Jeden błąd wszystko przekreślił. "Dałem trochę klubowi, a przez jedną sytuację wszystko się posypało"

WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Mario Maloca
WP SportoweFakty / Agnieszka Skórowska / Na zdjęciu: Mario Maloca

- Jestem zadowolony ze swojej pracy. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Mogę sobie spojrzeć w lustro - mówi zesłany do rezerw Mario Maloca. W minionym sezonie był podstawowym graczem Lechii Gdańsk, ale jeden błąd przekreślił jego pozycję w zespole.

Na początku stycznia Chorwat usłyszał, że zostaje przesunięty do rezerw i może szukać sobie nowego pracodawcy. Złą wiadomość przekazał mu jego agent, a nie trener Piotr Stokowiec. Od tego czasu nie miał kontaktu ze sztabem szkoleniowym pierwszej drużyny.

- Ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Chcę udowodnić, że zasługuję na miejsce w pierwszej drużynie. Miałem oferty z innych klubów, mogłem odejść, ale nie chcę uciekać, by po prostu zamknąć ten temat. Chcę tu zostać i pokazać, na co mnie stać - przekonuje Mario Maloca.

W obecnym sezonie wystąpił tylko w dwóch meczach Lechii, podczas gdy w poprzednim był jednym z szefów defensywy biało-zielonych. Zagrał w 32 spotkaniach, 29 razy od pierwszego gwizdka. O jego degradacji zaważył jeden błąd w arcyważnym meczu.

[b]ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: odpalił petardę w meczu o Puchar Maradony. Kapitalny gol!

Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę: w sobotę zagrał pan pierwszy raz od 13 września?[/b]

Mario Maloca, piłkarz Lechii Gdańsk, aktualnie w drużynie rezerw: Tak, był to mój pierwszy mecz od ponad czterech miesięcy.

Rok temu obóz w Turcji z pierwszym zespołem, teraz przygotowania z rezerwami w Gdańsku. Trochę się pozmieniało przez te dwanaście miesięcy.

Trudno się nie zgodzić. Pamiętajmy jednak, że na wiosnę poprzedniego sezonu byłem podstawowym zawodnikiem Lechii. Do lipca grałem praktycznie wszystko. Zmieniło się dopiero po czerwonej kartce w finale Pucharu Polski. Na koniec okazało się, że zostałem przesunięty do drugiej drużyny.

Domyślam się, że był pan zaskoczony i mocno rozczarowany decyzją trenera?

Niektórzy twierdzili, że grałem słabo. Ja się z tym nie zgadzam. Myślę, że kiedy grałem, to nie wyglądało to najgorzej. Popełniłem jednak błąd w niezwykle ważnym meczu z Cracovią. Decyzja jest, jaka jest. Ze stopera numer trzy stałem się numerem cztery i na dziś jestem w drugiej drużynie. Szanuję to, natomiast będę robił wszystko, żeby wrócić do pierwszego zespołu. Nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.

Od czasu przesunięcia do rezerw ktoś ze sztabu szkoleniowego się z panem kontaktował?

Nie było żadnego kontaktu. Widziałem, że na sobotnim sparingu był obecny trener Piotr Stokowiec. Ja jestem zadowolony ze swojej pracy, nie mam sobie nic do zarzucenia, mogę sobie spojrzeć w lustro. Trener jest jednak szefem i to on o wszystkim decyduje. Zobaczymy, jak się cała sytuacja rozwinie.

Stawiam tezę, że gdyby nie pandemia, to nie wylądowałby pan w rezerwach. Przez obostrzenia jesienią nie za bardzo mogliście występować w drugim zespole, nawet jeśli nie graliście w PKO Ekstraklasie.

Też mi się tak wydaje. Z drugiej strony muszę przyznać, że u mnie wyniki wszystkich testów były negatywne. Nie przechodziłem koronawirusa. Cały czas byłem w treningu, nawet wtedy, gdy w Lechii zakażonych było kilkunastu zawodników.

Wspomniał pan o finale Pucharu Polski. Długo siedział w głowie ten mecz?

To był trudny moment. Nie jestem zawodnikiem, który łapie czerwone kartki w tak głupi sposób. Chciałem po prostu sfaulować i przerwać akcję Cracovii, ale przypadkowo uniosłem nogę zbyt wysoko i stało się to, co się stało. W dodatku nie udało się utrzymać korzystnego wyniku do końca. Gdybyśmy wygrali, to pewnie nikt by dziś nie rozmawiał o tej kartce. Boli mnie cała ta sytuacja, bo wydaje mi się, że dałem trochę temu klubowi, a przez jeden błąd wszystko się posypało. Czasu nie cofnę. Mogę wyłącznie skupić się na pracy.

