Leszek Dyja pracował w kilku klubach PKO Ekstraklasy, ostatnio w Wiśle Kraków, współpracuje indywidualnie z czołowymi polskimi piłkarzami, a od dwóch lat ponownie odpowiada też za przygotowanie fizyczne drużyny narodowej.
W rozmowie z WP SportoweFakty opowiada, jak organizmy zawodników reagują po przebyciu COVID-19, a także o tym, że planowanie treningów w czasach pandemii to stąpanie po nieznanym gruncie. A jako trener dobrze znający organizm Jakuba Błaszczykowskiego, mówi też o tym, czy zobaczymy jeszcze "Kubę" w reprezentacji. - On nie odpuści - zapewnia.
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Co jest największym wyzwaniem dla trenerów przygotowania fizycznego w dobie pandemii koronawirusa? Na ile bazujecie na dotychczasowej wiedzy, a na ile musicie sięgać po zupełnie nowe narzędzia?
Leszek Dyja, trener przygotowania fizycznego kadry Polski: Ten całkowity lockdown, kiedy zawodnicy zostali wyłączeni ze wspólnych treningów, to było największe pole do popisu dla trenerów przygotowania fizycznego i dla sztabów trenerskich. Przez kilka tygodni wszyscy trenowaliśmy w domach, na balkonach - gdzie się dało. To był taki wielki poligon doświadczalny. W późniejszym okresie, gdy przeszliśmy do treningów w grupach, było już łatwiej, bo można było przeprowadzać zajęcia z piłkami.
ZOBACZ WIDEO: Liga Europy. Piłkarz Lecha Poznań przestrzega przed rywalem. Wskazał, na co trzeba zwrócić szczególną uwagę
Teraz największym wyzwaniem jest to, jak trenować z zawodnikami, którzy przeszli już infekcję. Wiemy bowiem, że ma ona kolosalny wpływ na układ oddechowy zawodników. I o ile z układem mięśniowym możemy sobie jakoś poradzić, stosując środki treningowe o niskiej intensywności, które zawodnik może wykonywać nawet będąc w kwarantannie, o tyle treningi wymagające intensywnej pracy już trochę trudniej się wprowadza. Organizmy po tych infekcjach są w większości mocno osłabione. Musimy zachowywać czujność i kontrolować organizmy graczy. Robimy to korzystając z technologii, m.in. monitoringu pracy serca. Dostosowujemy środki treningowe do indywidualnych możliwości.
Łukasz Trałka w programie Liga Plus Extra w Canal+ wspominał, że po powrocie do treningów po chorobie wydawało mu się, że jego tętno jest niezwykle wysokie, a tak naprawdę było na niskim poziomie. Czuł się mocno zmęczony.
Dokładnie. Dlatego właśnie podkreślam, że wymaga to od nas indywidualnego podejścia do zawodników. Po rozmowach z kilkoma graczami, którzy przechodzili już COVID-19, mam takie doświadczenia, że ich parametry fizjologiczne były na poziomie bardzo niskim, a odczucia zmęczeniowe, ich subiektywna ocena, była do tego nieadekwatna. I nieadekwatna do przyłożonego obciążenia. Zmęczenie było po takim treningu ogromne. COVID-19 ma wyniszczający wpływ na organizm. Zawodnik potrzebuje dużo czasu, by wrócić na swój optymalny poziom. A bezpośrednio po przebytej chorobie, nawet przy minimalnym wysiłku gracze potrzebują długiej przerwy wypoczynkowej. Czują się tak, jakby weszli na ósme czy dziesiąte piętro, podczas gdy w rzeczywistości "wchodzą" na drugie.
Te odczucia występują u wszystkich?
Są zawodnicy, którzy przechodzili tę infekcję w sposób łagodny. Dwa, trzy dni gorączki, zaburzenie smaku czy węchu, ale układ oddechowy nie został u nich osłabiony. Można więc powiedzieć, że poza tymi objawami, nie mieli innych. A z kolei są zawodnicy, którzy odczuwali duszności, nawet już po kwarantannie, po otrzymaniu negatywnego wyniku testu. Oni nawet po kilku tygodniach mają problemy z podjęciem dużego wysiłku, bo są tak osłabieni. Kilku zawodników, z którymi współpracowałem, miało tę infekcję już na przełomie marca i kwietnia. I z perspektywy tych kilku miesięcy patrząc, oni wrócili do swojej normalnej dyspozycji i nie mają obecnie problemu z treningiem. Ale to jednak sprawa indywidualna i zróżnicowana.
Wielkim wyzwaniem dla sztabów jest to, że muszą organizować cykle przygotowawcze tak naprawdę kilka razy w roku. Zamiast dwóch: zimą i latem, Pogoń Szczecin na przykład musiała przygotowywać się fizycznie do wznowienia gry zimą, na przełomie kwietnia i maja, potem latem, a ostatnio po raz czwarty, kiedy cała drużyna trafiła na kwarantannę.
