Arsen Hrosu jeszcze nie zadebiutował w pierwszym zespole Górnika Zabrze, ale to pewnie tylko kwestia czasu, bo mówi się, że to spory talent.
Teraz młodemu zawodnikowi trudno jednak skupić się na piłce, bo przeżywa bardzo trudne chwile związane z tragedią jego ojczyzny i obawą o rodzinę.
Hrosu na razie zostaje w Polsce, bo, jak mówi, po konsultacji z tatą uznał, że stąd może bardziej pomóc, niż wracając do ojczyzny.
ZOBACZ WIDEO: Ukraińscy sportowcy pomagają i walczą na froncie. "Ta armia nas obroni"
I choć jest bezpieczny, to nie znaczy, że spokojny. Młody pomocnik martwi się przede wszystkim o ojca, który jest na froncie pod Kijowem.
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: My, Polacy, jesteśmy przygnębieni tym, co się dzieje w Ukrainie, więc nawet trudno mi sobie wyobrazić, jak ty się czujesz…
Arsen Hrosu, były piłkarz FK Lwów, obecnie zawodnik Górnika Zabrze:
Jestem w Polsce, staram się wykonywać moje obowiązki, ale myśli bardzo często uciekają na Ukrainę. Tak naprawdę dzielę mój dzień między treningi i mecze, a potem śledzenie wydarzeń na Ukrainie, rozmowy z rodziną. Trening to ta część dnia, kiedy staram się wyłączyć myślenie o wojnie. Gra w piłkę to moja praca, staram się wtedy maksymalnie skoncentrować na zajęciach. Ale gdy one się kończą, znów w moich myślach jest Ukraina. To jest niebywałe, co Rosja robi. Kim trzeba być, żeby bombardować szpitale, gdzie są małe dzieci albo kobiety w ciąży? Nie spodziewałem się tej wojny, albo inaczej: nie spodziewałem się, że ona będzie w aż takiej skali… Dzieje się wielka tragedia. Na oczach całego świata.
Większość twojej rodziny została w Ukrainie, prawda?
Tak. Do Polski sprowadziłem tylko moją siostrę z jej ośmiomiesięcznym dzieckiem. Tam jest za dużo stresu, nawet jeśli w mojej okolicy - przynajmniej na razie - nic się nie dzieje, to ludzie się bardzo denerwują. Nie chcieliśmy, aby małe dziecko to odczuwało, dlatego podjęliśmy decyzję, że sprowadzę siostrę do Polski. Przyjechała do mnie kilka dni po wybuchu wojny.
Udało się jej pokonać granicę bez problemu? Bo słyszymy, że tworzą się od strony ukraińskiej gigantyczne kolejki…
Siostra spędziła na granicy, w kolejce, z malutkim dzieckiem, kilkanaście godzin. Swoje musiała więc odstać.
W Ukrainie został twój tata. To prawda, że jest na froncie, walczy?
Tak, to prawda. Staram się do niego dzwonić codziennie, czasem ten kontakt jest jednak utrudniony, ale jeśli się da, to rozmawiamy. Tata walczy już od dawna. Jak wiadomo, konflikt zaczął się w 2014 roku. Wtedy tata pojechał tam, do Doniecka, Ługańska, aby walczyć. I z tego co opowiadał, już wtedy było bardzo gorąco.
Tata jest zawodowym żołnierzem?
Nie, do wojska dołączył właśnie w 2014. Wtedy nie było go w domu przez rok. Ale gdy nie było wojny, to nie był żołnierzem. Był wójtem Myszyna, w którym mieszkamy, to miejscowość położona około 80 kilometrów od Iwano-Frankiwska. Ale 1,5 miesiąca temu zrezygnował i znów poszedł do wojska. A teraz jest na froncie.
Gdzie dokładnie przebywa?
Pod Kijowem.
Jak tata ma na imię, ile ma lat?
Dmytro. Ma 50 lat.
To jedyna osoba z twojej rodziny, która walczy?
Nie do końca. Dwóch moich kuzynów jest w czymś, co nazywamy obroną terytorialną. To oddziały, które są tworzone po to, aby bronić swoich miejscowości. Jeden kuzyn przeszedł już zaawansowane szkolenie, a drugi właśnie je przechodzi.
A ty się zastanawiasz czasem: zostać tu czy jechać na Ukrainę?
W mojej rodzinie od zawsze jest tradycja walki o Ukrainę. Jeśli będzie trzeba, nie zawaham się ani chwili. Ruszę na Ukrainę. Wiadomo, w emocjach, gdy człowiek na to patrzy, to najchętniej by rzucił wszystko i od razu tam wrócił. Ale… rozmawiałem o tym z ojcem, z moimi przyjaciółmi...
I jakie wnioski?
Tak naprawdę w tym momencie mój powrót nie miałby większego sensu. To byłby taki powrót tylko po to, aby wrócić. Z tego co mi mówiono, ludzi do walki mamy na razie dość. Takich jak ja w tym momencie nie potrzeba. Bardziej sprzętu, uzbrojenia.
Czyli, na razie zostajesz...
