Biorąc pod uwagę to, jak wyglądała pierwsza połowa meczu w Gdańsku pod względem jakości, można śmiało stwierdzić, że rację mieli ci, którzy wybrali tego dnia wszelkie inne czynności niż oglądanie tego spotkania. Czytanie kolejnych opracowań i wywiadów z ekspertami dotyczących pierwszego przypadku koronawirusa w Polsce należało do dużo bardziej emocjonujących rozrywek.
Piłkarze Legii Warszawa co prawda od pierwszych minut siedli na rywalu i praktycznie nie dawali Lechii wymienić trzech podań, nawet na własnej połowie. Cóż jednak z tego, gdy z każdym metrem bliżej bramki Dusana Kuciaka nogi warszawian robiły się jakby cięższe i legioniści nawet nie mieli ochoty inicjować bramkowych akcji, a co dopiero brać się za ich wykończenie?
Lechia grała na alibi i każda minuta zdawała się gdańszczan przybliżać do celu, jakim miałby być bezbramkowy remis. Ci, którzy chcieliby liczyć na palcach sytuacje gdańszczan do przerwy, nie musieli nawet wyjmować rąk z kieszeni.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: dopiero marzec, a bramkę roku już znamy? Fenomenalny wolej!
Legia Warszawa dopiero tuż przed wejściem do szatni zaczęła próbować dokumentować optyczną przewagę. Bardzo bliscy strzelenia gola byli Paweł Wszołek i Jose Kante. Po strzale głową tego pierwszego piłka minęła słupek o centymetry, Kante natomiast uderzył w słupek. Po przerwie można było liczyć na coś więcej.
Po przerwie warszawianie próbowali tego, co zaczęło im wychodzić tuż przed gwizdkiem sędziego. Doskonałą szansę na otwarcie wyniku kolejny raz miał Kante, ale ponownie już w tym roku gdańszczan uratował Dusan Kuciak, kolejny raz broniąc strzał teoretycznie nie do obrony. Bliski wcelowania w bramkę rywala był też Arvydas Novikovas, jednak minimalnie przestrzelił.
W końcu Legia dopięła swego. Po stracie gdańszczan w środku pola, Luquinhas doskonale obsłużył Pawła Wszołka. Ten wyszedł sam na sam z Kuciakiem i precyzyjnym strzałem skierował piłkę do bramki.
Niewiele wskazywało na to, że Lechia może tego dnia cokolwiek jeszcze ugrać. Wciąż przewagę mieli aktualni wicemistrzowie Polski, a pechowcem meczu można nazwać Jose Kante, który kolejny raz uderzył w obramowanie bramki. Swoją szansę w końcu mieli też gospodarze. Piłka po potężnym strzale Filipa Mladenovicia w 70. minucie uderzyła w poprzeczkę.
W końcówce meczu Lechia ruszyła do przodu, jednak zabrakło już czasu na odmienienie losów spotkania. W doliczonym czasie gry, gdańszczan dobił Mateusz Cholewiak. Legia wygrała 2:0 i powiększyła przewagę nad resztą stawki. Biorąc pod uwagę formę peletonu, usiłującego dogonić zespół Aleksandara Vukovicia, trudno będzie komukolwiek zagrozić liderowi.
Lechia Gdańsk - Legia Warszawa 0:2 (0:0)
0:1 - Paweł Wszołek 57'
0:2 - Mateusz Cholewiak 90+5'
Składy:
Lechia Gdańsk: Dusan Kuciak - Karol Fila (70' Ze Gomes), Rafał Kobryń, Mario Maloca, Filip Mladenović - Maciej Gajos, Kristers Tobers, Jarosław Kubicki (58' Tomasz Makowski) - Omran Haydary, Flavio Paixao, Rafał Pietrzak (63' Kenny Saief).
Legia Warszawa: Radosław Majecki - Marko Vesović, Artur Jędrzejczyk, Mateusz Wieteska, Michał Karbownik - Domagoj Antolić, Walerian Gwilia - Paweł Wszołek, Luquinhas (89' Mateusz Cholewiak), Arvydas Novikovas (71' Bartosz Slisz) - Jose Kante (80' Tomas Pekhart).
Żółte kartki: Haydary, Mladenović (Lechia) Vuković, Wszołek, Cierzniak, Jędrzejczyk, Vesović (Legia).
Sędzia: Tomasz Musiał (Kraków).
Widzów: 13 055.
Czytaj także:
Efektowny gol i zwycięstwo Śląska
Problem Wisły po derbach Krakowa