Złoto w cieniu zamachu. Włodzimierz Lubański: Słyszeliśmy strzały, ale nie przypuszczaliśmy, co się dzieje

PAP / Na zdjęciu: piłkarska reprezentacja Polski podczas dekoracji złotym medalem
PAP / Na zdjęciu: piłkarska reprezentacja Polski podczas dekoracji złotym medalem

- Bardzo zależało na tym, żeby grać dalej. Zaszliśmy bardzo daleko i chcieliśmy osiągnąć jak najlepszy rezultat - mówi Włodzimierz Lubański o IO 1972 w Monachium. Po zamachu terrorystycznym dokończenie imprezy stanęło pod znakiem zapytania.

10 września 1972 roku reprezentacja Polski sięgnęła po złoty medal igrzysk olimpijskich w Monachium. Był to początek złotej ery naszego futbolu i narodziny legendarnej drużyny Kazimierza Górskiego. Wielkiego sukcesu Biało-Czerwonych mogło jednak nie być, ponieważ po zamachu terrorystycznym, w wyniku którego zginęło 11 sportowców z Izraela (więcej na temat zamachu można znaleźć TUTAJ), rozważano przerwanie imprezy.

- Nie mieliśmy na decyzję żadnego wpływu, ale bardzo zależało na tym, żeby grać dalej - mówi nam Włodzimierz Lubański, kapitan złotej "11", z którym rozmawiamy w rocznicę zwycięskiego finału z Węgrami. Polska do przerwy przegrywała 0:1, ale po zmianie stron dwie bramki zdobył Kazimierz Deyna i Biało-Czerwoni wygrali 2:1.

Bartłomiej Bukowski, WP SportoweFakty: Z jakim nastawieniem jechaliście na igrzyska?

Włodzimierz Lubański, 75-krotny reprezentant Polski, złoty medalista IO w Monachium: Przede wszystkim trzeba pamiętać, że byliśmy już po bardzo trudnych eliminacjach, ale także po kilku ciekawych meczach drużyn klubowych takich jak Górnik Zabrze czy Legia Warszawa. Byliśmy świadomi tego, że mamy dobry, silny zespół. Jak zwykle jednak w takich turniejach, aby osiągnąć sukces, wszystko musi się dobrze ułożyć. Do samego turnieju byliśmy jednak bardzo dobrze przygotowani.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak bawią się hiszpańscy piłkarze

Turniej nie układał się idealnie. Olimpijski spokój zmącił zamach na reprezentację Izraela na terenie wioski. Kiedy dotarła do was informacja o tym, co się stało?

Dowiedzieliśmy się rano, przed wyjazdem na mecz z ZSRR. Chcieliśmy jak zwykle zejść na śniadanie. Zawsze chodziliśmy grupą, żeby coś zjeść. Gdy jednak zeszliśmy to zobaczyliśmy, że przed drzwiami stoją uzbrojeni w karabiny maszynowe wojskowi. Zaskoczenie było olbrzymie. Szybko jednak dostaliśmy informację od Polskiego Komitetu Olimpijskiego o tym, co się stało w wiosce.

Wcześniej nie dochodziły żadne sygnały, że coś jest nie tak?

Był u nas taki zwyczaj, że przed ważnymi meczami spotykaliśmy się w jednym pokoju i rozmawialiśmy. Przed meczem ze Związkiem Radzieckim również w ten sposób się przygotowywaliśmy. Wówczas słyszeliśmy jakieś strzały, dziwne odgłosy dobiegające z wioski. Nikt z nas jednak nie przypuszczał, co się właśnie dzieje. Dowiedzieliśmy się dopiero rano, że był zamach, że nie wiadomo co dalej z igrzyskami.

Nie było strachu wśród zawodników, że może lepiej opuścić wioskę?

U nas czegoś takiego nie było. Od razu zostaliśmy otoczeni przez ludzi z PKOl-u, a poza tym byliśmy od tego momentu odprowadzani przez uzbrojonych wojskowych nawet do restauracji. Zaburzona została oczywiście atmosfera w wiosce. Już nie było tej radości, spokoju. Nie jest jednak przyjemnie, gdy każdego dnia, na każdy posiłek czy trening, trzeba chodzić pod eskortą. Od momentu zamachu atmosfera była całkowicie inna.

Czyli jedynie MKOl rozważał przerwanie igrzysk, a zawodnicy chcieli dalej startować?

