W sobotę premier Mateusz Morawiecki i minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk ogłosili, jak będzie wyglądało wyciąganie polskiego sportu - zarówno w wydaniu profesjonalnym, jak i rekreacyjnym - z "zamrażarki".
I tak już od 4 maja zostaną ponownie otwarte boiska szkolne, orliki, stadiony, korty tenisowe, stadniny koni, tory gokartowe i wrotkarskie. Znów będzie można też wypożyczyć kajak albo rower wodny. Na jednym obiekcie sportowym maksymalnie będzie mogło przebywać sześć osób. Na korcie tenisowym, w kajaku czy łódce - dwie osoby.
Czy korzystanie z możliwości uprawiania sportu, jakie od przyszłego poniedziałku oferują władze, jest w pełni bezpieczne? O to zapytaliśmy profesora Włodzimierza Guta, specjalistę w dziedzinie mikrobiologii i wirusologii, pracownika naukowego Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego.
ZOBACZ WIDEO: Zawodnik K-1 był zakażony koronawirusem. Teraz ostro atakuje służbę zdrowia! "Kompletnie nikt się mną nie interesował!"
- Wszelkie działania, które rozluźniają atmosferę i ułatwiają przebycie dość trudnego okresu, w którym ludzie popadają w poczucie osamotnienia, są dobre, o ile nie spowodują wzrostu liczby zachorowań - ocenia profesor Gut. Zwraca przy tym uwagę na psychologiczne znaczenie łagodzenia zakazów. Ma to na celu rozładowanie rosnącego w społeczeństwie napięcia, nie niszcząc przy tym kluczowych w czasie pandemii "zasad gry".
- Aktywność fizyczna rozluźnia i obniża poziom stresu, a stres obniża naszą odporność. I dlatego uprawianie sportu może być dla nas teraz bardzo korzystne. Jeżeli ludzie dalej będą musieli siedzieć w domach, zaczną w tych domach szaleć i przestaną się słuchać. Uznają, że to wszystko jest spiskiem przeciwko nim i wtedy dopiero będzie ciężko - mówi doświadczony wirusolog. - Łagodzenie zakazów musi być jednak bardzo dobrze przemyślane - dodaje.
Doradca Głównego Inspektoratu Sanitarnego konkretne punkty drugiego etapu "rozmrażania" kultury fizycznej komentuje następująco: - Jeśli chodzi o kajaki czy rowery wodne, te dwie osoby najczęściej będą osobami, które i tak mają ze sobą kontakt. Jeśli chodzi o grupy sześcioosobowe, to jeżeli będzie to rodzina, która wyjdzie sobie pograć w piłkę, nic się nie stanie. Ryzyko rośnie, gdy na takim "orliku" zbierze się grupa ludzi nie będących rodziną, o kontaktach z różnymi środowiskami. W tym wypadku wszystko zależy od ich zdyscyplinowania oraz od regulaminów, jakie będą obowiązywać w takich miejscach jak boiska, "orliki" czy tory wrotkarskie. Na tę chwilę trudno mi sobie wyobrazić, jakie te regulaminy będą.
Kolejnym etapem powrotu do sportowej normalności ma być otwarcie siłowni, hal sportowych, basenów, klubów fitness i kręgielni oraz pozwolenie na organizację imprez masowych na otwartej przestrzeni dla 50 osób. Terminu wdrożenia tej fazy nie podano. Na pewno nastąpi to jednak przed końcem maja, ponieważ premier Morawiecki poinformował, że 29 maja zostaną wznowione rozgrywki piłkarskiej Ekstraklasy.
- W temacie powrotu sportu zawodowego - jeśli te osoby, które będą grać, zostaną najpierw poddane izolacji - powiedzmy, że będzie to zamknięty obóz kondycyjny - nie widzę przeszkód. Dwa tygodnie dobrych treningów i mogą wyjść na boisko. Albo okaże się, że wszyscy są zdrowi, i wtedy gramy, albo ktoś zachoruje i cała drużyna trafia na kwarantannę - komentuje Gut.
- Natomiast co do siłowni, klubów fitness i innych - dopóki nie poznam zasad zachowywania się w takich miejscach i wymagań wobec osób przychodzących do nich, nie jestem w stanie ocenić, jak duże jest ryzyko. Tu również, tak jak na boiskach, bardzo dużo zależy od regulaminów, które będą obowiązywały.
W całym procesie "rozmrażania" kluczowych sektorów życia publicznego, forsowanym przez rząd od ubiegłego tygodnia, profesor Gut zwraca uwagę na pewną niespójność.
- Te same osoby, które mówią o łagodzeniu zakazów jednocześnie twierdzą, że szczyt zachorowań mamy wciąż przed sobą. Rozumiałbym, gdyby zapowiedziano, że szczyt jest przed nami oraz wyjaśnienie, w jakich sytuacjach będziemy rozluźniać. Bez podawania żadnych dat. Jednak mówienia o czekającym nas szczycie i jednoczesnego rzucania datami znoszenia obostrzeń nie rozumiem - przyznaje wirusolog.
- Zachowujemy się tak, jak byśmy szczyt epidemii mieli już w Polsce za sobą. Tymczasem u nas dopiero kilka dni temu po raz pierwszy dzienna liczba zachorowań przekroczyła po raz pierwszy 500. Jeżeli przez okres tygodnia po tym dniu nie utrzyma się permanentny spadek liczby zachorowań, to oznacza, że nie jesteśmy jeszcze w fazie spadkowej - podkreśla członek Rady Naukowej Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego.
Jeżeli jednak okaże się, że faza spadkowa rzeczywiście już się rozpoczęła, profesor Gut ma dla nas dobre wiadomości. - Szacuję, że po wejściu w tę fazę, przy naszej dynamice rozwoju wirusa, za 1,5 do 2 miesięcy będzie można wszystko przywrócić - mówi.
Tyle że zdaniem profesora upragnionego spadku jeszcze w Polsce nie widać, w przeciwieństwie do takich krajów, jak Austria, Dania czy Szwajcaria, gdzie sytuacja wyraźnie się poprawia.
- Naprawdę dobrze sytuacja wygląda w Austrii i w Szwajcarii. Tam przekroczono 50-procentową redukcję, czyli że dzienna liczba zakażonych jest o połowę mniejsza niż w szczytowym momencie. Austriacy potrzebowali na to trzech tygodni. Jak to zrobili? Dyscypliną. Szwajcarzy też. Oni zawarli na przykład porozumienie z firmami telekomunikacyjnymi i jeżeli na powierzchni 100 metrów kwadratowych zarejestrowano więcej niż pięć telefonów, natychmiast była interwencja. Jak u nas sytuacja będzie tak dobra jak w tych dwóch krajach, jako pierwszy będę krzyczał, że wygraliśmy - obiecuje mikrobiolog i wirusolog z wieloletnim doświadczeniem.
Czytaj także:
Koronawirus. PKO Ekstraklasa. Prof. Włodzimierz Gut: Na stadionach mogłoby być jak w kościołach
Doktor Paweł Grzesiowski: Zamiast hasła "Zostań w domu" wolałbym "Nie wychodź, żeby się z kimś spotkać"