To jest cały czas praca na żywym organizmie. Tak samo niedawno Stal Mielec miała ogromne problemy. Wiemy, jak to się skończyło w meczu z Wisłą Kraków (porażką 0:6 - przyp. red.). My, trenerzy, cały czas zdobywamy na tym polu doświadczenie. Nie ma prostego schematu, którym trenerzy mogliby się kierować. Co ważne, nawet mając zarażonych dwudziestu zawodników, musimy jednak podchodzić do tego zagadnienia indywidualnie. Dlatego tak ważna jest umiejętność korzystania z tych urządzeń i technologii wspomagających pracę trenera. Dużą rolę odgrywa tutaj system do monitorowania pracy układu krążenia. Czyli monitorowania tętna podczas treningu.
Pan, jako członek sztabu reprezentacji Polski, stara się wymieniać doświadczeniami na tym polu z trenerami z innych krajów? To w końcu problem globalny.
Oczywiście. Jesteśmy w stałym kontakcie mailowym i telefonicznym z trenerami z klubów, w których grają polscy zawodnicy. Wymieniamy się raportami z treningów, meczów, dotyczących obciążeń zawodników, raportami GPS o liczbie przebiegniętych kilometrów, intensywności. Ja wysyłam do trenerów dane dotyczące obciążeń ze zgrupowania reprezentacji i staram się na dwa tygodnie przed zgrupowaniem mieć codzienne raporty od trenerów klubowych. Cały czas trwa więc wymiana tych informacji i sugestii. Naszą rolą jest dbanie, by tych przypadków zakażeń było jak najmniej, a jeżeli już się pojawią, to aby zawodnicy w sposób płynny weszli w obciążenia. Tak, by nie dochodziło do przeciążeń.
Spoczywa na was spora odpowiedzialność, a reagować trzeba na bieżąco. Jak w przypadku Macieja Rybusa, o zakażeniu którego sztab kadry dowiedział się już na zgrupowaniu.
Od razu jednak służby medyczne zadziałały. Takich zawodników jak Maciej należy natychmiast poddać izolacji i na bieżąco monitorować, jak się czują. I mieć nadzieję, że przebieg tej choroby będzie jak najlżejszy, jak najmniej objawowy. Bo im silniejsze objawy, tym dłuższa potem droga do powrotu na boisko. Wiemy bowiem, że wirus zostawia duży ślad w organizmie. Im zawodnik ciężej przechodzi chorobę, tym niestety organizm jest bardziej wyniszczony i potrzebuje więcej czasu, by wrócić do pełnej dyspozycji.
Wskazuje się, że Pogoń Szczecin po powrocie na boiska ekstraklasy po przebytej kwarantannie "wykręcała" naprawdę dobre statystyki biegowe. Nawet lepsze, niż rywale. Pytanie, czy to nie chwilowe?
Tak może być, ale tego nie wiemy. Dlatego tak ważne jest zbieranie doświadczenia. Potrzebny jest czas, żeby to wszystko przeanalizować. Czasem jest tak, że zawodnik po kilkutygodniowej przerwie spowodowanej kontuzją wychodzi na boisko i jest najlepszy. Czasem taka przerwa, zmniejszenie obciążeń, zmiana trybu treningu, powoduje, że zawodnicy trochę odpoczęli, popracowali bardziej mięśniowo niż wydolnościowo. I tak dobrze wyglądają podczas tych pierwszy meczów. Myślę, że sztab Pogoni analizował to na bieżąco. Zobaczymy, co będzie dalej, bo sytuacja jest naprawdę wyjątkowa. Każdy z nas teraz próbuje zebrać wnioski i doświadczenie. Wiemy, że podczas przerw spowodowanych izolacją musimy pracować w inny sposób niż normalnie. I być może to spowoduje zmianę myślenia u trenerów pod kątem przygotowania fizycznego. Być może będziemy odchodzić od objętości treningów, a z kolei je intensyfikować. Trochę zmieniać proporcje treningu wytrzymałościowego do siłowego. Mam tylko nadzieję, że koronawirus niebawem odpuści i będziemy mogli normalnie pracować.
W takiej sytuacji chyba szczególnie ważne jest to, żeby trenerzy byli maksymalnie otwarci na dialog - z lekarzami, trenerami przygotowania fizycznego, zawodnikami. Bo skoro wszyscy poruszają się po nieznanym gruncie, to tym bardziej trzeba się nawzajem umieć słuchać, a nie upierać się przy swoim.
