Leszek Ojrzyński: Rana wciąż świeża

- Mieliśmy z Ulą plany. Żeby życie zaczęło się dla nas na nowo, żeby spędzać ze sobą więcej czasu. Porozmawialiśmy sobie w dniu moich urodzin. Byłem na cmentarzu już o 7 rano - mówi trener Leszek Ojrzyński.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Leszek Ojrzyński Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / Na zdjęciu: Leszek Ojrzyński
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Powrót do kraju był dla pana trudny?

Leszek Ojrzyński: Czekałem na niego. Ze znajomym jechaliśmy samochodem 26 godzin z Liverpoolu.

Dużo czasu na rozmyślenia.

Mam go teraz bardzo dużo. Nie pracuję. Myśli się o pewnych tematach. O życiu.

Do jakich refleksji doprowadza to myślenie?

Straciłem żonę po ponad 20 latach małżeństwa. Poznaliśmy się na studiach, gdy byłem na AWF-ie. Wszystko, co się teraz dzieje, jest dla mnie nowe. Pierwsze święta bez Ulki, pierwsze urodziny.

ZOBACZ WIDEO: Zrobimy sobie w Polsce "drugie Bergamo"? "We Włoszech wszystko zaczęło się od meczu piłki nożnej!"

W Polsce pojawiłem się po czterech miesiącach od pogrzebu. Chcieliśmy przyjechać z synem pod koniec marca, ale pandemia wszystko wstrzymała. Jestem w Warszawie na chwilę i wracam. Musiałem załatwić kilka zaległych spraw w związku ze śmiercią żony.

31 maja miałem urodziny, o 7 rano byłem już u Uli na cmentarzu. Porozmawialiśmy sobie, troszeczkę powspominałem, jak to było do tej pory. Gdy jest się samemu na cmentarzu, można swobodnie mówić na głos. W dniu moich 48 urodzin mieliśmy małą miesięcznicę, bo ta straszna chwila miała miejsce równo cztery miesiące wcześniej. Na 7:30 poszedłem do kościoła na mszę.

Myśli ciągle krążą, odchodzą stare, przychodzą nowe. Człowiek uczy się życia na nowo.

Da się?

Życie biegnie dalej, trzeba pomagać dzieciom. Córka przygotowuje się do matury i ubolewam, że muszę wracać do Anglii przed jej egzaminami. Boris Johnson wprowadził jednak obowiązek kwarantanny od 8 czerwca i nie chcę utrudniać życia Kubie, być w izolacji dwa tygodnie. Dlatego wracam przed tym terminem.

Łatwiej panu w Anglii? Dalej od wspomnień?

O wiele trudniej. Tam mam tylko syna, a gdy jeździ do klubu na zajęcia, zostaję sam. Nie ma się do kogo odezwać, gdzie pojechać. Można się komunikować jedynie na odległość. W Polsce są przyjaciele, znajomi, rodzina. Mam teściów i przede wszystkim swój dom. W Anglii jest całkiem inne życie, trudniejsze, bo czasu w samotności jest bardzo dużo. Na miejscu byłoby wygodniej, ale w życiu nie wszystko jest łatwe i przyjemne.

To pana świadomy wybór?

Syn jest nieletni, w innym przypadku byłby w rodzinie zastępczej. Wiadomo, że w tym czasie lepiej, jeżeli będzie miał przy sobie ojca. Potrzebuje wsparcia, dlatego służę. Taka moja rola. Jestem mężem, ojcem. Życie polega na poświęceniu. Oni też poświęcali się dla mnie. Mówię o żonie... Ula wychowywała dzieci, gdy ja pracowałem daleko. Wszystkie rodzinne obowiązki na nią spadały. Nie było łatwo, z dwójką dorastających dzieci, z małą różnicą wieku. Były większe, mniejsze problemy, ale przez to przeszliśmy.

Pana żona zmarła na raka po 10 miesiącach walki z chorobą. To czas, w którym człowiek zakłada różne scenariusze?

Mimo wszystko wierzyłem, że wyjdziemy z tej trudnej sytuacji. Choroba w rodzinie to trudny okres dla wszystkich, zwłaszcza pod koniec, kiedy najbardziej atakuje, co staje się również widoczne. Wtedy były gorsze chwile, trzeba było podołać, być na ostatniej prostej. Wcześniej straciłem ojca, teraz żonę. Tata zmarł w 2011 roku. Bolesne przeżycie, ale inne, nie da się tego porównać. Jak ojciec odszedł, to miałem już swoją rodzinę, miałem dla kogo żyć. Po pewnym czasie odklejasz się od rodziców, rzadziej się widujecie, a tu jesteś cały czas, wszystko robicie razem.

Pan wspomina?

