[b]
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Czego panu najbardziej brakuje?[/b]
Aleksandar Vuković, trener Legii Warszawa: Poczucia bezpieczeństwa. Żyjemy z czymś z tyłu głowy. Z myślą, że zaraz coś może stać się naszym najbliższym, na co nie mamy żadnego wpływu. Żonę i dzieci mam blisko siebie, w Warszawie, ale rodzice są daleko, w Serbii. W takiej sytuacji nie mogę być wewnętrznie spokojny.
Zakładałem, że powie pan "meczu" albo "dopingu z trybun".
Z boku przyglądam się temu, co się dzieje i mam sporo refleksji. Mianowicie - na co patrzą teraz ludzie. Większość tematów sprowadza się do pieniędzy. Fakty są takie, że ten świat jest się w stanie skończyć bardzo szybko i w bardzo brutalny sposób. Okazuje się, że mocniejszy wirus może pozamiatać całą historię ludzkości. W takich chwilach człowiek siada i przewartościowuje swoje życie. Zatrzymuje się, zastanawia, co jest ważne. Z dużą pokorą podchodzę do obecnej sytuacji.
Ze świata piłkarskiego takie słowa jeszcze chyba nie padły.
To też pokazuje, dlaczego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Jak funkcjonuje cały świat, co się liczy. Ludzie jakby nie chcieli zauważyć, że to może sygnał, by zmienić myślenie, wartości. Czytam różne wypowiedzi. Myślę, że wszyscy potrzebujemy czasu na oswojenie się z nowymi realiami i ocenę, jakie decyzje należy podjąć.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Szalenie trudna sytuacja w światowym sporcie. "Nie ma rozgrywek, nie ma kibiców, nie ma pieniędzy"
Pan jak podchodzi do tematu zarobków?
Oczywiste jest, że każdy indywidualnie musi się nad tym zastanowić. To nieuniknione, sytuacja na rynku diametralnie się zmieniła. Nie chodzi o to, by się popisywać, kto zostanie większym bohaterem. Ja wiem, co zrobię, ale każdy może czuć temat na swój sposób. Niech sytuacja z wirusem trochę się uspokoi. Mam nadzieję, że wrócimy do normalnego życia, choć nie jest to takie oczywiste. Staram się dostrzegać jakieś pozytywy.
Jakie pan widzi?
Spędzam więcej czasu z dziećmi, fajnie się dogadujemy. Żartuję, że poznaję na nowo żonę. W sezonie większość dni jestem w pracy, nie mam takich możliwości. To duży plus całej sytuacji. Nie załamuję się, czekam na jakieś dalsze wytyczne.
Zawodnicy od prawie dwóch tygodni trenują w swoich domach.
W środę, po raz pierwszy od czasu izolacji, spotkałem się z każdym piłkarzem i porozmawiałem w cztery oczy. O tym, jak się czują, jak radzą sobie z sytuacją. Chcę, żeby czuli się częścią wspólnoty. Chłopaki z utęsknieniem czekają na normalne treningi, wspólne spotkanie, mam tak samo. Jesteśmy w tym razem, wspieramy się.
Liga jest zawieszona, przynajmniej na razie, do 26 kwietnia. To jakoś wpłynęło na wasz plan treningowy?
Początkowy zakładał krótką przerwę. Na razie wszystko idzie tak jak miało: drużyna jest podzielona na grupy, trenerzy ze sztabu monitorują zajęcia. Ja nie dzwonię i nie każę demonstrować ćwiczeń przed kamerką, ufamy sobie. Widzę, że piłkarze są skłonni do pracy, zdyscyplinowani, wykonują wszystkie założenia. No ale każdy żyje w niewiedzy.
Prezes związku Zbigniew Boniek sugeruje, że ten sezon być może już się skończył.
Ja nie mam na to bezpośredniego wpływu, są ludzie, którzy będą podejmować decyzje. Czekamy na wytyczne, ale musimy być gotowi na różne warianty.
Zakładacie jakieś scenariusze?
Obecny czas traktujemy trochę jak okres przygotowawczy. Jeżeli w niedalekiej przyszłości wznowilibyśmy treningi, to nie zatrzymamy się do grudnia. Czasu na wolne i regenerację już nie będzie. Teraz musimy minimalizować spadek formy, którą i tak trzeba będzie odbudować.
Szacuje pan, jak długo? Żeby w pierwszym meczu uniknąć plagi kontuzji?
Od przerwy grudniowej do pierwszego treningu zawodnicy mieli 20 dni wolnego. Do spotkania z ŁKS-em przygotowywali się miesiąc, i to był czas optymalny. Może się zaraz okazać, że nie będziemy grali dłużej, dlatego i czas odbudowy się wydłuży.
Jeżeli sezon nie zostanie dokończony to mistrzem Polski będzie Legia.
Z ręką na sercu mówię: wolałbym dokończyć rozgrywki, wygrać i świętować tytuł w normalnych okolicznościach.
Marek Koźmiński: Musimy zrobić reset i wprowadzić nowe zasady
Mateusz Juroszek: Nie uzyskamy dziesiątek milionów złotych