W całym kraju zarażonych wirusem SARS-CoV-2 jest prawie 57 tysięcy osób. Ponad cztery tysiące zmarło wskutek wywoływanej przez niego choroby Covid-19. Hiszpania jest czwartym państwem pod względem liczby zakażeń. Więcej mają Chiny, Włochy i Stany Zjednoczone.
Największym ogniskiem koronawirusa w Hiszpanii jest Madryt. To tu notuje się najwięcej zachorowań. - Jest smutno w mieście. Z jednej strony wszyscy nawzajem się wspierają i dodają otuchy, a z drugiej - każdy już ma bliskiego lub znajomego zakażonego wirusem - mówi nam Rafał Lebiedziński, polski dziennikarz. Na stałe mieszka i pracuje w Madrycie w branży konsultingu biznesowego.
- Hiszpanie popełnili dużo błędów. Ósmego marca z okazji światowego dnia kobiet był marsz grup feministycznych, w którym szło 120 tys. osób. W samym centrum Madrytu. Rząd i władze sanitarno-epidemiologiczne miały informacje, że wirus może się szybko przedostać z Włoch, a i tak dopuściły do takiego marszu. Dzień wcześniej Atletico grało z Sevillą. 55 tys. osób na stadionie. Dużo było takich zaniechań, które mogły zastopować, spłaszczyć albo wydłużyć w czasie krzywą zakażeń i zgonów - tłumaczy.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
13 marca hiszpańskie władze wprowadziły stan alarmowy. Zarządzono przymusową kwarantannę, policja kontroluje, żeby mieszkańcy stosowali się do niej. Potrafią upomnieć nawet za wyjście ze śmieciami.
- Funkcjonariusze patrolują ulice. Jest sporo kontroli. Mama mojej teściowej ma 91 lat i mieszka na drugim końcu miasta. Trzeba jej zawozić m.in. jedzenie i leki. To kilkanaście kilometrów drogi. Teściowa jest na niej zatrzymywana po kilka razy. Policja standardowo pyta o cel podróży. Czasem się zdarza, że ją odwożą, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jedzie do starszej osoby. Przykładają się. To nie jest prowizorka - opowiada Lebiedziński.
Władze za wszelką cenę pilnują, by mieszkańcy pozostali w domach. Niedługo rozmiary tragedii mogą przypominać tę w Lombardii na północy Włoch.
- Szpitale od dawna są przepełnione, głównie w Madrycie. W tym celu przerabia się już hotele. Nawet baza centrum sportowego RFEF została przystosowana na szpital polowy. Brakuje materiałów - maseczek, rękawiczek, respiratorów. Zakażonych jest mnóstwo osób z personelu medycznego, stanowią 10 procent wszystkich chorych. Sytuacja jest krańcowa. Wszyscy czekamy, żeby sytuacja zaczęła się poprawiać - mówi nasz rozmówca.
Hiszpanie solidaryzują się. Każdego dnia o 20 wychodzą na balkony i brawami dziękują lekarzom za niezwykłe poświęcenie. Niektórzy mieli jednak za złe rządzącym, że zaniedbali problem i dopuścili, żeby koronawirus zainfekował tyle osób i dawali temu wyraz. Godzinę po aplauzie dla medyków stukali w garnki lub patelnie. - Według wielu Hiszpanów władza nie poradziła sobie na początku epidemii, nie radzi sobie teraz i robi dobrą minę do złej gry - tłumaczy Lebiedziński.
Państwo zaliczyło już wpadkę przy zakupie szybkich testów na koronawirusa z Chin. Okazało się, że są bardzo wadliwe i mają ok. 20-30 procent skuteczności. Dopóki nie dolecą następne, kraj musi radzić sobie bez nich.
Wiele branży czeka kryzys. W związku z powszechną kwarantanną nakazano zaprzestania pracy, jeśli nie jest ona niezbędna. Od 12 marca zawieszone są rozgrywki piłkarskie. W tym tygodniu przedłużono pauzę do odwołania.
- Mniejsze kluby od III ligi w dół będą musiały wystawić ERTE, czyli czasowe zwolnienia, bo nie będą miały głównego źródła dochodu. W końcu ok. 90 procent ich dochodu pochodzi z dnia meczowego i biletów. Federacja już w środę zapewniła, że przydzieli 4 mln euro linii kredytu. Liga chce grać jak najszybciej, żeby dokończyć rozgrywki. Nawet za zamkniętymi drzwiami i uratować kontrakt telewizyjny. Federacja nie jest za tym, chce bronić klubów amatorskich - opowiada Polak mieszkający w Madrycie.
Stan alarmowy w Hiszpanii potrwa co najmniej do 11 kwietnia.
Czytaj też:
Rodak z Football Managera. Jak Wisła Płock ściągnęła piłkarza z gry komputerowej
Hiszpański piłkarz zamienił korki na fartuch. Pomaga w rodzinnej aptece