Próbuje się pewne rzeczy zapomnieć, ale psychika działa tak, że sama podsuwa różne migawki. Każdy moment kojarzy mi się z żoną. Rozmawiamy w kawiarni przy 1 Sierpnia, do której lubiliśmy z Ulką przychodzić, niedaleko mamy mieszkanie. Na stole leży dyktafon, siedzi pan, ale ja się rozglądam i widzę nas. Wspomnienia będą wracały do końca życia.

Są miłe czy bolesne?

Mieszają się. Miłe jak przywołujesz wspólne momenty, bolesne gdy przypominasz sobie, że już tego nie ma. Nie wyrzucisz osoby, którą kochałeś, byłeś z nią tyle lat. Pewnie z upływem czasu będzie ich mniej, ale nie znikną. Będą zawsze. To kawał bardzo dobrego życia. Jak będę na ostatniej prostej, przed śmiercią, to pomyślę o pięknych chwilach z żoną. Nie wyhamuje tego. Nie chcę.

Brakuje wszystkiego. Od spojrzenia do kontaktu, mogę wymienić każdą czynność. Brakuje przede wszystkim drugiej osoby, tym bardziej, gdy w związku było dobrze. To taki strzał, który rani. We mnie ta rana jest ciągle świeża.

Jak pan to sobie tłumaczy?

Że tak musiało być. Nie lubię gdybać. Myśleć, że mogło być inaczej. Jestem na to za słaby i za głupi. Trochę w życiu przeszedłem. Znajdowałem się w sytuacjach, które wydawały mi się beznadziejne, a czerpałem z nich naukę. Wzmacniałem się, a później nawet cieszyłem z takiego obrotu spraw. Przytrafiły mi się na przykład dwa wypadki samochodowe. Kilka metrów dzieliło mnie od śmierci, w drugim przypadku uratował mnie pas, który był zredukowany. Mogło skończyć się tragicznie. Myślę, że to mogło być jakieś ostrzeżenie.

Tych niespodzianek czeka nas sporo, mamy coraz szybsze tempo życia, gorsze zdrowie. Teraz umarł "Roki" (Piotr Rocki - przyp.red.), trzeba się z tym liczyć. Wiem, że mam dla kogo żyć, może właśnie z tego powodu nie wpadłem w dołek. Stoję na nogach. Są okresy, kiedy się myśli, ale trzeba funkcjonować.

Gorzej mają dzieci. Pewnych rzeczy nie rozumieją, uczą się tych emocji. Każdy Dzień Matki, urodziny, czy nawet zwykła porada - jest tylko ojciec. Druga połowa rodzica została wyrwana. To jest dla dziecka bolesne. Spotykałem się z psychologami. Pewne rzeczy chciałem uporządkować, dowiedzieć się, jak przejść kolejne etapy, jak pomóc dzieciom. Syn i córka nie chcieli skorzystać, trzeba to uszanować. Córka jest już dorosła. Kuba też szybko dojrzał, w wieku 15 lat zaczął trenować z seniorami, rok później ćwiczył już tylko z nimi poza meczami w lidze młodzieżowej.

Myślę, że do nich jeszcze nie doszło, co tak naprawdę miało miejsce. Za krótki okres. Psycholodzy potwierdzili, że z takiego zdarzenia można otrząsnąć się, tak na prawie sto procent, po mniej więcej dwóch latach. To nie jest proces, w którym pstrykniesz palcem i wszystko wyparowuje. Mam znajomych, którzy przeżyli podobne historie i przyznają rację. To oczywiście kwestia indywidualna, każdy jest inny, nie ma schematów. Mówiłem o dwóch latach, ale u kogoś może to być rok, u drugiego trzy lata. Trudno dawać rady, wskazówki. Każdy ma inne podejście.

Przez pandemię spędziliśmy święta oddzielnie. Ja z Kubą w Liverpoolu, córka sama w Warszawie, mama z babcią. Żona bardzo kochała dzieci, były dla niej najważniejsze, ale teraz jesteśmy osieroceni. Zaczynamy nowy rozdział.

Bardzo trudny rozdział.

Wszystko się da. Człowiek jest taką istotą, że potrafi się dostosować. Jak mądrze podejdziesz do pewnych tematów, nie zboczysz, nie zagubisz się, to dasz radę. Każdy ma swój krzyż. Albo go niesie, albo pod nim upada. Trzeba iść, dźwigać te doświadczenia.

Jestem osobą wierzącą, wiem że jeszcze się z Ulą spotkamy. Mam teraz rolę do wypełnienia. I ojca, ale też syna, bo mama ma swoje lata, mieszka z babcią, obie potrzebują wsparcia. Mam coś do zrobienia, jeżeli chodzi o pole rodzinne.

