Choć minęło dziewięć lat, przekonuje, że boli go to do dziś. I jeśli otrzymałby kolejną szansę pracy w Legii Warszawa, byłoby to największe wyzwanie jego życia.
W niedzielę przy ul. Łazienkowskiej Maciej Skorża pojawi się jednak w roli trenera Lecha Poznań. I jeśli wygra, odskoczy w tabeli aktualnym mistrzom Polski już na 15 punktów i to Kolejorz stanie się faworytem do zdobycia tytułu. Nawet jeśli do rozegrania pozostaną jeszcze 23 ligowe kolejki.
Już raz jednak Maciej Skorża był koronowany na trenera mistrza Polski, a sezon skończył się katastrofą. Właśnie w Warszawie, dokładnie 10 lat temu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za gol w Polsce! Można oglądać godzinami
Klęska na początek
To miał być początek nowej ery warszawskiego klubu. Otwarcie nowego stadionu, nowi piłkarze sprowadzani za setki tysięcy euro i nowy trener. W 2010 roku Maciej Skorża był naturalnym wyborem władz Legii Warszawa, które marzyły o dominacji w Polsce i powrocie do Europy.
Skorża miał wprawdzie za sobą nieudany sezon 09/10 i zwolnienie z Wisły Kraków, jednak wciąż pozostawał trenerem młodym, ale już utytułowanym, o odpowiedniej odwadze i ambicji. - To spełnienie dziecięcych marzeń - mówił na konferencji prasowej zorganizowanej... w dzień dziecka, 1 czerwca 2010 roku.
Dziecięcych, a na pewno młodzieńczych - w latach 90. Skorża, wówczas jako student AWF, pomagał w Legii Pawłowi Janasowi, gdzie zajmował się zbieraniem informacji o rywalach. Pomagał też w treningach i tak naprawdę przy Łazienkowskiej rozpoczął trenerską karierę.
W 2010 roku nie miał jednak łatwo. Dostał drużynę rozbitą fatalną końcówką poprzednich rozgrywek, ale i pełną nowych, potencjalnych gwiazd. Szybko okazało się jednak, że miał wpływ tylko na ściągnięcie Ivicy Vrdoljaka, za którego Legia zapłaciła wówczas rekordowy milion euro. Do Legii trafił jednak cały zaciąg zagranicznych zawodników - Marjan Antolović, Srda Knezević, Alejandro Cabral, Manu i Bruno Mezenga.
- Uległem wtedy presji. "Nowy stadion, nowa drużyna, my już ich oglądamy od pół roku, a trener wydziwia". Byłem wtedy zbyt mało doświadczonym trenerem, żeby temu wszystkiemu powiedzieć "stop". Po prostu uległem - wspominał w rozmowie z radiem weszło.fm.
Na dodatek nowi zawodnicy dostali bardzo wysokie pensje, a nowym kapitanem został właśnie Vrdoljak. Polska część szatni zaczęła się buntować, to był przepis na katastrofę, do której wkrótce doszło. Legia zaczęła nowy sezon fatalnie, a w przerwie meczu z Ruchem Chorzów (0:1) w szatni miało dojść do rękoczynów. Wtedy Skorża nie wytrzymał po raz pierwszy, ujawniając konflikt na pomeczowej konferencji, następnie zsyłając do rezerw Jakuba Wawrzyniaka, Piotra Gizę i Macieja Iwańskiego.
To był wprawdzie dopiero początek sezonu, jednak tak naprawdę Legia nie wróciła na właściwe tory już do jego końca. Według świetnie zorientowanego wówczas w sprawach Legii dziennikarza Adama Dawidziuka, Skorża stracił szatnię, także wprowadzeniem niezrozumiałego dla piłkarzy regulaminu, pełnego kar i obostrzeń.
W sezonie 2010/11 tylko w lidze drużyna Macieja Skorży poniosła aż 11 porażek i szybko straciła jakiekolwiek szanse na tytuł. Nerwy puszczały kibicom, a piłkarz Jakub Rzeźniczak został uderzony w twarz przez jednego z nich po porażce z Ruchem Chorzów (2:3).
- Pamiętam, że przegrali jeden mecz w fatalny sposób. Tak jak treningi były normalnie o 11.00, tak wtedy trener zarządził zbiórkę na siódmą rano, a trening na ósmą. To była kara za to, że zawodnicy zagrali beznadziejnie. On chciał im pokazać, że są niepoważni - ujawniał ówczesny spiker Legii, Wojciech Hadaj.
Jedynym sukcesem było zdobycie Pucharu Polski, jednak w maju 2011 roku los Skorży i tak wydawał się przesądzony.
Jak ujawniał dziennikarz Adam Dawidziuk, po ostatnim meczu sezonu Skorża szedł już na konferencję prasową, by pożegnać się z dziennikarzami, gdy na korytarzu zaczepił go ówczesny prezes klubu Leszek Miklas. - Zostaniesz? - miał zapytać szkoleniowca, który zdecydował się pójść Legii na rękę. Gdyby nie to, klub musiałby szukać na gwałt nowego szkoleniowca, bo fiaskiem zakończyły się negocjacje ze Słowakiem Vladimirem Weissem.
