Aleksander Kwaśniewski: Robert Lewandowski powinien być przykładem, jak należy pracować [WYWIAD]

- Kilka miesięcy po transferze Lewandowskiego do Borussii zobaczyłem wywiad z nim w niemieckiej telewizji. Wypowiadał się po niemiecku. Wtedy powiedziałem, że ten facet zrobi karierę - mówi nam Aleksander Kwaśniewski.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Aleksander Kwaśniewski (w środku) ONS.pl / Pawel Kibitlewski / Na zdjęciu: Aleksander Kwaśniewski (w środku)
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Piłkarzem roku UEFA zostanie ktoś z trójki Robert Lewandowski, Manuel Neuer, Kevin de Bruyne. Pan stawia na Lewandowskiego?

Aleksander Kwaśniewski, prezydent Rzeczpospolitej Polskiej w latach 1995-2005, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego w latach 1988-1991: Tak. I będzie to zasłużona nagroda. Zresztą cała ta finałowa trójka jest dobrze skonstruowana. Rok należał do Roberta, de Bruyne był wybijającą się postacią, a Neuer to opoka Bayernu, co było widać w meczu Superpucharu Europy z Sevillą. Miałbym kłopot, żeby wskazać kogoś, kto bardziej od nich zasłużył na tę nagrodę.

2020 rok jest najlepszym w dotychczasowej karierze Lewandowskiego?

Raczej tak. Wygrał Ligę Mistrzów, zdobył mistrzostwo Niemiec i Puchar Niemiec. Gdyby jeszcze odbyły się mistrzostwa Europy i Polacy zameldowali się na nich w pierwszej czwórce, to nie byłoby co do tego żadnych wątpliwości. Robert to dla mnie przykład niezwykłej dyscypliny wewnętrznej, świadomości, umiejętności dążenia do celu. Powinien być przykładem dla wielu sportowców, jak należy pracować. Powiem panu, w którym momencie wiedziałem już, że osiągnie sukces. Kilka miesięcy po transferze do Borussii Dortmund zobaczyłem, jak udziela wywiadu niemieckiej telewizji. Mówił po niemiecku. Oczywiście popełniał błędy, kaleczył, ale mówił po niemiecku. Wtedy powiedziałem: Ten facet zrobi karierę, bo wie, jakie są zasady na profesjonalnym rynku. Możesz mieć najlepsze nogi i świetną głowę, ale bez języka sukcesu nie odniesiesz.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tak wygląda następca Leo Messiego

Gdyby miał pan określić go jednym słowem, jakie by pan wybrał?

Profesjonalista. Widziałem wielu bardziej utalentowanych piłkarzy, którzy osiągnęli dużo mniej niż on, bo nie byli tak zdyscyplinowani i skupieni na swoich celach. Lewandowski, właśnie dzięki profesjonalnemu podejściu, wykorzystuje swój talent do maksimum.

A czy jest najlepszym polskim piłkarzem, jakiego kiedykolwiek pan obserwował?

Wrzucanie wszystkich naszych asów do jednego worka i wskazywanie spośród nich tego najlepszego nie ma sensu. Jest co najmniej pięciu graczy, których trzeba w tym miejscu wymienić. Gdy chodzi o reprezentację, nie ma w Polsce piłkarza bardziej zasłużonego i z większą liczbą medali, niż Grzegorz Lato. Dwa medale mistrzostw świata, złoto igrzysk olimpijskich, tytuł króla strzelców mundialu. W piłce klubowej do niedawna najbardziej utytułowany był Zbigniew Boniek, ale teraz Lewandowski go prześcignął. Niezwykłą rolę w historii naszego futbolu odegrał Kazimierz Deyna. Jest też Włodzimierz Lubański, którego wielu starszych kibiców uważa za najwybitniejszego zawodnika swojego pokolenia. Jeśli ktoś by mnie zapytał o polskich piłkarzy, którzy na zawsze zostaną w mojej pamięci, wymieniłbym tę piątkę.

Które mecze z ich udziałem najlepiej pan pamięta?

Nigdy nie zapomnę spotkania Górnika Zabrze z Romą w Strasburgu, w którym Lubański strzelił gola, skończyło się 1:1, potem było losowanie i Górnik zagrał w finale. Deyna to finał igrzysk w Monachium w 1972 roku, gdy zdobył dwa gole przeciwko Węgrom i wygraliśmy 2:1. Zbigniew Boniek to przede wszystkim mecz z Belgią na mundialu 1982. Dzieło sztuki, trzy bramki strzelone na różne sposoby. A dwa największe występy Lewandowskiego to dla mnie cztery bramki, które jako piłkarz Borussii Dortmund strzelił Realowi Madryt, i te słynne pięć goli w dziewięć minut przeciwko VfL Wolfsburg, już dla Bayernu Monachium.