Jestem trenerem, na razie bezrobotnym, ale czekam spokojnie na propozycje. Jak zacznę pracować, to myśli będzie mniej, bo poświęcę się robocie. Piłka zawsze zajmowała dużo miejsca w mojej głowie i pochłaniała sporo czasu.

Widzę różaniec na pana szyi.

Z żoną od zawsze głęboko wierzyliśmy w Boga, tak się dobraliśmy. Myślę, że bez Boga byłoby mi dużo trudniej. Różne etapy miałem w życiu. Były momenty, że chodziłem do kościoła codziennie rano, przed pracą. Brałem udział w pielgrzymkach. W Liverpoolu chodzimy z Kubą na angielskie msze, jeżeli jest okazja, również na polskie.

Wierze w drugie życie, że taki okres może nastąpić. Żona już jest na górze, ja muszę robić wszystko, by do niej dołączyć. Mam na myśli godne życie tutaj. Czasami czuje jej wsparcie. Jak się modlę, to proszę ją, żeby opiekowała się dziećmi. Wiemy jak świat wygląda, zagrożeń jest mnóstwo, potrzebna jest mądrość.

Uśmiecha się pan?

Już tak. Wiem, że żona jest w niebie, a ja mam na dole robotę do zrobienia. Jak będziesz smutny, zamknięty w sobie, to nie dasz rady. Zresztą w innym przypadku nie mógłbym pracować. Z zadrą nie mógłbym iść do pracy, bo tam masz wpływ na ludzi, otoczenie, musisz być oddany. Jestem gotowy na podjęcie nowego wyzwania, co oznacza, że potrafię już funkcjonować, uśmiechać się, a to ważne. Jest optymizm, nie robię z siebie męczennika.

Inaczej patrzy pan teraz na piłkę?

Na pewno kilka rzeczy przewartościowałem. Stawiam na pierwszym miejscu rodzinę. Całe szczęście, że mam przyjaciół i bliskich, którzy pomogli mi w trudnym okresie. To też jest dla mnie wartość. Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Ja w tej biedzie byłem i dostałem masę wsparcia. Zobaczymy, co dalej ze mną będzie.

Poza piłką jest pan od 27 lipca 2019 roku. Wtedy zrezygnował pan z pracy w Wiśle Płock, żeby opiekować się chorą żoną.

Byliśmy w Anglii, chodziłem na mecze Liverpoolu, podpatrywałem. Starałem się być też na każdym spotkaniu syna w młodzieżowej drużynie. Miałem okazję obserwować z bliska trzy treningi Liverpoolu, pojawiła się możliwość odbycia stażu w Manchesterze City, ale wyskoczyła pandemia. Mam swoje przemyślenia, kilka rzeczy wynotowałem.

Cieszę się, że syn ma świetne warunki do rozwoju. Naprawdę ciężko trenuje w klubie, zresztą ćwiczymy też razem. Kuba liznął wielki futbol, był z pierwszą drużyną Liverpoolu na dwóch obozach. Ma możliwość podglądania i uczenia się od Alissona, jednego z najlepszych bramkarzy na świecie. To ogromny kapitał w tym wieku. Przed pandemią często ćwiczył z jedynką, teraz są spore obostrzenia, ograniczona liczba zawodników na zajęciach, ciągłe testy na koronawirusa, dlatego trenuje z zespołem młodzieżowym.

A co z panem?

Był temat Arki, ale nie wyszło. Do tej pory trenowałem pięć klubów w ekstraklasie i ze wszystkimi walczyłem o utrzymanie. Przejmowałem drużyny na ostatnim miejscu, albo w strasznym dołku, albo skazane na porażkę.

Widocznie mają pana za fightera nie tylko w życiu.

Chociaż w Arce mieliśmy piąte miejsce w grudniu, a nowy właściciel cmokał, że to nie to. Dziś się uśmiecham, taka to profesja, wymagania są duże. Jeżeli nie będę miał pracy 2 lata, to muszę sobie dać radę, ale jestem gotowy wrócić.

Żona o coś pana prosiła?

Przed śmiercią planowaliśmy z Ulą pewne rzeczy. Żeby życie zaczęło się dla nas na nowo, żeby spędzać ze sobą więcej czasu. Tego nam brakowało, bo zawsze coś było. Dzieciaki dorastały, praca. Ula mnie zna. Wie, że się poświęcę.

Czytaj pozostałe teksty autora:

Mariusz Kukiełka. Ciągły mecz na wyjeździe

Wahan Geworgian. Reprezentant z bazaru

Ireneusz Jeleń. Snajper z pola kukurydzy

Igor Sypniewski. Legenda spod trzepaka

Sebastian Szałachowski. Igraszki z diabłem

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×