Podejrzewam, że nie czuje się pan gorszy od Bartosza Kopacza czy Kristersa Tobersa.

Od zawsze wierzyłem w swoje umiejętności, a też nikt nigdy nie dał mi nic za darmo. Chcę udowodnić, że zasługuję na miejsce w pierwszej drużynie. Miałem oferty z innych klubów, mogłem odejść, ale piłkarsko nie był to poziom, którym byłbym zainteresowany. Poza tym bardzo lubię ten klub, miasto. Nie chcę uciekać, by po prostu zamknąć ten temat. Chcę tu zostać i pokazać, na co mnie stać.

Może pan powiedzieć jakiego typu były to oferty? Mówiło się o lidze węgierskiej.

Tak, ale tamta oferta nie była zadowalająca. Miałem też zapytania z polskich klubów, ale bez konkretów. Przede wszystkim czasy są trudne, pandemia na pewno krzyżuje plany. Nie jest łatwo dostać atrakcyjną ofertę. Podkreślam jednak, że jestem nastawiony, że zostaję w Lechii. Mam tu rodzinę, dzieci chodzą do szkoły, więc nie chciałbym wszystkiego zmieniać z dnia na dzień.

Od ludzi ze sztabu drużyny rezerw usłyszałem, że zaopiekował się pan młodszymi kolegami.

Rzeczywiście, jest tu sporo chłopaków z potencjałem. Widzę ich codzienną pracę, dają z siebie maksimum na każdym treningu. W pierwszym sparingu wypadli bardzo dobrze. I chociaż przegraliśmy, to w drugiej połowie stworzyliśmy sobie pięć czy sześć stuprocentowych sytuacji. Powiedziałem w szatni po meczu, że jeśli będziemy dalej tak pracować, to będzie to szło we właściwym kierunku. Trenujemy wspólnie z zespołem U-18. Staram się wspierać młodych zawodników i pomagać im, by stawali się lepsi z każdym dniem.

Taryfy ulgowej jednak nie ma. Trenerzy mówią, że trawa pali się na treningach. Nie oszczędza pan młodzieży.

Oczywiście, że tak. Od pierwszego dnia w Lechii nie odpuszczałem na żadnym treningu. Jestem walczakiem. A czy jest to pierwsza czy druga drużyna? To w tym względzie niczego nie zmienia. Fakt, że zostałem przesunięty do rezerw nie spowoduje, że nagle zacznę odstawiać nogę, nie będę pokazywał pełnego zaangażowania, a będę tylko odliczał dni do końca kontraktu. Nic z tych rzeczy.

Pewnie w najczarniejszych scenariuszach nie wyobrażał pan sobie, że powrót do Lechii będzie tak wyglądał.

Czytałem, że niektórzy słabo oceniali moją grę. W porządku, ale spójrzmy na fakty. Zajęliśmy czwarte miejsce w lidze w poprzednim sezonie. Do tego doszliśmy do finału Pucharu Polski. Mimo wszystko uważam, że nie jest to zły wynik. Zgadzam się, że nie byłem w tak wysokiej dyspozycji, jak wtedy, gdy po raz pierwszy trafiłem do Lechii, ale też musimy patrzeć na to, że gramy trochę inaczej. Oczywiście wiem, że w finale zrobiłem głupotę, ale patrząc całościowo nie wszystko było złe. Natomiast zgadzam się: nie spodziewałem się, że to się tak potoczy.

Czy był moment, w którym żałował pan tego powrotu?

Gdybym żałował, tobym teraz z panem nie rozmawiał, tylko rozwiązałbym kontrakt i poszedł grać gdzie indziej. Od zawsze powtarzałem, że Gdańsk jest moim drugim domem. Jesteśmy zadowoleni z życia w Gdańsku, mój syn trenuje w Lechii u trenera Józefa Gładysza. Nigdy nie żałowałem powrotu. Mogłem tu wrócić już po pierwszym roku w Niemczech, ale wtedy się nie udało. Na szczęście rok później można było już przeprowadzić transfer.

CZYTAJ TAKŻE:
PKO Ekstraklasa: Warta Poznań zdecydowana na pomocnika Lechii Gdańsk. Młodzież trafi na wypożyczenia
Transfery. Napastnik Rakowa Częstochowa o krok od przeprowadzki do Korei Południowej

Komentarze (0)