Najpierw szok, a potem furia wróciły w szeregi mistrza Polski podczas meczu z Wartą Poznań. W niedzielę zmierzyły się drużyny z dna tabeli. W starciu mistrza Polski z zespołem grającym dopiero trzeci z rzędu sezon w ekstraklasie, niespodziewanie lepsi byli ci drudzy. Wystarczyła bramka zdobyta przez Dawida Szymonowicza w pierwszej połowie, by Legia znów była pod napięciem.
Kolejnym symbolem fatalnego dla Legii sezonu jest seria zdarzeń z okolic 70. minuty. Warta nie potrafiła zagrozić z rzutu rożnego, piłkę złapał Artur Boruc. I wtedy kapitan zrobił coś, co zszokowało ponad 12 tysięcy kibiców na stadionie i jeszcze więcej przed telewizorami. Zamiast zagrać do przodu, Boruc uderzył w głowę Dawida Szymonowicza, który padł na murawę.
Sędzia Łukasz Kuźma obejrzał powtórkę i nie miał wątpliwości - ukarał bramkarza czerwoną kartką. Rozdrażniony kapitan Legii ruszył jeszcze do dyskusji z arbitrem. Z perspektywy trybuny widzieliśmy, że była to ostra wymiana zdań.
ZOBACZ WIDEO: Miliony obejrzały filmik "Ibry". Nic dziwnego!
Bez kapitana i właściciela
- Nie można dopuszczać do takiego zachowania, nie można w ten sposób osłabiać drużyny - mówił wprost trener Aleksandar Vuković. - W pewnym momencie Artur stracił nerwy. A on doskonale wie, że takie zachowanie może prowadzić tylko do jeszcze większych problemów - dodał Serb, który nie potrafił nam wytłumaczyć, co sprowokowało Boruca i o czym rozmawiał później z arbitrem.
Ostatecznie Boruc nic nie wskórał. Wściekły zszedł do szatni i nikomu nie przekazał kapitańskiej opaski. Przez kolejne 20 minut mistrz grał bez kapitana.
W tym samym czasie dziwne sceny rozgrywały się kilkadziesiąt metrów dalej. Czerwona kartka dla Boruca okazała się wystarczającym powodem, by Dariusz Mioduski opuścił trybunę. Legia grała bez kapitana i bez wsparcia właściciela.
A on zdążył oberwać już przed pierwszym gwizdkiem. Na trybunie najzagorzalszych kibiców mistrza Polski zawisł transparent przypominający o kwocie, za jaką sprzedano udziały w Legia Tenis spółce Wawa Group, której Mioduski jest wspólnikiem. Ich zdaniem jest skandalicznie niska.
Gęsty dym
Trener Vuković podjął się niezwykle trudnej misji ratunkowej. Choć Legia sama zwolniła go we wrześniu 2020 roku, to Serb sam zgłosił się do przejęcia zespołu po Czesławie Michniewiczu. Już w czwartym meczu po powrocie do klubu, zastał duży pożar, z którego w okamgnieniu wyłonił się gęsty dym.
Serb dał się nam już doskonale poznać. Latami grał w Polsce, później został asystentem trenera, aż w końcu samodzielnie zaczął prowadzić Legię. Jako piłkarz potrafił być impulsywny, ale jako szkoleniowiec to niezwykle spokojny człowiek. Jednak po spotkaniu z Wartą dało się zauważyć, że ten spokój trenera - Vukovicia jest inny od tego z pierwszej kadencji, gdy prowadził najmocniejszy zespół w kraju. Teraz wygląda na podszyty sporym niepokojem.
Zaraz po meczu mówił tak: - Jeśli ktoś sądził, że jest inaczej, to teraz już wie, że walczymy po prostu o utrzymanie. Trzeba sobie z tym mentalnie poradzić.
Trener jest już doskonale świadomy nowej sytuacji. Teraz musi to dotrzeć do piłkarzy, którzy w żaden sposób nie potrafili choćby zremisować spotkania z Wartą.
85-latek zadziwia całą Polskę. "Łzy szczęścia płynęły ciurkiem"