Niewielu było kibiców na świecie, którzy 14 czerwca 1982 roku dawali Włochom jakiekolwiek szanse na pokonanie Brazylii. Canarinhos to była wówczas fantastyczna drużyna z magiczną linią pomocy. Wielu historyków da sobie uciąć rękę za to, że nigdy nie było wspanialszej ekipy. Socrates, Falcao i Zico. Trzech czarnoksiężników. Włosi ledwie wyszli z grupy A na turnieju. Zremisowali wtedy z Polską (0:0), Peru i Kamerunem, a prasa zrobiła z nich miazgę.
Selekcjoner, Enzo Bearzot, zabronił piłkarzom czytać prasę, gdyż mogłoby to wpłynąć bardzo źle na ich psychikę. Na szczęście, obok Polski, z tymi trzema punktami wyszli z grupy. I się zaczęło! Kilka dni później pokonali 2:1 Argentynę. A potem, w drodze do finału, był słynny mecz z Brazylią.
Duch, który rzadko straszy
Paolo Rossi nie był w tym czasie faworytem kibiców. Trzeba pamiętać, że na turniej jechał krótko po tym, jak odsiedział na trybunach dwuletnie zawieszenie za ustawianie meczów. Była to tzw afera "Totonero". Z tego powodu przepadły mu mistrzostwa Europy w 1980 roku. O tyle bolesne, że rozgrywane we Włoszech. Bolało Rossiego, ale bolało też Włochów, którzy w tamtym turnieju strzelili zaledwie 2 bramki w 4 meczach, pokazali grę nudną, nastawioną na przetrwanie. A Rossi był tym, który trafiał. Przez trzy sezony poprzedzające turniej w klasyfikacji strzelców Serie A, zajął odpowiednio miejsce pierwsze, drugie i trzecie. Sam Rossi do końca utrzymywał, że nie miał nic wspólnego z aferą, że stał się ofiarą wielkiej niesprawiedliwości. Władze federacji uwierzyły mu dopiero wtedy, gdy reprezentacja Włoch znalazła się pod ścianą. Dyskwalifikację skrócono z trzech lat do dwóch, tak by 25-letni napastnik mógł pojechać na turniej. Ta decyzja zmieniła historię światowej piłki.
ZOBACZ WIDEO: Ale sztuczka! Zobacz piękną bramkę z Ligi Mistrzów
Ale nie tak od razu. Początkowo był krytykowany za brak formy. Prasa napisała o nim, że jest jak duch, który rzadko straszy w polu karnym rywala. Kibice i eksperci przekonywali, że zabranie na turniej piłkarza bez formy, a pozostawienie w domu Roberto Pruzzo, było wielkim przewinieniem selekcjonera. Ostatecznie to on triumfował.
Selekcjoner zaryzykował
"Pablito", Paolo Rossi, urodził się w 1956 roku w małej miejscowości Prato niedaleko Florencji. Był nastolatkiem, gdy Juventus kupił go za 12 milionów lirów. Rossi zapowiadał się świetnie, ale gorzej było ze zdrowiem. Zanim skończył 18 lat, miał trzy operacje i szefowie Starej Damy przeklinali dzień, w którym sięgnęli głębiej do sakwy. Wypożyczono zawodnika do Como, a potem oddano do Vicenzy (choć Juve zachowało część własności piłkarza). To był przełom. Trener Giovan Batista Fabbri okazał się ojcem dla piłkarza, udowodnił, ile można zdziałać, jeśli posiada się wsparcie dobrego nauczyciela. Sam Rossi wspominał w jednym z wywiadów, że trener stworzył mu znakomite środowisko do rozwoju, ale przede wszystkim zmienił mu pozycję. Przesunął ze skrzydła na środek ataku. To był początek wielkiej kariery. Rossi w pierwszym sezonie strzelił 21 goli, a jego drużyna awansowała do Serie A.
W kolejnym sezonie została wicemistrzem Włoch, co było gigantyczną sensacją, zaś "Pablito" zdemolował konkurentów w wyścigu o koronę króla strzelców. W kolejnym sezonie musiał odejść do Perugii. Wynikało to z różnych rozliczeń między Juve a Vicenzą. Tam wplątał się w aferę z ustawianiem meczów. Trzy lata zawieszenia dla piłkarza to wieczność. A jednak Bearzot wierzył w niego do końca i zabrał na turniej do Hiszpanii (karę skrócono o rok). Może to było z jego strony desperackie zagranie hazardowe. A może tak naprawdę nie miał wyboru, bo ten niezwykle dynamiczny piłkarz o ciemnych nieco kręconych włosach, był gwarantem goli. A biorąc pod uwagę, że najskuteczniejszy w sezonie 1981/82 w lidze Pruzzo strzelił zaledwie 15 bramek, Bearzotowi po prostu opłacało się zaryzykować.
Bearzot miał też w pamięci, że Rossi na poprzednim mundialu, w 1978 roku w Argentynie, strzelił 3 bramki i znalazł się w najlepszej jedenastce turnieju. Duży turniej nie stanowił dla niego wyzwania.
Artysta rzemieślnik i król
Ale w Hiszpanii przez cztery pierwsze mecze nie był sobą. Obudził się wtedy, gdy kraj najbardziej go potrzebował. W 5. minucie meczu z Brazylijczykami urwał się obrońcom i z bliska strzelił głową na 1:0. Na jego pierwszą bramkę odpowiedział Socrates. W 25. minucie Rossi przejął niedokładne podanie, pognał na bramkę rywali i mocnym strzałem pokonał Waldira Peresa. Na tę bramkę odpowiedział Falcao. Na trzecią nikt nie potrafił odpowiedzieć. Rossi - jak to miał w zwyczaju - znalazł się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i zmienił tor lotu piłki. Znowu nic specjalnego. Nic, o czym można by było napisać piłkarski poemat. Rossi był bowiem jednym z tych zawodników, którzy z rzemiosła uczynili sztukę. Robił rzeczy proste, wręcz banalne. Ale rzeczy, których inni robić nie potrafili. Zawodnik, który dopiero co był na marginesie, znowu stał się bohaterem narodowym.
