Jaromir Kruk, Piłka Nożna: Kiedy poczułeś po raz pierwszy smak wielkiego futbolu?
Rafał Grzelak: Może po debiucie w Ekstraklasie. Oczywiście mówimy o seniorskiej piłce nożnej, bo ją od młodzieżowej dzieli przepaść. Osiągałem wielkie sukcesy z kadrami Polski U-16 i U-18, ale to był przedsmak tego co czekało mnie w dorosłym futbolu. Medale mistrzostw Europy – srebro z Czech i złoto z Finlandii są cały czas powodem do dumy, z tych turniejów pozostały piękne wspomnienia. Pepe Reina, którego pokonałem w finale w 1999 roku w Ołomuńcu wciąż gra w Lazio, Mikel Arteta z kolei prowadzi Arsenal, lecz większość z chłopaków z tamtej drużyny juniorów U-16 Hiszpanii nie przebiła się w seniorach, nie osiągnęła tyle, ile od nich oczekiwano. To pokazuje, że nie ma prostego przełożenia w piłce nożnej z młodzieżowej na dorosłą. Każdy przypadek jest inny. Z drużyny gospodarzy Euro U-16 1999 do kadry seniorów przebił się choćby Petr Cech i został gwiazdą, a w piłce klubowej zanotował mnóstwo spektakularnych sukcesów. Wiem, że długo na wysokim poziomie grał Jaroslav Plasil i też zaliczył ponad sto meczów w pierwszej reprezentacji Czech. Oni na tamtym czempionacie juniorów mierzyli w złoto, ale my im te plany pokrzyżowaliśmy w półfinale. Nawet gola strzeliłem… Na pewno jeśli chodzi o team Michała Globisza, który dwa lata po Czechach wygrał ME U-18, nie można nazywać straconym pokoleniem. Niektórzy pograli coś w pierwszej reprezentacji, polskiej lidze, solidnych klubach zagranicznych, pewnie nasz futbol będzie miał z kilku pociechę już w roli szkoleniowców.
Nie zapomniano trochę o was?
My, tworzyliśmy drużynę, w której nie brakowało indywidualności. To, że zdobyliśmy srebro i złoto nie daje gwarancji na regularne występy w pierwszej reprezentacji. W tamtych czasach już się pojawiała menedżerka, ale trudno to porównywać z obecnymi czasami. Trenerzy w klubach i kadrach mówili, żeby się od tego odcinać, dbać o wolną głowę. Nie zawsze udaje się poradzić z tym zamętem. W piłce trzeba mieć też trochę szczęścia, czasami jedno wydarzenie wpływa na losy zawodnika. Pojawiłem się w końcówce spotkania eliminacji Euro 2008 w Kazachstanie i powinienem strzelić gola po zagraniu Radka Matusiaka. Przekładałem na lewą nogę i zawaliłem… Trafienie mogło wzmocnić moją pozycję w kadrze, a tak dziś przychodzi mi zadowalać się dwoma występami. Oczywiście uważam je za zaszczyt. Byłem podekscytowany powołaniami i szansami jakie dał mi Leo Beenhakker. To, że ich nie wykorzystałem, to inna kwestia.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: takiego wejścia na stadion jeszcze nie widzieliście!
Nie za często zmieniałeś barwy klubowe?
Przez parę lat byłem zawodnikiem Antoniego Ptaka i ciągle trafiałem na wypożyczenia. Prezes liczył, że zarobi na mnie dobre pieniądze i nie chciał za tanio puścić. Musiałem się podporządkować decyzjom z góry i grałem tam, gdzie trafiałem.
Który klub skorzystał z najlepszej wersji Rafała Grzelaka?
Chyba w Portugalii, w Boaviscie, bo grając w tym zespole dostałem szansę debiutu w pierwszej reprezentacji Polski. Czułem się tam dobrze, wyglądałem fajnie piłkarsko. Szkoda, że mój pobyt w pięknym Porto trwał krótko, ale na to wpływ miały rozmaite czynniki.
Mogłeś wycisnąć więcej ze swojej kariery?
Ciężko powiedzieć, czy pokazałem w pełni swój potencjał. Nie zamierzam też się głupio niczym tłumaczyć. Bynajmniej ja jestem zadowolony z tego co w piłce przeżyłem i osiągnąłem. Nie myślę w kategoriach, że gdzieś mogłem zrobić coś lepiej lub więcej, bo to nie ma żadnego sensu. Założę się, że wiele osób chciałoby mieć te dwa występy w kadrze Polski, sprawdzić się w dobrych ligach i klubach. Powtarzam – nie narzekam, jestem szczęśliwy, a piłka nożna nadal daje mi radość. Nie grałem i nie gram przecież na siłę.
U którego szkoleniowca bawiłeś się piłką i z piłką najlepiej?
Miałem wielu porządnych trenerów, choć pewnie nie każdy jest znany. W Niemczech w Duisburgu spotkałem Pierre’a Littbarskiego, mistrza świata z 1990 roku, w Boaviscie z kolei Jaime Pacheco, który wcześniej doprowadził ten klub do sensacyjnego mistrzostwa Portugalii. Pacheco lubił uczestniczyć w zajęciach z piłkarzami. Zakładał się z nami o to, kto strzeli ładniejszą bramkę, kto trafi w poprzeczkę, widać, że żył tym co robi. W efekcie miał uśmiechniętych podopiecznych, którzy z radością pojawiali się każdego dnia w klubie.
Miałeś w Portugalii jakieś kompleksy jeżeli chodzi o wyszkolenie techniczne?
