Artur Wiśniewski: Korona pokazała prawdziwe wejście smoka. Oczywiście do Ekstraklasy.
Paweł Buśkiewicz: Nikt się nie spodziewał, że wygramy aż 4:0. Bylibyśmy zadowoleni, gdybyśmy nawet zwyciężyli jedną bramką. Sparingi wyglądały… tak sobie, ale pierwsza kolejka zweryfikowała naszą formę. Na pewno nie chcemy tylko walczyć o utrzymanie w tym sezonie. Ale zobaczymy w praniu, jak to wyjdzie. Mamy dopiero pierwszy mecz za sobą. Nie czujemy się w pełni jeszcze ze sobą zgrani, na wszystko potrzeba czasu.
W konfrontacji z Polonią bardzo pomogli wam kibice. Czy spotykałeś się wcześniej z takim dopingiem?
- Przy takich kibicach, na takim stadionie, naprawdę ciężko jest grać słabo. Jestem zadowolony, że mogłem wystąpić w takich warunkach. Pewnie byłbym szczęśliwszy, gdyby udało mi się coś strzelić, ale nie narzekam.
Trener Motyka mocno wyściskał was w szatni?
- Były podziękowania, ale bez fajerwerków. Szybko doprowadziliśmy się do porządku w szatni i pojechaliśmy na odnowę biologiczną. Po meczu mamy jeden dzień wolnego, więc na rozmowy trzeba poczekać.
A jakiś toast za Radosława Cierzniaka? Wybronił kilka bardzo groźnych strzałów.
- Przydałoby się to uczcić (śmiech). Faktycznie, jest w bardzo dobrej dyspozycji, pomógł nam wygrać z Polonią. Jesteśmy wdzięczni za tę postawę i serdecznie dziękujemy za poświęcenie na boisku.
Jak układa ci się współpraca z niesfornym Krzysztofem Gajtkowskim w linii ataku?
- Trzymamy się nie tylko na boisku, ale i poza nim. Choć na murawie mogłoby to wyglądać lepiej. Jeszcze nie do końca się znamy, nie do końca rozumiemy. Ale to na dobrą sprawę dopiero drugi ważniejszy mecz z naszym udziałem [wcześniej Koronia mierzyła się w sparingu z warszawską Legią, padł wynik 3:3 - przyp. red]. Ważne, że strzelił gola Polonii. Chwała mu za to.
Kielce jako miasto przypadło ci do gustu?
- Właściwie to ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć, bo jeszcze za dużo tutaj nie zwiedziłem. Muszę popytać, co jest ciekawego w Kielcach do zobaczenia. Choć z drugiej strony przyznam szczerze, że ja za bardzo nie lubię się kręcić po mieście. Zaraz zacznie się wymyślanie jakiś historii, czego to ja nie robię. Aczkolwiek w samym klubie jest znakomita atmosfera. Pod tym względem to absolutna czołówka u nas w kraju. Za granicą grałem wprawdzie w podobnych organizacyjnie klubach, ale te w Polsce, które zwiedziłem, to przepaść w porównaniu do Korony.
A czego ci tutaj brakuje?
- Przede wszystkim narzeczonej (śmiech). Na szczęście do Warszawy mam stąd dość blisko i zawsze mogę się do niej udać. Poza tym przydałaby się jakaś telewizja i Internet, bo i tego na razie nie mam. Ale wszystko jest do zrobienia. Znalazłem się w nowym miejscu, tutaj pracuję, i trzeba sobie wszystko poukładać. Takie jest życie piłkarza. Póki co to oprócz treningów siedzę tylko i czytam gazety. Mam nadzieję, że w tych, co wyjdą zaraz po naszym meczu, przeczytam parę pozytywnych rzeczy.
Nie obawiasz się sytuacji, że zacznie się od Korony wymagać trochę zbyt wiele?
- Wiadomo, jak to bywa po takich zwycięstwach, ale my jesteśmy profesjonalistami i musimy sobie radzić z taką presją. Teraz przyjeżdża do nas Lech Poznań i chyba nikt nie nastawia się na to, że wygramy 4:0. Ale można powalczyć, bo Lech to nie jest Barcelona, nie ma w swoim składzie zawodników pokroju Messiego, jest to ogrania.
Ale i tak jest faworytem i to zdecydowanym.
- Nad taktyką będziemy jeszcze pracować, o wszystkim decydować będzie trener. Moim zdaniem trzeba zagrać tak, jak z Polonią. Wolę otwartą piłkę, bo wtedy jest więcej okazji do strzelenia gola. Lech to jednak taki zespół, gdzie trzeba uważać na jedenastu, ale nikogo się nie można bać.
Poznaniacy świetnie wypadli w zeszłym roku w europejskich pucharach. Tacy piłkarze, jak Semir Stilić czy Hernan Rengifo zyskali status gwiazd w naszym kraju.
- Tak, ale bez przesady. U nas jest Edi, jest Zganiacz. Nasi piłkarze są w stanie nawiązać równorzędną walkę z Lechem. Bo dlaczego by nie?