Transparent "mamy k...a dosyć" był alertem przed nadciągającą burzą. Już przed meczem do pracowników klubu dochodziły sygnały, że w "Kotle", sektorze zagorzałych fanów Lecha, może buzować. - Zastanawialiśmy się, czy wyjedziemy bezpiecznie ze stadionu. Służby niby nas pilnowały, ale były obawy, że kibice wparują do szatni - opowiada Radosław Majewski, który grał w tamtym meczu w drużynie gospodarzy.
Wyłamany płot, na murawie czarne ślady od rac. Interwencja kilkuset funkcjonariuszy z tarczami ochronnymi - to nie sceny z lat 90, a sprzed dwóch sezonów. Spotkanie Lecha z Legią zostało przerwane w 76. minucie. Legia prowadziła 2:0 i szykowała się do świętowania. Kibice gospodarzy tego nie wytrzymali. Wyważyli siatkę za bramką, otworzyli bramę i kilkudziesięciu facetów w kominiarkach wparowało na boisko. Jeden z nich podbiegł do ławki rezerwowych "Kolejorza" i wykonał gest, który można było zinterpretować, jako zaproszenie do bójki.
"Wstyd dla całej ligi"
Rafał Janicki jako jedyny piłkarz Lecha wyszedł po meczu do strefy wywiadów. Miał łzy w oczach, a na twarzy wymalowany strach. Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć zdania, a jakby zdał sobie sprawę, że stając przed kamerami popełnił błąd. Później były tylko próby nieporadnego tłumaczenia zdarzeń sprzed kilkunastu minut. - Każdy ma prawo wyrazić swoją frustrację w taki sposób, w jaki chce - mówił Janicki.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kuriozalny samobój z polskiej ligi
Majewski pamięta, że początkowo nie spodziewał się takiego natarcia i wściekłości fanów. - W momencie przerwania meczu byliśmy jeszcze na murawie. Kiedy spora grupa kibiców biegła w stronę tunelu, i my zbiegliśmy do szatni. Myślałem, że kibice nas "zabiorą". Biegli do nas z tak dużym impetem. Pierwszy raz spotkałem się z taką złością - opowiada Majewski.
Dariusz Mioduski, prezes Legii, nazwał to zdarzenie "wstydem dla całej ligi". Grupa kibiców Lecha nie mogła pogodzić się ze skalą sportowego upokorzenia. Po pierwsze: odwieczny wróg właśnie sięgał po tytuł na ich terenie. Po drugie: drużyna kompletnie zawaliła rundę mistrzowską. Po 30 kolejkach była pierwsza, a później wygrała tylko jeden z siedmiu meczów i zakończyła sezon na trzecim miejscu.
- Daliśmy ciała, nie ma co się tłumaczyć - kontynuuje Majewski. - Rozumiem frustrację, ale coś takiego nie powinno się wydarzyć. Na stadionie było prawie 30 tysięcy ludzi, w tym dzieci. Pisali do mnie później koledzy z zagranicznych klubów, czy ze mną wszystko w porządku, jak to się skończyło - mówi piłkarz. - Po meczu długo siedzieliśmy w szatni. Były rozmowy głównie o tym, jak mogliśmy oddać mistrzostwo na finiszu ligi. No i pytania, czy bezpiecznie opuścimy Bułgarską - dodaje.
Medale z papieru
Gdy policja opanowała rozwścieczony tłum, a zawodnicy Lecha przebywali w zamknięciu, piłkarze Legii pod sektorem swoich kibiców świętowali mistrzostwo Polski. Władze ligi nie zgodziły się, by gościom wręczono złote medale w Poznaniu, dlatego fani z Warszawy przygotowali własne - z papieru. Poza wagą, niczym nie różniły się od oryginału. Po spotkaniu rozdali je zawodnikom i urządzili własną fetę.
Lech został ukarany walkowerem i wysoką karą (120 tysięcy złotych). W pierwszych spotkaniach nowego sezonu grał przy pustych trybunach. Dla Majewskiego był to ostatni mecz w drużynie. - Na urlopie zadzwonił prezes. Byłem akurat na zjeżdżalni na basenie i pomyślałem, że skoro dzwoni, to jest coś na rzeczy. Odebrałem. Okazało się, że muszę szukać nowej drużny - wspomina.
W sobotę Legia przyjeżdża do Wielkopolski i potrzebuje tylko punktu, żeby świętować tytuł. Na oryginalne medale jej piłkarze poczekają jednak do ostatniego meczu ligowego z Pogonią u siebie. No chyba, że fani z Warszawy znowu coś wymyślą. Mecz Lech - Legia w sobotę 4 lipca o godzinie 17.30.
Bundesliga. Artur Wichniarek o kulisach transferu Rafała Gikiewicza: W Unionie nie każdemu podobało się jego zachowanie
Leszek Ojrzyński: Rana wciąż świeża