Zdarzyło się, że po takich jego meczach dostawał pan pełne podziwu wiadomości od znajomych zagranicznych polityków?

Oczywiście. Wśród moich znajomych z międzynarodowej polityki jest wielu piłkarskich kibiców, znawców futbolu. Ale powiem panu coś ciekawszego. W czasie moich podróży po świecie, czy to w Ameryce Południowej, czy w Australii, znają trzech polskich piłkarzy - Latę, Bońka i Lewandowskiego. Jakiś czas temu byłem na jednej z wysp karaibskich i jeden z miejscowych mnie zaskoczył, bo jak usłyszał, że jestem z Polski, od razu zaczął powtarzać "Lato, Lato, great player". Jednak ostatnio w takich sytuacjach najczęściej wymieniane nazwisko to Lewandowski. Uważam, że jest tylko dwoje polskich sportowców o takiej rozpoznawalności. Robert i Agnieszka Radwańska.

Kto z wielkich polityków, których pan poznał, najlepiej znał się na piłce?

To byłaby długa lista. Tony Blair, Helmut Kohl, Jacques Chirac, kanclerz Austrii Alfred Gusenbauer, premier Szwecji Goran Persson. Amerykanie się nie znali, bo dla nich piłka nożna to coś zupełnie obcego. Ale europejscy przywódcy w większości interesowali się futbolem. Kibicowali, mieli swoje drużyny.

Bywało, że przez piłkę nożną się kłócili?

Naturalnie. Czasem to były poważne kłótnie. W czasie jednego ze spotkań Trójkąta Weimarskiego była dyskusja, kto powinien zostać szefem UEFA. Siedziałem między Kohlem a Chirackiem. Pierwszy popierał Lennarta Johanssona, drugi Michela Platiniego. Na początku brzmiało to jak przekomarzanie, ale po dziesięciu, piętnastu minutach przekształciło się w rozmowę, która całkiem przyjazna nie była. Zaczęli trochę skakać sobie do gardeł. Tam chodziło nie tylko o sport, ale też o realizację swoich interesów. Futbol to poważna rzecz.

Pan, zwłaszcza w czasie swojej pierwszej kadencji, przy Kohlu, Chiracu czy Blairze czuł się pewnie jak ubogi piłkarski krewny. To nie był dobry czas dla naszej piłki.

Nie był, ale mieliśmy piękną historię, więc było się do czego odwoływać. Dla mnie najsmutniejsze wspomnienie związane z piłką nożną to rok 2002. Graliśmy na otwarcie mistrzostw świata z Koreą Południową w Pusan i przegraliśmy 0:2 w beznadziejnym stylu, nie pokazując nic. Dlaczego to moim zdaniem takie smutne? Bo mając największą możliwą widownię, mecz otwarcia mundialu ogląda przecież cały świat, najlepszą okazję, żeby pokazać się z dobrej strony, a zagraliśmy takie nic.

Ale sam udział reprezentacji Polski w tych mistrzostwach był znakiem, że idzie ku lepszemu. Wróciliśmy wtedy na mundial po szesnastu latach.

I były wielkie nadzieje związane z tym turniejem. Nie mówię tu o bałamutnych stwierdzeniach, że jedziemy po medale, czy wręcz po złoto. Nawet nie o to chodzi. W sporcie można przegrać, ale nie można oddać pola bez walki. A mecz z Koreą był oddany bez walki. Po meczu poszedłem do szatni, zawodnicy byli zdruzgotani. Całe te mistrzostwa były słabe w ich wykonaniu. Do dziś wspominam je ze smutkiem.

Co jest na drugim biegunie? Co jest pańskim najprzyjemniejszym futbolowym wspomnieniem?

Wembley. To wtedy Polska przekroczyła drzwi do wielkiego futbolu. Wyeliminować Anglię na jej najsłynniejszym stadionie to było coś wspaniałego. Dziś wspominamy to jako "obronę Częstochowy", a przecież drużyna Kazimierza Górskiego zagrała tam świetne spotkanie. Szczęśliwe, to prawda, ale czystych sytuacji do zdobycia gola mieliśmy więcej, niż Anglicy. Gdyby dziś Roy McFarland złapał w pół wychodzącego sam na sam Latę, z miejsca dostałby czerwoną kartkę. A wtedy nie dostał. Tak czy inaczej, tym spotkaniem weszliśmy na salony.

Na mundialu w RFN też graliśmy piękne mecze. Z Argentyną, z Włochami, z Brazylią o trzecie miejsce. Również w "meczu na wodzie" z gospodarzami we Frankfurcie byliśmy równorzędnym rywalem dla Niemców. Mieliśmy jednak pecha, bo graliśmy szybką piłkę, a na mokrym boisku nie mogliśmy tego robić. To właśnie wtedy mieliśmy najlepsze pokolenie polskich piłkarzy, jakie widziałem. Nigdy nie byliśmy mocniejsi, niż w latach 1972-1978.