Doszliśmy z rodziną do wniosku, że w tym momencie bardziej pomogę stąd niż z terenu Ukrainy. Tu mam pracę, tu zarabiam. Za to mogę kupować rzeczy dla rodziny, dla wojska. A gdybym w tym momencie tam wrócił, to nie miałbym nic. Nie miałbym pracy, zostałoby mi tylko oczekiwanie na mobilizację. Jak mówię, nie będę miał żadnego problemu w podjęciu decyzji o powrocie. Wtedy, gdy naprawdę będę tam przydatny i potrzebny.
W czwartek doszło do spotkania ministrów spraw zagranicznych, ale nie dało się słuchać łgarstw Siergieja Ławrowa, ministra spraw zagranicznych Rosji…
Chciałbym pozostać w rozmowie z panem kulturalnym… A odnosząc się do takich słów, może być o to trudno. Powtarzam: kim, a raczej czym trzeba być, żeby bombardować szpitale, strzelać do cywilów? Ale nas nie da się złamać. Od dwóch tygodni czuję jeszcze większy honor, że jestem Ukraińcem. Natomiast ta wojna pokazała prawdziwe oblicze niektórych. Unia Europejska, NATO… Delikatnie mówiąc, niektórzy nie zachowują się najlepiej… Oczywiście, nie mam tu na myśli Polski.
No właśnie. Jak odbierasz zachowanie Polaków?
W imieniu Ukraińców mogę powiedzieć, że nigdy wam tego nie zapomnimy, zawsze będziemy wam wdzięczni. Widzę tyle dobra dookoła… Byłem kilka razy w Rzeszowie, widziałem jak bardzo Polacy się zaangażowali. Nie tylko na miejscu. Nawet w pociągu… Po składzie przemieszczały się różne osoby i pytały, czy czegoś komuś potrzeba. Wojna się kiedyś skończy, ale nasza wdzięczność zostanie już na zawsze. A przy okazji przepraszam za tych rodaków, którzy źle się zachowali.
Ale to ja mogę powiedzieć to samo o moich, choć warto podkreślić, że to jednostki. Po obu stronach życzliwość jest ogromna…
Zgadzam się. I naprawdę bardzo to doceniamy.
A masz znajomych, przyjaciół Rosjan? Bo po tej wojnie niechęć między waszymi narodami będzie zapewne ogromna…
Mam kilku znajomych Rosjan, ale oni mieszkają w Polsce, poznaliśmy się przez piłkę. Jakiś czas temu rozmawialiśmy, oni mówią, że u nich rządzi jeden człowiek, że ludzie w Rosji nie mają nic do gadania. OK, ale… U nas też tak było. A potem był Majdan. U nas też wtedy ginęli ludzie, a jednak "przełamaliśmy" władzę, zrobiliśmy coś… Natomiast nie mam teraz głowy, aby sprawdzać, co o tym wszystkim myślą inni, choćby właśnie wspomniani Rosjanie. Martwię się o rodzinę, o Ukrainę…
Odrywając się na chwilę od wojny. Jak w ogóle trafiłeś do Polski?
Byłem piłkarzem FK Lwów. Grałem tam z kolegą, trochę starszym. Kończyły nam się kontrakty, on wyjechał do Polski, do drużyny Cosmos Nowotaniec, na Podkarpacie. A kiedy stamtąd odchodził, zadzwonił do mnie i zapytał, czy nie chciałbym tu przyjść, bo chcą znów kogoś z Ukrainy. I tak trafiłem do Polski.
To zaczynałeś z bardzo niskiego poziomu rozgrywek…
Czasem tak trzeba, ale oczywiście liczyłem na to, że uda mi się przebić wyżej. Bo to nie jest tak, że przyjechałem z ukraińskiej wioski i nigdy nie grałem w piłkę. Tak nie było, we Lwowie grałem w odpowiedniku polskiej CLJ na przykład.
A grając w Nowotańcu, otrzymywałeś zapłatę?
Bardziej możliwość pracy, a dzięki temu pensję i wyżywienie.
Co dokładnie robiłeś?
Sprzątałem na przykład pokoje w hotelu, w którym mieszkałem. Pomagałem też w kuchni, zmywałem naczynia… Miałem pracę i dzięki temu mogłem odkładać jakieś pieniądze.
Aż tu nagle sięgnął po ciebie Górnik Zabrze, jeden z najbardziej utytułowanych polskich klubów…
Z tego co wiem, Górnik obserwował mnie przez pół roku, przyjeżdżali na mecze, w których grałem. Było też zainteresowanie innych klubów, ale ostatecznie wylądowałem w Zabrzu.
Częściej trenujesz z pierwszym czy drugim zespołem?
Z "jedynką" też wielokrotnie mi się zdarzało. Nie zadebiutowałem jeszcze w pierwszej drużynie, ale dwa razy siedziałem już w meczach ligowych na ławce rezerwowych. Różnie to jest pisane. Jeden szybko zadebiutuje, mając 16 lat, inny musi czekać dłużej. Natomiast nie wiem, co przyniesie mi przyszłość. Jak mówiłem, na razie jestem w Polsce i pomagam stąd. Ale jeśli będzie trzeba, bez wahania wrócę na Ukrainę.
Wiemy, skąd Krychowiak ma oferty!
Były piłkarz Liverpoolu w Górniku Zabrze