My przede wszystkim nie mieliśmy na tę decyzję żadnego wpływu. Nam jednak bardzo zależało na tym, żeby kontynuować te igrzyska. Nie ukrywajmy, że dla wielu z nas w karierze sportowej to mógł być jedyny moment, gdy uczestniczyliśmy w tak dużej imprezie. Zwłaszcza, że zaszliśmy już bardzo daleko. Chcieliśmy kontynuować, żeby osiągnąć jak najlepszy rezultat.

Wasz los jednak kilkukrotnie zawisł na włosku. W meczu decydującym o awansie do finału, po pierwszej połowie przegrywaliście 0:1 z ZSRR 

Akurat mecz ze Związkiem Radzieckim był meczem wyjątkowym. Ten mecz odbywał się dzień po zamachu w wiosce. Wokół było bardzo dużo niepokoju. Była niepewność, czy w ogóle się odbędzie. Międzynarodowy Komitet Olimpijski zastanawiał się, czy nie przerwać igrzysk.

Koniec końców jednak udało się rozegrać to spotkanie

Tak, przystąpiliśmy jednak do niego po trzech rozgrzewkach. Trzy razy przedstawiciel MKOL-u wracał do nas do szatni z informacją, że igrzyska zostają przerwane i mecz się nie odbędzie. W końcu jednak zapadła decyzja, że gramy. Byliśmy nieco wytrąceni z normalnego przygotowania. Muszę tu podkreślić, że graliśmy wówczas z drużyną ZSRR, jedną z najlepszych w Europie. To nie była drużyna Rosji. To był Związek Radziecki. Tam grali najlepsi Gruzini, Ormianie, Kazachowie... To był bardzo silny zespół. Rzeczywiście, w pierwszej połowie pokazali swoją klasę i prowadzili 1:0. Trzeba przyznać, że mieliśmy wówczas i tak trochę szczęścia, bo kilka razy Hubert Kostka obronił bardzo trudne piłki, a poza tym był słupek i poprzeczka.

W szatni nie było jednak żadnego załamania. Nie było stwierdzeń typu: "OK, nas nie stać na to, żeby powalczyć, żeby odwrócić losy meczu". I rzeczywiście w drugiej połowie odrobiliśmy straty. Najważniejszym wydarzeniem, które zmieniło obraz spotkania, było według mnie wejście Zygfryda Szołysika. Wtedy rzeczywiście tych piłkarzy ZSRR żeśmy, krótko mówiąc, "podciągnęli". W krótkim czasie strzeliliśmy dwa gole i wygraliśmy. To był bardzo trudny mecz, moim zdaniem najtrudniejszy na całych igrzyskach.

W finale z Węgrami także do przerwy przegrywaliście 0:1.

Ten mecz od początku był bardzo wyrównany. Szkoda, że Kaziu Deyna popełnił błąd w okolicach naszego pola karnego i Węgrzy zdobyli bramkę... Widać jednak było, że cały czas im dorównujemy. Momentami czuło się nawet, że jesteśmy lepsi, że to była kwestia czasu, aż ten mecz przesądzimy na naszą korzyść. Byliśmy wówczas w bardzo dobrej dyspozycji. Byliśmy świadomi, że gramy przeciwko silnemu rywalowi, ale że my również jesteśmy bardzo dobrym zespołem.

Były w przerwie jakieś specjalne przemowy? Sposób na motywację?

To, co było charakterystyczne dla pana Kazimierza, i tutaj czapka z głowy za jego spokój i rozwagę, to fakt, że nie było żadnych nieporozumień w szatni. Były jakieś krótkie uwagi, były sugestie co poprawić po pierwszej połowie, ale najważniejszą rzeczą była pozytywna motywacja: "Chłopcy, my potrafimy, my możemy". I wychodziło się wtedy z tym przeświadczeniem, że nie jesteśmy od przeciwnika gorsi, że to tylko kwestia koncentracji i bardziej agresywnego podejścia do bezpośrednich pojedynków.

Czy było w zespole poczucie, że rodzi się coś wielkiego? Kolejne lata przyniosły medale mistrzostw świata i następnych igrzysk.

Przede wszystkim wówczas dwie drużyny polskie - Górnik i Legia, grały na bardzo wysokim poziomie europejskim. Z tego została stworzona tamta reprezentacja. To było świetne doświadczenie dla wszystkich zawodników, jeżeli chodzi o boje na arenie międzynarodowej. I przede wszystkim była ta świadomość, że jesteśmy dobrym zespołem. Mieliśmy przekonanie, że jeżeli do meczu będziemy dobrze przygotowani, to bez problemu możemy dorównać każdemu. I tak się stało.

Czytaj także: 
Transfery. Pierre-Emerick Aubameyang przedłuży kontrakt z Arsenalem. Zarobi ogromne pieniądze

Komentarze (0)