Europejski sukces
Pierwszy sezon Macieja Skorży zakończył się wielką porażką. Jak z kolei nazwać drugi, w którym Legia przez dłuższy czas wreszcie zaczęła spełniać nadzieje kibiców i grała najlepszą piłkę w Polsce, by na koniec przegrać wszystko w niezrozumiały do dziś sposób?
Bo Legia z sezonu 2011/12 miała obowiązek zdobyć mistrzostwo Polski. W klubie wyciągnięto wnioski i zrezygnowano z masowego kupna zawodników. Postawiono na ilość, nie na jakość. Do klubu trafili tylko dwaj nowi piłkarze, ale za to jacy. Michał Żewłakow i Daniel Ljuboja - niezwykle doświadczeni, z charakterem, wciąż grający na poziomie przewyższającym polską ekstraklasę.
Do głosu zaczynała też dochodzić generacja wielce utalentowanych młodych piłkarzy, z Arielem Borysiukiem, Maciejem Rybusem, Rafałem Wolskim, Michałem Kucharczykiem czy Michałem Żyro na czele. Na dodatek niesamowitą chemię z Ljuboją znalazł Miroslav Radović, tworząc jeden z najlepszych duetów w klubowej historii.
Na kolejnej stronie przeczytasz m.in. o tym kto rozebrał Macieja Skorżę po meczu w Moskwie i dlaczego mecz w Gdańsku skończył się dla niego traumą.
[nextpage]Jesień 2011 roku to był wielki czas Skorży - w lidze Legia regularnie punktowała, jednak przede wszystkim awansowała do fazy grupowej Ligi Europy, po niezapomnianym dwumeczu ze Spartakiem Moskwa (2:2 i 3:2). Gdy Janusz Gol strzelił w Rosji zwycięskiego gola, kamery pokazały trenera Legii. Takiej radości u Skorży nie widziano od lat.
- To, co się wydarzyło na Łużnikach i później w Warszawie, to najprzyjemniejszy moment w mojej pracy. Jakbym chciał jakiś dzień przeżyć jeszcze raz, to właśnie ten. To było coś naprawdę niesamowitego, najprzyjemniejszy dzień w mojej pracy trenerskiej.
Według legendy, po powrocie na stadion Legii pełni szczęścia kibice rozebrali uradowanego Skorżę do samej bielizny i w takim stroju trener wszedł do szatni.
To nie był koniec - w grupie z PSV, Rapidem Bukareszt i Hapoelem Tel-Awiw Legia zdobyła 9 punktów i awansowała do wiosennej fazy rozgrywek. Dopiero tam zatrzymał ją Sporting (2:2 i 0:1), jednak i tak przygodę z pucharami uznano za sukces. I choć zimą odeszli Marcin Komorowski, Borysiuk i Rybus, Skorża miał odzyskać dla Legii mistrzostwo Polski. Nic dziwnego, skoro kilka dni po porażce z Lizbonie drużyna ograła we Wrocławiu aspirujący do tytułu Śląsk aż 4:0.
Katastrofa na koniec
Później doszło jednak do serii niewytłumaczalnych wpadek. Legia traciła punkty, remisowała u siebie z GKS-em Bełchatów (1:1) czy na wyjeździe z Widzewem (1:1), a sprowadzeni o głośnych nazwiskach Ismael Blanco i Nacho Novo, którzy miesięcznie kasowali setki tysięcy złotych, grali fatalnie.
Później do Warszawy przyjechał Lech i wygrał 1:0, co było ostatnim ostrzeżeniem. Nie zdało się jednak na nic.
3 maja Legia, wciąż jako lider, pojechała do Gdańska. Mecz, który miał przybliżyć Macieja Skorżę do upragnionego tytułu, stał się dla niego traumą. Broniąca się przed spadkiem Lechia wygrała 1:0, a po porażce Legia spadła z ligowego podium. Po meczu trener sprawiał wrażenie, jakby postarzał się o kilkanaście lat.
- Przegraliśmy najważniejszy mecz w sezonie. To katastrofa - mówił zdruzgotany szkoleniowiec, który długo nie wychodził z szatni. A wracający do Warszawy autokar zatrzymali w Łomiankach kibice, przeprowadzając z piłkarzami i trenerem "wychowawczą rozmowę".
Ostatecznie Legia zakończyła ligowy sezon na trzecim miejscu, na osłodę znów zdobywając Puchar Polski. Teraz jednak jego odejście było przesądzone, do czego ostatecznie doszło. Nieudana przygoda w roli trenera Legii kosztowała go wiele - do pracy w Polsce wrócił dopiero po dwóch latach, gdy został trenerem Lecha Poznań.
I w tamtym sezonie 2014/15 doprowadził Kolejorza do mistrzostwa Polski.