Mecz z Brazylią jest zdecydowanie największym jego indywidualnym osiągnięciem. Zresztą sam świetnie zdawał sobie z tego sprawę, dlatego swoją autobiografię zatytułował: "Sprawiłem, że Brazylia płakała".
Potem były dwie bramki z Polską i jedna w finale z Niemcami. Bramka jedna z setek tysięcy, może milionów, jakie padają na boiskach całego świata w każdy weekend. Na powtórkach widać tyle, że Rossi wychodzi najszybciej do niskiego dośrodkowania i uderza głową obok bramkarza. On sam mówi, że to gol, która najlepiej oddaje jego styl, a więc tę niezwykle szybką reakcję, kradzież ułamka sekundy.
Zdobył 6 goli i został królem strzelców mundialu.
Kolega Bońka
O takich jak on, mówi się różnie: sęp, drapieżnik, łowca bramek, lis pola karnego. Doskonale potrafił wyczuć moment słabości obrońcy, uciec mu, strzelić silnie, precyzyjnie. Jego inteligentna i dobrotliwa twarz, wygląd sympatycznego gospodarza klasy, ukrywa oblicze bezwzględnego egzekutora. Kibice kochają takich zawodników, bo choć trudno nazwać ich artystami, to dają fanom to, czego ci potrzebują - bramki.
Rossi: "Są takie rzeczy, których jako napastnik nie możesz się nauczyć. Musisz je mieć. Musisz mieć naturalny instynkt do gry na pewnych pozycjach. Na mojej musisz być w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Z tym trzeba się urodzić".
Ten mundial sprawił, że zdobył Złotą Piłkę i przeszedł do historii jako jeden z największych włoskich napastników wszech czasów. Trudno mówić o nim jako o wybitnym techniku, cudownym dryblerze. Po prostu zawsze wiedział, gdzie ma być.
Potem, w Juventusie, nigdy nie uzyskał już takiej formy. Przez 3 sezony ligowe zdobył dla Juventusu 23 bramki, zaś - jak pisze John Foot, autor książki "Calcio" - Giovanni Trapattoni wystawiał go w składzie jedynie ze względu na jego sławę.
Była to więc specyficzna kariera, której szczyt nastąpił w wieku 26 lat, a potem było powolne wypalanie. Rossi sam mówił o karierze, że była krótka, ale pełna niesamowitych zdarzeń. "Zawsze miałem siłę, by przechodzić przez przeszkody, które pojawiały się na mojej drodze. Przez 8 lat wygrałem wszystko, co było do wygrania. Zawsze walczyłem o pierwsze miejsce. Nawet jako dziecko".
Zaledwie 5 lat po wielkim triumfie na mundialu w Hiszpanii, zakończył karierę. W książce "Mecze mojego życia" Zbigniew Boniek pisze o nim: "Jeden z moich najlepszych kumpli w Juventusie. Kapitalnie się z nim grało, ale i poza boiskiem był kompanem jakich mało. Wesoły, życzliwie usposobiony do świata i ludzi. Kiedy latem 1982 roku zacząłem grać w Juventusie, Paolo był właśnie świeżo upieczonym mistrzem świata i królem strzelców Espana 82. A jednak to inny gwiazdor bianconerich, Michel Platini, co roku zostawał królem strzelców Serie A. Paolo nie miał z tym problemu, nie był specjalnie zazdrosny.
On robił swoje w polu karnym: ściągał na siebie uwagę obrońców, robił często miejsce Platiniemu i mnie, a gole dla Juventusu i tak padały. Świetna dziewiątka - niby filigranowy, a znakomicie blokował i zastawiał piłkę. Miał nosa w szesnastce rywali (prawdziwy piłkarski sęp czekający na okazję). Umiał podejmować szybkie, nawet błyskawiczne decyzje, co dla środkowego napastnika było i jest niezwykle ważne. (...) Dziś Rossi to pan biznesmen (branża deweloperska i agroturystyczna), czasami wyskoczymy razem na kolację, powspominać stare dobre czasy, a zwłaszcza momenty naszych karcianych zmagań w popularną we Włoszech scopę. Rżnęliśmy w to bardzo często podczas klubowych zgrupowań. Ta gra była naszą najlepszą formą wypoczynku podczas poobiedniej sjesty".
Po zakończeniu kariery Rossi zajął się nieruchomościami. Prowadził też winiarnię i farmę z produktami ekologicznymi w okolicach Florencji, a do tego był cenionym ekspertem telewizyjnym. Jednym zdaniem, prowadził wspaniałe życie emeryta. Zmarł rok temu, w wieku zaledwie 64 lat. Powodem był rak płuc. Zostawił żonę i trójkę dzieci. Został pochowany w Vicenzy. Żegnany był przez tłumy fanów. Trumnę nieśli jego przyjaciele ze złotej drużyny. Podczas gdy żałobnicy modlili się nad trumną, dom rodziny Rossiego został obrabowany, zginęły pieniądze.
ZOBACZ Diego Maradona zagubiony geniusz
ZOBACZ Włodzimierz Smolarek prosty chłopak, który został legendą