Legia po 6 meczach ma 12 punktów i już 4. miejsce w lidze. A w zanadrzu jeszcze zaległe spotkanie wyjazdowe z Wartą Poznań. A to znaczy, że tak krytykowany zespół mistrzów Polski już "siedzi na plecach" rewelacyjnemu liderowi z Częstochowy. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Trudno powiedzieć, czy będzie to stały trend, ale na pewno na razie Legia Warszawa gra coraz lepiej. O ile w poprzednim spotkaniu ligowym, z Zagłębiem Lubin, postawa drużyny Czesława Michniewicza była - mimo wygranej 2:1 - bezbarwna i chaotyczna, to w meczu ze Śląskiem Wrocław było już widać zalążki lepszej gry.
Piłkarze z Wrocławia próbowali z początku atakować legionistów agresywnie, wysokim pressingiem, ale wychodziło to kiepsko i trwało krótko. Legia miała zdecydowaną przewagę w każdym elemencie. Posiadanie piłki, strzały, dobre okazje. Różnica klas była widoczna gołym okiem.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Mecze mogłyby odbywać się z kibicami? Prezes ligi odpowiada
Najlepsze okazje mieli Michał Karbownik i Paweł Wszołek. Pierwszy trafił w słupek, strzał drugiego wybronił Matus Putnocky.
Rywale z Wrocławia nie postawili Legii zbyt trudnych warunków. Zawodnicy Śląska cofnęli się w pewnym momencie i ich próby wyjścia z własnej połowy były przypadkowe i dość nieudolne. Bardzo starał się Mateusz Praszelik, ale były zawodnik Legii nie jest piłkarzem, który może samodzielnie przedryblować kilku rywali. Jego próby były ciekawe, pokazał możliwości, ale koledzy z drużyny nawet nie próbowali udawać, że chcą mu pomóc. To spore rozczarowanie, bo jednak od zespołu, który ma w składzie takich zawodników jak Waldemar Sobota, Robert Pich czy Lubambo Musonda można oczekiwać dużo więcej.
Żeby było jasne, nie wyglądało to też tak, że Legia ma jakąś przygniatającą przewagę. Po prostu była wyraźnie lepsza, goście z kolei nie mieli wiele do powiedzenia, więc gol był kwestią czasu. W końcu tuż po przerwie Josip Juranović uderzył przepięknie z dystansu. Dla Chorwata to pierwsza bramka w barwach drużyny z Warszawy. Został sprowadzony w miejsce kontuzjowanego Marko Vesovicia i na razie raczej daleko mu do reprezentanta Czarnogóry w najwyższej formie.
Legia prowadziła i kontrolowała sytuację. W 73. minucie Putnocky nie złapał prostej piłki po zagraniu Luquinhasa, dopadł do niej Tomas Pekhart i strzelił swoją ósmą bramkę w sezonie. Co ciekawe, w drugim kolejnym spotkaniu zdobył bramkę inaczej niż głową po dośrodkowaniu w pole karne. A przecież to było charakterystyczne dla gry drużyny za czasów Aleksandara Vukovicia.
Wszystko więc wyglądało pięknie, dopóki Artur Jędrzejczyk nie popełnił fatalnego błędu i nie zagrał piłki wprost pod nogi Fabiana Piaseckiego. Boruc nie miał szans. Sytuacja stała się nerwowa, ale udało się utrzymać prowadzenie do końca.
Legia miała wiele momentów w tym spotkaniu. Nie jest to jeszcze gra, na którą ją stać, ale też drużyna Michniewicza pokazała, że w dobrym składzie jest w stanie zdominować sytuację na boisku z bardzo solidnym przeciwnikiem. Stara się grać bardziej kombinacyjnie, wyprowadza piłkę od bramki nie wykopem, ale krótko. Widać, że Michniewicz stara się narzucić kierunek. Na razie jego Legia wygrywa głównie dzięki różnicy wynikającej z indywidualnych umiejętności. Ale to i tak nieźle, jak na drużynę liżącą rany.
Legia Warszawa - Śląsk Wrocław 2:1 (1:0)
1:0 Juranović 46'
2:0 Pekhart 73'
2:1 Piasecki 80'
Składy drużyn
Legia: Boruc - Juranović, Lewczuk, Jędrzejczyk, Mladenović - Wszołek, Slisz, Karbownik (81. Lopes), Gwilia (77. Antolić), Luquinhas - Pekhart (90. Valencia).
Śląsk: Putnocky - Celeban, Golla, Tamas, Stiglec - Sobota (76. Pałaszewski), Mączyński - Pich (76. Pawłowski), Musonda (76. Samiec-Talar), Praszelik (66. Zylla), Exposito (66. Piasecki).
Sędziował: Sebastian Jarzębak (Bytom)
Żółte kartki: Slisz - Tamas