[color=#141414]
Na szczęście Paulo Sousa ma dużo siły, bo zakładam, że przez cztery tygodnie, odkąd wyjechał z Polski, udało się wypocząć i złapać dystans do katastrofy na Euro 2020. Choć nie wiem, czy słowo "złapać" jest tu właściwe, bo nasz zagraniczny selekcjoner od początku wyglądał na kogoś, kto ma dystans do swojej pracy i tego, co się w Polsce dzieje.
No więc Sousa przyjechał, a sponsor komfortowego urlopu Portugalczyka – Zbigniew Boniek, akurat z Polski wyjechał. Też na urlop. Minęli się chłopaki, więc w najbliższym czasie, niestety, nie ustalą ze sobą, kto bardziej nam zawalił Euro 2020. Bo jak się miesiąc temu rozjeżdżali, to stan badań był taki, że do winy nie przyznawał się ani jeden, ani drugi.
[/color]
Boniek "pojechał" wtedy dokładnym cytatem z Tytusa de Zoo: "Nie wiem, o co chodzi, ale jak zwykle jestem niewinny". Zupełnie nie zaskoczył, prawda?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przyjął piłkę na własnej połowie, a potem... Coś nieprawdopodobnego!
Z kolei Sousa na "do widzenia" powiedział, że wszystko, co zrobił, powtórzyłby jeszcze raz i to dokładnie tak samo (sic!). Opinia ta mogła budzić niepokój o stan zdrowia selekcjonera. Dziennikarzy zaskoczonych tą jakże oryginalną sztuką wyciągania wniosków, zostawił w kompletnym osłupieniu i śpiesznie wyjechał do Portugalii. Na osąd mediów, kibiców i dyskusję w Polsce nie czekał. Ale zapewne zrywał się w tej Portugalii co rano, zlany zimnym potem i czytał z pomocą translatora polski internet, żeby – biernie, bo biernie, ale jednak – uczestniczyć w piłkarskiej debacie w kraju, w którym jest łaskaw zarabiać pieniądze.
Liczyłem, że wnikliwie zapoznał się z wnioskami, jakie przetoczyły się przez media, wsłucha się w głos kibicowskiego ludu, może nawet uderzy się w piersi, że jednak gdzieś jakieś małe – no dosłownie tycie, mikroskopijne, błędy popełnił.
Zajrzałem na oficjalny profil Paulo Sousy na Twitterze, ale tam przeprosin nie było. Nie było też wyjaśnień, podsumowań, raportów i analiz klęski Biało-Czerwonych na Euro. Ba! Nawet żadnego nowego cytatu z papieża Portugalczyk tym razem nie przygotował. Nic. Kompletnie nic. Ostatni wpis jest z 1 czerwca, że "nieważne kim jesteś, nieważne co robisz, ale w te dni wszyscy jesteśmy razem". Tak pisał Sousa do polskich kibiców jeszcze przed Euro 2020.
Nie wiem, czy ten przekaz jest nadal aktualny, ale lubię właśnie ten rodzaj bycia razem. My z tym bałaganem tu w Polsce, on tam w Portugalii. Czyli razem, a trochę jakby osobno. Ale generalnie razem. Oczywiście, że razem. Na pewno razem. Razem! I od razu pomyślałem, że Sousa na pewno o nas, kibicach reprezentacji Polski, ciepło myśli, tylko zapomniał tego napisać. I zrozumiałem, że pisać na Twitterze nie ma czasu, bo człowiek zapracowany. Pewnie te analizy robi. I raporty.
Czekam, aż Sousa teraz zabierze głos. Ani chybi "dziennikarska piekarnia ciast trujących" wyprodukuje jakiś wywiad z selekcjonerem, który utopi nas w potoku słów i zdań napchanych watą, z których nic nie wynika. Zapewne dowiemy się, że facet uważa, iż wie, co robi, i my też tak powinniśmy uważać. Być może wesprze go na Twitterku Boniek, który może snuć narrację, że kto tak nie uważa, to nie zna się na piłce. Ja się na przykład nie znam i mnie pokonanie przez pół roku jedynie Andory nie przekonuje. No, ale się nie znam.
Utwierdza mnie w tym fakt, że obaj kandydaci na nowego prezesa PZPN zgodnie uznali, że portugalska spuścizna po Bońku musi nadal być selekcjonerem. A przecież obaj znają się na piłce, nie mogą się mylić. Szczególnie fajny był ten argument, że jest już za mało czasu na zmianę selekcjonera. Taki przekonujący. Bo z tych marnych dwóch miesięcy – od batów na Euro do zgrupowania przed meczami eliminacyjnymi do mundialu – Sousa miesiąc spędził w Portugalii (albo gdzieś indziej, ale nie w Polsce). Zapewne stamtąd, gdzie był, najlepiej mu się naprawiało rozłożoną na łopatki reprezentację. Widać jest zwolennikiem łapania dystansu i pracy online.
Moim zdaniem nie powinien się zatrzymywać w połowie drogi w stosowaniu tych nowoczesnych rozwiązań i zgrupowanie też może ogarnąć przez internet. Będzie taniej – PZPN nie wykosztuje się na bilety dla sztabu – i lepiej. Bo przecież gorzej już było.
Czytaj też:
Strzelił Legii. Trafi do Polski?
Boruc: Nie pasujemy do Europy