Szwedzki pomocnik spędził na Podlasiu tylko pół roku (rundę wiosenną sezonu 2013/2014). Niedawno Sebastian Rajalakso opowiedział w tamtejszych mediach o swoich wrażeniach. Zrobił to dopiero w tym roku, ponieważ, jak informuje, musiał obiecać Jagiellonii, że przez pięć lat nie będzie otwarcie mówił o tym, co go spotkało w Białymstoku.
Część z jego opowieści brzmi wręcz kuriozalnie - choćby te o teoretycznych zajęciach z futbolu, żonglerce z niewidzialną piłką, wielogodzinnym bieganiu w lesie, czy wizytach na stadionie lekkoatletycznym, gdzie podczas biegania musiał uważać, by nie zostać trafionym oszczepem bądź dyskiem.
33-latek nie chciał zrywać kontraktu, co, według niego, poskutkowało odwołaniem jego urlopu i przydzieleniem "osobistego trenera". - Spotykaliśmy się o godz. 6:00 w lesie i kilka godzin biegaliśmy. Potem szedłem na drugą stronę miasta, żeby się zameldować i zjeść śniadanie. O godz. 11:00 była teoria piłki nożnej po polsku. Później lunch i kilka godzin treningu po południu - mówił w wywiadzie dla "Aftonbladet".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzut wolny, z którego śmieje się cały świat. Co oni narobili?!
W rozmowie z WP SportoweFakty do tego wywiadu odniosła się Agnieszka Syczewska, wiceprezes Jagiellonii. - Ja tu pracuję od dwunastu lat i takich sytuacji nie pamiętam. Nikt nigdy nie rzucał w piłkarzy dyskiem, ani oszczepem. Na pewno nic takiego się w Jagiellonii nie wydarzyło, ani nie wydarzy w przyszłości - powiedziała.
Klub wydał także bardzo szczegółowe oświadczenie, w którym odniósł się do słów piłkarza. Komunikat został opublikowany na stronie internetowej jagiellonia.pl. Czytamy w nim, że piłkarz całkowicie minął się z prawdą w tym wywiadzie.
Przeczytaj oświadczenie Jagiellonii:
Od początku do końca Sebastian Rajalakso mocno mija się z prawdą, wprowadzając czytających w błąd, a jednocześnie przedstawiając nasz Klub w bardzo złym świetle. Były zawodnik uskarża się na metody treningowe prowadzonego wówczas przez Piotra Stokowca zespołu, który bardzo zabiegał o pozyskanie szwedzkiego pomocnika po niezłym w jego wykonaniu sparingu z Arką Gdynia. Treningi w trakcie zimowego okresu przygotowawczego nazywa "chorymi". Każdy chyba doskonale zdaje sobie sprawę z charakterystyki okresów przygotowawczych i wysokich obciążeń wiążących się z tym okresem. Zawodnicy przede wszystkim, przynajmniej tak nam się wydawało.
Stwierdza również, że zmiana na stanowisku pierwszego trenera Jagiellonii Białystok była bezpośrednią przyczyną tego, że trafił on do zespołu rezerw. Otóż chcielibyśmy przypomnieć, że trener Stokowiec również delegował zawodnika do drugiego zespołu, chociażby na mecz z Warmią Grajewo.
Już wspomniane dwa fragmenty pokazują, że nie mamy do czynienia z poważnym człowiekiem, który na opowiedzenie swojej historii czekał kilka lat. Niezaprzeczalny jest fakt, że po zmianie na stanowisku trenera Jagiellonii Białystok i powrocie Michała Probierza zawodnik nie zagrał już w pierwszym zespole Żółto-Czerwonych. Cały czas jednak sztab szkoleniowy próbował "odzyskać" piłkarza na swoje potrzeby, tak by mógł on jeszcze pomóc pierwszej drużynie w końcówce sezonu, w której czekała nas walka między innymi o finał Pucharu Polski.
Bardzo zabawny jest też fragment, w którym trener Probierz miałby podzielić zespół na mówiących i tych niemówiących po polsku. Skoro wszyscy nie znający naszego języka od razu, zdaniem Sebastiana Rajalakso, trafili do zespołu rezerw, to w jaki sposób wyjaśnić zestawienie wyjściowej jedenastki chociażby na mecz półfinału pucharu Polski z Zawiszą Bydgoszcz? W pierwszym składzie znaleźli się między innymi Bekim Balaj, Dani Quintana czy Roberts Savalnieks. Gdyby wierzyć rewelacjom Sebastiana Rajalakso, taka sytuacja nie mogła mieć miejsca.
Nieznajomość polskiej mowy nie przeszkodziła w rozegraniu niemal wszystkich spotkań do końca sezonu, a także rozpoczęciu nowego Daniemu Quintanie. Może zatem nie o znajomość języka chodziło trenerowi, a o umiejętności piłkarskie?
Próby doprowadzenia do formy szwedzkiego pomocnika spełzły na niczym. Nie pomogły także treningi indywidualne, które jak widzimy również nie przypadły do gustu byłemu zawodnikowi naszego zespołu. Rozumiemy, że nie wszyscy mają predyspozycje do ciężkiej pracy, ale bez niej często nie możemy liczyć na jakiekolwiek pozytywne efekty podejmowanych przedsięwzięć.
Najlepsze fragmenty wywiadu, do którego się odnosimy, to bezapelacyjnie jednoosobowa gra w berka, żonglerka niewidzialną piłką, a także igrzyska śmierci, jakie zgotowali Sebatianowi Rajalakso oszczepnicy i dyskobole na stadionie lekkoatletycznym, na którym zawodnik nigdy się nie pojawił, chyba, że był fanem królowej sportu i w wolnym czasie przebywał na terenie obiektu, by podpatrywać trenujących tam sportowców, ale w sposoby spędzania wolnego czasu nie ingerujemy.
Widząc sytuację zawodnika i jego podejście do obowiązków Klub kilkukrotnie próbował porozumieć się z nim w kwestii obustronnego porozumienia przy rozwiązaniu wiążącej umowy. Takie rozwiązanie wydawało się najodpowiedniejszym zarówno dla samego zawodnika, jak i klubu.
Początkowo podjęcie walki o powrót do odpowiedniej dyspozycji przyjęliśmy z wielką radością. Mieliśmy wrażenie, że mamy do czynienia z profesjonalistą, który chwilowo znajduje się w dołku. Próby pomocy, dodatkowe treningi, powrót do gry przez drugi zespół, to wszystko nie przyniosło jednak efektu i ostatecznie Sebastian Rajalakso w maju 2014 roku opuścił nasz Klub.
Reasumując. Wywiad, który ukazał się w kwietniu w szwedzkim "Aftonbladet" zawiera więcej nieprawdy, niż prawdy. Do zweryfikowania większości tych rewelacji wystarczy porównanie słów Szweda z zapisami wyników drużyny rezerw czy też składami pierwszego zespołu na mecze, w których sam zainteresowany już nie łapał się do składu.
Zobacz także:
Transfery. Lionel Messi oczekuje zmiany trenera w Barcelonie. Wskazał idealnego kandydata
Bundesliga. Leroy Sane: Robert Lewandowski jest fantastyczny. Miał realną szansę na zdobycie Złotej Piłki