W Ekstraklasie - jak się dowiadujemy - na razie monitorują sytuację. Dziś nie ma żadnych powodów, żeby odwoływać mecze albo zamykać stadiony przed kibicami. W Polsce bowiem jeszcze oficjalnie nie mamy żadnego przypadku osoby zakażonej. Z drugiej strony, marszałek województwa śląskiego, Jarosław Wieczorek, zamknął dla publiczności finał międzynarodowych esportowych rozgrywek IEM 2020. Hala Spodek - pomimo ogromnego zainteresowania imprezą - była pusta.
W poniedziałek na temat koronawirusa rozmawiają władze UEFA, bo przecież w czerwcu w Rzymie rozpocznie się Euro 2020.
- Turniej rozgrywany w 12 krajach, regularne przeloty, mieszanie się ludzi. Jest też mecz w Rzymie, grają Włosi, włoscy kibice będą się przemieszać… Myślę, że w UEFA mają poważny problem - przestrzega Marcin Samsel, specjalista ds. bezpieczeństwa w rozmowie z naszym serwisem (całość TUTAJ).
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Epidemia już dziś paraliżuje natomiast rozgrywki Serie A, mecze są przekładane, nie odbyło się hitowe spotkanie Interu Mediolan z Juventusem. W najbliższy weekend nie odbędą się też cztery mecze.
Środowy mecz Pucharu Włoch pomiędzy Juve i Milanem odbędzie się, ale na stadion nie mogą wejść kibice z regionów Lombardia, Wenecja Euganejska i Emilia-Romania, a także prowincji Savona i Pesaro e Urbino. We Włoszech z powodu przywiezionego z Chin wirusa zmarły już 34 osoby, zakażonych jest ponad 1600.
Naiwnością zatem byłoby uważać, że do Polski ten problem nie dotrze. Zwłaszcza, że coraz więcej przypadków wykrywa się także w państwach z nami sąsiadującymi. - Myślę, że to kwestia bardziej godzin niż dni. Musimy uświadomić sobie jedną rzecz. Że skoro jest duża fala zachorowań we Włoszech, że u sąsiadów pojawiają się kolejne przypadki, to tak naprawdę granic przecież nie ma. Nie ma granicy między Litwą i Portugalią. Jest wolny przepływ ludzi, towarów, usług. No to te zagrożenia również mogą się przemieszczać - powiedział Jan Bodnar, rzecznik głównego inspektora sanitarnego w rozmowie z serwisem Money.pl.
Pytanie zatem, jak zareaguje nasz kraj, gdy pierwszy przypadek zakażenia zostanie już potwierdzony. Trzeba bowiem pamiętać, że rozgrywki sportowe bardzo sprzyjają rozprzestrzenianiu się wirusa.
- Piłka nożna może przyczynić się do przenoszenia koronawirusa. Przyjeżdżają kibice z innego miasta, ludzie przemieszczają się środkami komunikacji miejskiej. To raj dla wirusa - mówi Samsel. Ekspert podkreśla także zagrożenia panujące na samym stadionie. - Kilkanaście tysięcy ludzi, kolejki do toalet, każdy dotyka klamki, kranu. Koronawirus rozprzestrzenia się pięć razy szybciej niż SARS. I nie wiadomo, kto jest zarażony, bo objawy mogą się pokazać nawet do 21 dni po zainfekowaniu.
Na razie jednak władze w Polsce nie podejmują nerwowych ruchów. Co innego bowiem wykluczyć kibiców z IEM-u, który jest turniejem międzynarodowym i na Górny Śląsk zjeżdżają się rzesze kibiców z całego świata, a co innego w przypadku rozgrywek krajowych. Ligi toczą się w normalnym trybie i najprawdopodobniej, przynajmniej do czasu ogłoszenia pierwszego przypadku w naszym kraju, nic się w tym względzie nie zmieni.
Czytaj także:
- Bundesliga. Zaskakujące ustalenia policji po skandalu na meczu Hoffenheim - Bayern