Myślę, że generalnie to jest klucz do dobrej współpracy i osiągnięcia sukcesów. Przeżyłem to zresztą na własnej skórze, bo współpracowałem z kilkoma trenerami, którzy nie chcieli słuchać i ta współpraca się nie układała. Z tego nie było sukcesów. Myślę, że nie tylko w tych trudnych czasach, w których jesteśmy teraz, podczas pandemii, ale generalnie - jeżeli nie będziemy szanować się nawzajem i korzystać ze swoich doświadczeń wzajemnie, to sukcesu nie będzie. To jest kluczowe, by zwłaszcza w tych trudnych momentach umieć słuchać. Więcej, w sztabach też nie powinni się ludzie zamykać, ale szukać pomocy nawet na zewnątrz. Tak, by szukać ludzi o innym spojrzeniu, rozwijać w ten sposób swoje metody, weryfikować pracę. Jeżeli ugrzęźniemy we własnym sosie, to nie zrobimy postępu.
Kiedy pracował pan w Wiśle Kraków, oceniał pan, że Jakub Błaszczykowski ma szansę wytrzymać trudy Euro 2020. Jednak przez koronawirus turniej został przełożony o rok i pojawiły się głosy, że to już koniec reprezentacyjnej kariery Kuby, że pandemia zabrała mu szansę na udział w Euro. Czy podpisałby sie pan pod tymi przewidywaniami? Zna pan doskonale Kubę i jego organizm.
Nie podpisałbym się po takim stwierdzeniem. Ostatnio, po trzytygodniowej przerwie związanej z infekcją, Kuba wszedł na boisko i bardzo dobrze się zaprezentował, strzelił nawet gola. A do Euro pozostało jeszcze osiem miesięcy. Czasu jest więc bardzo dużo i wiele może się wydarzyć. Myślę, że za wcześnie jest na to, by się podpisywać pod twierdzeniem, że Kuba na Euro definitywnie nie pojedzie, jak i pod tym, czy pojedzie. Poczekajmy, dajmy mu szansę. Na pewno nie można nikogo skreślać. Znając Kubę, to wiem, że on nie odpuści. Nie powie, że on nie da w tej chwili już rady, że nie pojedzie. Uważam, że będzie walczył do końca. I myślę, że zrobi wszystko, by być w jak najlepszej dyspozycji. A czas pokaże, czy ta dyspozycja pozwoli mu, by jechać na Euro, czy nie. Jestem przekonany, że Kuba nie powiedział ostatniego słowa. A być może to, że Kuba sam sobie nie nałoży presji, wyjdzie mu na dobre. Kuba jest takim zawodnikiem, że po prostu robi swoje, żyje z dnia na dzień i zobaczymy, co przyszłość przyniesie. Ja bym go na pewno nie skreślał.
Niektórzy zastanawiają się, czy definitywnie pożegnał się pan z Wisłą, czy też w futbolu nie należy nigdy mówić "nigdy"?
Pracowałem w różnych klubach, z różnymi trenerami. Nigdy odchodząc z danego klubu, nie powiedziałem, że definitywnie zamykam sobie możliwość powrotu. Absolutnie. Jeżeli tylko byłaby wola ze strony trenera, który w przyszłości będzie szkoleniowcem Wisły Kraków i wyrazi chęć współpracy ze mną, to jak najbardziej to widzę. Nie jestem osobą, która się obraża i kategorycznie mówi: "Nie, bo coś tam się wydarzyło w klubie". Jeżeli tylko będzie kiedyś taka wola, to oczywiście. Pod warunkiem oczywiście, że nie będzie to kolidowało z innymi obowiązkami.
Rozumiem, że ta wiosenna przerwa związana z zawieszeniem ligi spowodowała właśnie różnice zdań między panem a szkoleniowcem Wisły Arturem Skowronkiem w kwestii przygotowania fizycznego drużyny.
To już jest historia. Czas pokazał, że jednak praca, która była wykonywana wspólnie, jeszcze z moją pomocą, przez okres zimowy, aż do okresu pandemii, była słuszną drogą. A później to już każdy wie, jak to wyglądało. Nie ma co do tego wracać. Ja życzę Wiśle powodzenia.
Pana zdaniem rywalizacja w obecnym sezonie PKO Ekstraklasy w ogóle będzie miarodajna?
Na starcie każdy miał równe szanse. Teraz wiele zależy od tego, jak kluby są w stanie przestrzegać reżimu i jak zareagują w tych trudnych sytuacjach. Można powiedzieć, że wszyscy są w tej samej sytuacji. Tyle tylko, że w normalnych warunkach kluby mogły się skupić tylko na trenowaniu i graniu, a teraz do tego dochodzą inne uwarunkowania. Wygra ten, kto się do tych nowych uwarunkowań szybciej przystosuje. I będzie korzystał z wiedzy, doświadczenia lekarzy czy fizjologów. Podsumowując: to będzie miarodajne, ale pod wieloma innymi względami. Nie tylko pod względem czysto sportowym.
Czytaj również:
PKO Ekstraklasa. Stal Mielec - Wisła Kraków. Fellicio Brown Forbes: Chcę zagrać na mistrzostwach świata
PKO Ekstraklasa. Dyrektor sportowy. Człowiek, który wyda twoje pieniądze lepiej od ciebie