Tony Blair, którego wymienił pan jako znawcę, pamiętał Wembley?

Tak. Blair bardzo szanował polską piłkę z tego okresu. To był czas, gdy byliśmy lepsi od Anglików, zdobywaliśmy medale mistrzostw świata, a oni nie.

Czy w pana opinii kraj, który ma piłkę nożną na wysokim poziomie, ma też bardziej zadowolone i pewniejsze siebie społeczeństwo?

Oczywiście, że lepiej mieć dobry futbol niż zły, lepiej się cieszyć z sukcesów niż opłakiwać porażki, ale nie przesadzałbym z jego społecznym znaczeniem. Moim zdaniem, nie ma on wpływu na dobrostan poszczególnych krajów. Państwem z najwyższym poziomem zadowolenia jest Kanada, a z tego, co wiem, to nie jest ona piłkarską potęgą. Tak samo jak Nowa Zelandia, Bhutan czy Singapur, gdzie futbol też nie stoi na wysokim poziomie. Nie da się natomiast zaprzeczyć, że w europejskiej kulturze piłka nożna jest czymś w rodzaju społecznej religii, interesuje bardzo wielu ludzi i ma wpływ na ich samopoczucie ludzi.

Wróćmy do Lewandowskiego. Ma już 32 lata, za kilka sezonów pewnie zejdzie z piłkarskiego szczytu. Widzi pan kogoś, kto mógłby go zastąpić?

Bardzo trudno powiedzieć. Na pewno duży potencjał ma Piotr Zieliński z Napoli, ale to nie jest kandydat na następcę Roberta, choćby dlatego, że gra na innej pozycji. Są gracze, którzy mają szansę na duże kariery. Z zainteresowaniem patrzę na młodzież z Lecha Poznań, Jakuba Modera czy Jakuba Kamińskiego, albo na Michała Karbownika z Legii Warszawa. Jeżeli ci chłopcy wykażą taką wewnętrzną dyscyplinę jak Lewandowski, mogą zajść daleko.

Za czasów pana prezydentury największą gwiazdą polskiego sportu, wręcz narodowym idolem, był Adam Małysz. Lewandowski, choć uprawia sport o wiele popularniejszy niż skoki narciarskie, nie wywołuje takiego szału.

Wtedy był deficyt sportowych sukcesów. Dziś mamy ich więcej. Jest Lewandowski, reprezentacja siatkarzy, odbudowaliśmy swoją pozycję w lekkiej atletyce. Mamy kilku kolarzy, którzy się liczą, Michał Kwiatkowski dopiero co wygrał etap Tour de France. Jest lepiej niż 20 lat temu. Najlepiej by było, gdybyśmy każdego dnia budzili się z przekonaniem, że jakiś polski sportowiec zrobi coś dobrego, ale tak dobrze jeszcze nie jest. Nie jesteśmy krajem bogatym w wybitnych sportowców. Brakuje nam powtarzalnych mistrzów. Taki był Małysz, co tydzień siadało się przed telewizorem z przekonaniem, że może być zwycięstwo. Taki jest teraz Lewandowski. Jednak inni mają więcej tego rodzaju zawodników. Na przykład Hiszpanie. W tenisie zawsze mogą liczyć na Rafaela Nadala, w sportach motorowych są bardzo mocni, w piłce nożnej jeszcze mocniejsi. Ich sport to serial emocjonalnych uniesień. A u nas jest Lewandowski, no i zimą Kamil Stoch. Szkoda, że tylko oni.

Co zrobić, żeby takich mistrzów mieć więcej?

Główna przyczyna jest taka, że we Francji, Hiszpanii czy w Niemczech sport jest częścią codziennego życia zwykłych ludzi. Jest silny w szkołach, na uczelniach. Jeżeli ma pan miliony ludzi zajmujących się sportem, to szansa, że z tej ogromnej grupy wyrośnie kilku, kilkunastu wybitnych zawodników, jest dużo większa, niż w kraju, w którym sport uprawia kilkadziesiąt tysięcy osób. Kultura sportowa jest u nas wciąż za niska, daleko za hiszpańską, francuską, włoską, niemiecką. Jeśli wszyscy będziemy biegać, kopać piłkę, grać w tenisa, to z czystej statystyki wynika, że gwiazdy się pojawią.

Czytaj także:
Marek Wawrzynowski: Dlatego Polacy nie kochają Jerzego Brzęczka [FELIETON]
Liga Europa. Legia Warszawa i Lech Poznań grają o miliony. Ile zarobią na awansie do grupy?

Czy Robert Lewandowski jest najlepszym polskim piłkarzem w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×