Może nie byłem najszybszym zawodnikiem, ale szybkość i dynamikę trzymałem na niezłym poziomie. Nie miałem żadnego problemu z aklimatyzacją, a że w Portugalii gra się ofensywnie, to mi pasowało. W Porto nie było na co narzekać, do momentu gdy Boavistę dosięgły finansowe problemy i bardzo się zadłużyła. Potrzebowała pieniędzy, więc zostałem sprzedany do Grecji i trafiłem do takiego greckiego Groclinu. Każdy w Polsce pewnie myślał, że Portugalia, Boavista, czyli kolorowe życie, a tu niespodzianka – klub nie płacił przez kilka miesięcy.
W Bukareszcie ci wszystko wypłacili?
Po roku oczekiwania. Przez dziesięć miesięcy nie płacili, a spędziłem tam rok. Poznałem szalonego właściciela klubu, Gigiego Becaliego, przy którym podpisywałem umowę ze Steauą. Mieliśmy Greka Kapetanosa, który strzelał mnóstwo goli i pojawiły się ciekawe oferty. Becali nie chciał słyszeć o jego odejściu, żądał za niego kupę siana. Kapetanos przestał trafiać i prezes potrafił powiedzieć, że da komuś 100 tysięcy euro jak go weźmie. Takie wahania Becaliego były normalką, nikt nie umiał na niego wpłynąć. Raz go na pewno ucieszyłem, a jeszcze bardziej samego siebie zdobywając gola w eliminacjach Ligi Europy z Ujpestem w Budapeszcie. W Bukareszcie mi się podobało, oczywiście liczby mogły być lepsze, ale podpadłem prezesowi i robiono mi na złość. Chciałem odejść wcześniej, już w grudniu, zostałem jednak i wypełniłem kontrakt. W CV pozostał taki klub jak Steaua, zdobywca Pucharu Mistrzów i tego mi nikt nie zabierze.
Pogoń Szczecin, gdzie byłeś w składzie jednym z niewielu Polaków można zaliczać do twoich klubów zagranicznych?
Fajne. Przed moim wyjazdem do Portugalii zostało w Pogoni sześciu, siedmiu Polaków. Skoszarowano nas w Gutowie. Grzesiu Matlak i Artur Bugaj mieszkali z Brazylijczykami. Nasza grupa łódzka dojeżdżała do Gutowa na treningi. Nawet na swoje mecze domowe wybieraliśmy się niczym na wyjazdy, bo z Łodzi do Szczecina. Taki plan, pomysł na budowanie piłki, miał prezes Ptak, ale jak widać do końca to się nie powiodło. Mimo wszystko zagrałem w wielu fajnych spotkaniach, między innymi w starym Pucharze Intertoto. Żal, że daliśmy się wyeliminować Sigmie Ołomuniec, która potem trafiła na Borussię Dortmund. W Szczecinie była spina na BVB, ale Czesi wybili Pogoni to z głowy. Co ciekawe, to oni wyrzucili za burtę Intertoto wielką Borussię, w której grali choćby Ebi Smolarek, Jan Koller, Tomas Rosicky.
Gdybyś miał wybrać mecz, którym najbardziej się szczycisz, to?
Nie analizowałem tego, ale czasami ktoś coś przypomni, pochwali i człowiek się cieszy. Kiedyś w barwach Boavisty zanotowałem dwie asysty w starciu z Benfiką Lizbona, Przemek Kaźmierczak strzelił gola, wygraliśmy z potentatem 3:0 i odbiło się to szerokim echem w Portugalii. Z racji klasy rywala oraz swoich dokonań nie raz już rozmawiałem o tym spotkaniu, lecz nie wiem, czy to był mój topowy występ. Może jak skończę przygodę z futbolem to pokuszę się o podsumowania. Na razie jeszcze się ruszam, amatorsko, bo amatorsko, ale też trzeba się przykładać. Ostatnio występowałem w Prawobrzeżu Świnoujście, a po tym jak zjechałem do Łodzi może będę miał okazję gdzieś wykazać się w niższej klasie rozgrywkowej.
Jak cię sprowadzano do Blau Weiss Ramsloh do Niemiec przedstawiano cię jako mistrza Europy?
Nie wiem dokładnie jak to załatwiano. Inaczej mi przedstawiano przed wyjazdem, inaczej to wyglądało na miejscu. Przyjechaliśmy z Bartkiem Fabiniakiem i chyba dopiero wtedy zainteresowano się kim w ogóle jesteśmy. Mieli przyjechać jacyś zawodnicy z Polski, a ja ten przyjazd odebrałem jak testy. Trafiłem do amatorskiej ligi, na niski poziom, gdzie trzon zespołu stanowili ludzie, którzy pracują, a piłkę traktują jako rekreację bądź hobby. Prezes miał jakieś ambicje, dostałem jakiś niby kontrakt, ale to nie był full serwis. Kolejne doświadczenie, kolejna przygoda, po której wróciłem do ojczyzny.
Nie myślisz o tym, by zostać na przykład trenerem?
Kiedyś może tak, ale raczej bym pomagał dzieciom. W dorosłej piłce w tej roli się nie widzę. Może to kiedyś ulec zmianie, ale wciąż gram i sprawia mi to przyjemność. Skoro mój rówieśnik, Pepe Reina, znajomy z finału mistrzostw Europy U-16 z 1999 roku z Ołomuńca jeszcze broni w Serie A, to nie ma przeciwwskazań bym ja występował w Polsce na niższym szczeblu. Starsi zawodnicy ode mnie radzą sobie w takich ligach. Staram się jednak patrzeć na siebie i przez granie w piłkę, choćby w futsalu i innych odmianach, w jakiś sposób dbam o zdrowie i ruszam się na co dzień.
Czytaj także:
- Śląsk Wrocław i Warta Poznań rozegrały pierwszy sparing. Tylko jeden gol
- Szef Olympique Marsylia o przyszłości Milika. Konkretne słowa!