferowym niewypałem. To on strzelił dwa gole Liverpoolowi, przerywając fantastyczną serię The Reds w Premier League. Jak zacząć błyszczeć, to właśnie w takich spotkaniach. Trzeciego gola dołożył Deeney.

- Watford był w obu meczach w tym sezonie najtrudniejszym rywalem dla Liverpoolu - ocenił po spotkaniu legendarny piłkarz The Reds, obecnie ekspert telewizyjny, Jamie Carragher.

Dzięki sensacyjnej wygranej nad LFC Watford wydostał się już ze strefy spadkowej i ma wszelkie dane by utrzymać się w Premier League, w co jeszcze pod koniec roku wierzyli tylko najwierniejsi fani z Vicarage Roud, no i pewnie Nigel Pearson.

- Moi piłkarze byli najlepszymi wersjami samych siebie. Musieli być, aby pokonać tak wielką drużynę. To dla nas fantastyczne zwycięstwo, chociaż dają za nie trzy punkty, podobnie jak za każde inne. Mamy przed sobą jeszcze dziesięć równie ważnych meczów - powiedział po spotkaniu.

Przypomnijmy, że dzięki znakomitemu finiszowi Pearsonowi już raz udało się utrzymać drużynę w lidze - w sezonie 2014/2015 dokonał tego we wspomnianym już Leicester, wygrywając siedem z ostatnich dziewięciu meczów sezonu. Kilka miesięcy później został zwolniony i to w mało elegancki sposób, przekazano mu tę wiadomość w trakcie rozmowy telefonicznej.

Kilka miesięcy temu zdradził, że już nie wierzył w powrót do Premier League. Dobrze, że nie miał racji.

Czytaj także:
Skandal w meczu Bayernu Monachium, mecz przerwany
Legia Warszawa lepsza w hicie kolejki

Komentarze (0)