Nieoczywiste postacie El Clasico, czyli jak wierzyć w piłkarzy

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images /  / Na zdjęciu: Oscar Mingueza (L) i Lucas Vazquez (P)
Getty Images / / Na zdjęciu: Oscar Mingueza (L) i Lucas Vazquez (P)
zdjęcie autora artykułu

Oscar Mingueza i Lucas Vazquez nieoczekiwanie stali się silnymi punktami Barcelony i Realu Madryt. Czy potwierdzą swoją formę w El Clasico? Transmisja meczu w Eleven Sports 1, również w WP Pilot. Początek w sobotę o godz. 21.

Pierwszy jeszcze w ubiegłym roku nie był nawet podstawowym piłkarzem drugiej drużyny Barcelony. Drugi? Wiecznym rezerwowym, który miał utrzymywać się w kadrze Realu Madryt tylko dzięki kwitom na Zinedine'a Zidane'a. Przynajmniej tak sugerowały nawet poważne hiszpańskie dzienniki.

Dla Oscara Minguezy i Lucasa Vazqueza 2021 rok jest jednak przełomowy. Obaj stali się silnymi punktami dwóch największych klubów La Liga i w sobotni wieczór znajdą się w podstawowych składach na kolejne El Clasico. I nie dlatego, że ktoś akurat wypadł za kartki. Obaj po prostu na to zasłużyli.

Wiara trenera czyni cuda w Barcelonie

- Gdy jesteś młody, to chcesz grać. A minut brakowało, dlatego myślałem, że odejdę - tak teraz 21-letni Mingueza wspomina początek ubiegłego roku, gdy nie mógł liczyć na pewny plac w drużynie Barcelony B. Czy mógł nawet myśleć o awansie do pierwszego zespołu? Nie mógł.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: dostał powołanie do kadry i... zwariował ze szczęścia! Wszystko nagrała kamera

Urodzony i wychowany w Katalonii chłopak przeszedł wszystkie szczeble słynnej La Masii, jednak daleko mu było do opinii cudownego dziecka, który będzie przyszłością klubu. Dość powiedzieć, że w juniorskich czasach ani razu nie został powołany do reprezentacji Hiszpanii. Jeden trener mógł się mylić. Ale gdy robi to więcej osób, w pomyłkę uwierzyć już trudno.

I tak mijały kolejne miesiące, Mingueza tkwił w rezerwach, myśląc raczej o Segunda Division, niż Camp Nou. Ale latem 2020 roku w Barcelonie doszło do dużych zmian. Po klęsce z Bayernem w Lidze Mistrzów (2:8) pracę stracił Quique Setien, a stery przejął Ronald Koeman. Mingueza z kolei postanowił pozostać w Katalonii.

I jesienią uśmiechnęło się do niego szczęście, a raczej nieszczęście kolegów. Kontuzje Gerarda Pique, Samuela Umtitiego i Ronalda Araujo sprawiły, że Koeman dał mu szansę debiutu, i to od razu w rozgrywkach Ligi Mistrzów. 24 listopada pojawił się w "11" Barcelony na wyjazdowy mecz z Dynamem Kijów. I spisał się bardzo przyzwoicie, a Blaugrana wygrała aż 4:0.

A że szybko zagrał też w La Liga, doszło do historycznego wydarzenia, bo w tym samym okresie w pierwszej drużynie Barcy... kobiet zadebiutowała jego siostra Ariadna. Stali się jedynym rodzeństwo w Hiszpanii, które wystąpiło w pierwszej drużynie męskiej i kobiecej tego samego klubu na najwyższym poziomie rozgrywkowym.

- On ciągle się rozwija, dzięki pracy i determinacji wciąż staje się lepszy. To jego największa siła - mówił Koeman i wobec ciągłych problemów innych obrońców nadal stawiał na Hiszpana. Co więcej, Minqueza nie spadł w hierarchii nawet gdy bardziej doświadczeni zawodnicy wrócili do zdrowia. Co pokazuje, jak wielkie szczęście miał 21-latek że trafił akurat na Koemana.

Szkoleniowiec nie zmienił zdania nawet po meczu z PSG w Lidze Mistrzów, gdzie nie nadążający za Kylianem Mbappe Mingueza został zdjęty już po 34 minutach! Ale Francuz uciekał już i będzie uciekał nie takim piłkarzom jak on. A pięć dni po "wędce" w Paryżu Mingueza wybiegł na spotkanie z Huescą i strzelił pierwszego w karierze gola dla Camp Nou.

Koeman potrafił wystawić go nie tylko na środku obrony, ale także na prawej stronie defensywy. Choć na początku roku Mingueza nie zachwycał, to dzięki solidności zyskał przychylność kibiców. Wiosna to już jednak coraz lepsza gra. I znów zasługa trenera.

Dla zawodnika świetną informacją okazała się zmiana systemu gry na 1-3-4-2-1, w którym zajął on miejsce pół-prawego obrońcy. I zaczął grać tak, jakby się tam urodził. A że wysoką formę złapała cała drużyna, nikt nie zamierza sugerować zmian i stęsknionym okiem wyczekiwać transferu nowego obrońcy.

