Wygrana była dość wysoka, bo inaczej być nie mogło. Różnica umiejętności indywidualnych jest zbyt duża, by San Marino mogło nawiązać rywalizację z reprezentacją Polski.
Dariusz Dziekanowski powiedział, że wynik w tym meczu zaczniemy liczyć od piątej bramki. Tym razem na pięciu bramkach się skończyło. Dobrze, że wyraźnie wygraliśmy, ale długimi okresami graliśmy futbol chaotyczny, toporny, momentami zbyt prosty.
Początek był obiecujący, zaczęliśmy z wysokiego C, osaczyliśmy rywali, byliśmy mobilni i agresywni, ale z czasem zaczęliśmy grać bez pomysłu, byliśmy irytujący i po prostu słabi. Chłopcy do bicia z San Marino dali sobie strzelić kilka bramek, ale nie jest to mecz, który będą wspominać historycy futbolu.
ZOBACZ WIDEO: PZPN zareagował na informacje o chorobie Jana Furtoka. "Możemy pomóc na każdej płaszczyźnie"
Piłkarze z San Marino w większości grają w miejscowej lidze, która poziomem pewnie przypomina naszą okręgówkę. I takie drużyny trzeba stłamsić szybką kombinacją, rozumieniem gry, umiejętnościami technicznymi, grą jeden na jednego. Z tego ostatniego elementu, kluczowego we współczesnej piłce, korzystał chwilowo Kacper Kozłowski, ale i on z czasem popadł w szarość.
Nasz kapitan, Robert Lewandowski, polował na bramkę i był zagraniami kolegów wyraźnie zirytowany. Od stanu 2:0 ci starali się jak mogli, żeby Lewandowski poprawił swoje statystyki, ale nic z tego nie wychodziło. "Lewy" zniecierpliwiony dawał do zrozumienia, że nie podoba mu się ta sytuacja. Był wyraźnie sfrustrowany. Jednocześnie nasz najlepszy zawodnik sam był mocno denerwujący. W ledwie przyzwoitej strzeleckiej sytuacji nie szukał i nie widział kolegów, zachowywał się jak w jakiejś podwórkowej gierce, gdzie bardziej cieszą własne bramki, którymi można się obnosić, niż postawa drużyny.
Wolałem Lewandowskiego z Euro 2016, gdy poświęcał się dla drużyny niż tego z meczu z San Marino. To, co dobre w tym meczu, to kolejne bramki Buksy i Świderskiego i mimo wszystko kilka akcji i asysta Kozłowskiego. I fakt, że w defensywie nie pozwoliliśmy rywalom na nic. W przeciwieństwie do pierwszego meczu, gdzie pozwoliliśmy na zbyt wiele.
Oczywiście z San Marino zrobiliśmy, co musieliśmy - jak to mawiali studenci o sesji: zakuć, zdać, zapomnieć, ale mecz niepokoi przed spotkaniem z Albanią. Gdyby potraktować go jako trening przed starciem o wszystko w Tiranie, to mogło być lepiej. Zwłaszcza, że po świetnym meczu z Anglią mieliśmy prawo mieć wysokie oczekiwania. Choć w pierwszym meczu z Albanią wygraliśmy 4:1 to jednak była to głównie zasługa Roberta Lewandowskiego. Albańczycy grali lepiej indywidualnie, byli bardziej przebojowi, świetnie radzili sobie jeden na jednego. Polacy będą musieli naprawdę wznieść się na wyżyny swoich możliwości.