Wiara trenera czyni cuda w Realu

To był wieczór wielkiego cierpienia. Choć Real wygrał pierwszy mecz w Turynie aż 3:0, to do 90 minuty rewanżu z Juventusem przegrywał w tym samym stosunku. Szykowała się dogrywka, dla zmęczonych piłkarzy Zidane'a 30 minut psychicznych męczarni. Wtedy jednak swój moment zaliczył on.

W doliczonym czasie gry Lucas Vazquez dał się sfaulować w polu karnym i wywalczył rzut karny dla gospodarzy. I choć "11" wykorzystał Cristiano Ronaldo, najwięcej gratulacji zebrał właśnie rezerwowy skrzydłowy. To w głównej mierze dzięki niemu Królewscy uratowali twarz i awansowali do półfinału Ligi Mistrzów.

I na lata ten moment był dla Vasqueza najbardziej udanym w barwach Los Blancos. Bo wychowanek klubu pozostaje zawodnikiem pierwszej drużyny od 2015 roku, strzela co najmniej kilka goli w każdym sezonie, nigdy nie zapadł w pamięci czymś spektakularnym. Wieczny rezerwowy, a gdy wybiegający w pierwszym składzie, nie wybijający się ponad przeciętność.

Bo miał i nadal ma swoje ograniczenia. Nigdy nie miał szybkości Garetha Bale'a, techniki Marco Asensio czy skuteczności Ronaldo. Po każdym sezonie na ulicach Madrytu kibice ponawiali pytanie: czy ograniczony skrzydłowy jest nam w ogóle potrzebny?

Jeszcze kilka miesięcy temu jego temat podniosły hiszpańskie gazety, pytając wprost Zinedine'a Zidane'a: - Czemu wciąż trzymasz go w swojej drużynie? Francuz milczał, a gdy już zabierał głos, to chwalił piłkarza za jego pracowitość i uniwersalność. Czy kogoś przekonał? Niekoniecznie. Ale okazało się, że wiedział co mówi.

W październiku Zidane stracił na dwa miesiące podstawowego obrońcę Daniego Carvalaja. A gdy podczas El Clasico na Camp Nou kontuzji doznał zastępujący go Nacho, w oczy fanów zajrzał strach. Trener Realu jednak nawet nimi nie mrugnął,  sięgnął po Vazqueza i ustawił go na prawej stronie obrony. I Hiszpan spisał się doskonale, zatrzymując najlepszego w ekipie Barcelony Ansu Fatiego.

- On ma ten klub w sercu. Zawsze daje z siebie wszystko, nigdy nie odpuszcza. Zawsze w niego wierzyłem i cieszę się, że wreszcie kibice się do niego przekonali - mówił jesienią Zidane, który zdecydowanie postawił na 29-latka. I do dziś tego nie żałuje.

Vazquez znakomicie odpłaca się za wiarę i swoją grą sprawił, że niewielu kibiców tęskni już za Carvalajem. Wprawdzie nie nabył nagle nadzwyczajnych umiejętności, jednak gwarantuje solidność w defensywie i aktywność w ofensywie. A na boku obrony to idealne połączenie.

Hiszpan gra na równym poziomie, czy to przeciwko Celcie Vigo czy Liverpoolowi. I to jego największa siła.

Przyszłość pod znakiem zapytania

A więc to, co w 2020 roku wydawało się mało prawdopodobne, teraz stanie się faktem. W sobotnim El Clasico Oscar Mingueza i Lucas Vazquez zagrają od pierwszej minuty i mają być silnymi punktami swoich drużyn. Ostatnie tygodnie nie wskazują, by nagle coś się zmieniło.

Obu z nich łączy nie tylko niespotykany awans w sportowej hierarchii. Otóż ich przyszłość w największych hiszpańskich klubach jest niepewna. Kontrakt Minguezy obowiązuje tylko do czerwca tego roku i choć zawodnik deklaruje chęć podjęcia rozmów, konkretów wciąż brakuje.

Jeszcze bardziej skomplikowana jest sytuacja gracza Realu, który miał odrzucić propozycję przedłużenia umowy. Tymczasem w niemieckich mediach pojawiają się głosy o rzekomym zainteresowaniu... Bayernem Monachium. I po ostatnich miesiącach trudno te doniesienia lekceważyć. 29-latek stał się gorącym towarem na transferowym rynku.

- Ze względu na swoją wszechstronność pasuje idealnie do drużyny Bayernu - przekonywali kilka dni temu dziennikarze "Bilda".

Jeśli Vazquez chce przekonać do siebie ostatnich niedowiarków, lepszego momentu jak El Clasico numer 278 chyba nie będzie.

Transmisja meczu w Eleven Sports 1, również w WP Pilot. Początek w sobotę o godzinie 21.

Co z kadrą na EURO? Boniek po rozmowach--->>> Adwokat Lewandowskiego: Kucharski kłamie--->>>

Źródło artykułu:
Komentarze (0)