W środę dyrektor sportowy Orlen Wisły Płock wrócił ze zwycięskiego meczu swojego klubu w Berlinie, ale czasu na odpoczynek nie miał wcale. Ostatnie dni należą bowiem do najbardziej intensywnych w jego życiu. Pod swoją opieką ma nie tylko własnych dziadków, swoją rodzinę, ale także liczną grupę uchodźców z Ukrainy, którym w tym trudnym okresie zdecydował się ruszyć na ratunek.
- Nikomu nie odmówimy pomocy, zwłaszcza że mamy dobre warunki i wsparcie wielu mieszkańców regionu. Jeśli trzeba będzie, to pomieścimy jeszcze kilka, a nawet kilkanaście osób. Ostatnio nasze życie jest zupełnie szalone, ale to nie czas na narzekanie - mówi nam Adam Wiśniewski, gdy tylko znalazł chwilę na rozmowę na temat obecnej sytuacji. Gdy rozmawiamy, dyrektor sportowy jest w trakcie rozwożenia swoich synów na treningi oraz przygotowywania kolejnego transportu z pomocą dla ludzi zza wschodniej granicy.
Pierwsi goście przyjechali tuż po pierwszych bombardowaniach
Okazuje się, że do przyjęcia dodatkowych gości z Ukrainy Wiśniewski i jego żona Emilia przygotowywali się na długo przed wybuchem wojny. - Od lat pracują u nas ludzie z Ukrainy i już wcześniej zadeklarowaliśmy, że w razie potrzeby jesteśmy w stanie pomóc ich rodzinom. Cały czas monitorowaliśmy sytuację, a dzięki temu pierwsze osoby trafiły do nas już w dniu wybuchu pierwszych bomb.
ZOBACZ WIDEO: Poruszające sceny z kijowskiego metra. Ukraińców odwiedził mer miasta
- Od tego czasu praktycznie codziennie trafiają kolejni uchodźcy. Muszę przyznać, że dzieje się tak dużo, że nawet nie do końca wiem, ile osób przebywa u nas w tej chwili. To ciągle się zmienia, ale na szczęście wszystko kontroluje moja żona, która dba o komfort naszych gości i pilnuje, by każdy był zarejestrowany w odpowiednim urzędzie - opowiada brązowy medalista mistrzostw świata z 2015 roku.
Zorganizowanie pomocy u państwa Wiśniewskich musi zrobić wrażenie, bo nie dość, że błyskawicznie zapewnili schronienie i komfortowe warunki życia dla kilkudziesięciu osób, to obecnie dbają nawet o to, by dzieci nie zaniedbywały szkoły, a w trakcie dnia miały dodatkowe atrakcje. To jednak nie koniec, bo z ich domu pod Płockiem niemal codziennie odjeżdża bus wypełniony produktami niezbędnymi dla walczących Ukraińców oraz tych, którzy wciąż czekają w bombardowanych miastach.
Dla gości z Ukrainy udostępniono wolne pokoje, a także w dwóch domach, które na co dzień nie były używane. Warunki nie są może idealne, ale przede wszystkim chodzi o to, by każdy mógł się wyspać. Rano dzieci są rozwożone do szkół, a dzięki pomocy innych, mają w Płocku mnóstwo atrakcji.
- W całej tej strasznej sytuacji najbardziej imponuje mi postawa kobiet z Ukrainy. Widać, że przeżywają traumę, ale mimo to są niesamowicie mocne. Chcemy, by trochę odpoczęły, ale one same garną się do pomocy innym, wiele z nich jeździ w busach na granicę, niektóre nawet w roli kierowców. Jestem pod wrażeniem, jak dobrze radzą sobie w tak trudnych momentach. Ich mężowie zostali na Ukrainie i w większości walczą teraz o wolność kraju. One jednak nie rozpaczają i cały czas robią, co mogą, by pomóc kolejnym osobom - opowiada Wiśniewski.
Jeden z chłopców wciąż może trenować piłkę nożną
Trzeba jednak przyznać, że odruch serca państwa Wiśniewskich na niewiele by się zdał, gdyby nie wsparcie lokalnej społeczności. Pierwsze oferty pomocy gościom z Ukrainy pojawiły się już po kilkunastu sekundach od zamieszczenia pierwszego ogłoszenia. Chętnych do pomocy do dziś jest tak dużo, że paczki z darami odbierają codziennie od godziny siódmej rano do nawet 23.
Realne wsparcie przekazało także starostwo, które natychmiast dostarczyło dodatkowych łóżek i pomogło załatwić naukę w języku ukraińskim oraz dodatkowe atrakcje poza godzinami lekcyjnymi. Obecnie 16 dzieci codziennie dojeżdża na zajęcia do miejscowego żłobka, przedszkola i pobliskich szkół.
Najstarszemu z chłopców udało się nawet załatwić treningi piłkarskie w klubie złożonym z jego rówieśników. Wszystko to dzięki jego nowym kolegom i koleżankom z klasy, a także ich rodzicom. Przybysze wszędzie spotykają się z miłym przyjęciem, a państwo Wiśniewscy są zmobilizowani, by wciąż pomagać potrzebującym.
Dodatkowe wsparcie cały czas potrzebne
- Pytacie, czego nam trzeba? Mamy pełny magazyn suchej żywności. Brakuje nam za to codziennych produktów na śniadania i drugie śniadania dla dzieci do szkoły. Nie mamy też świeżych owoców i warzyw, np. pomidorów. Oczywiście nikt nie wybrzydza i wszyscy jedzą co jest. Jeśli jednak jest ktoś, kto chce i może, to będziemy bardzo wdzięczni, w szczególności dzieciaki - zaapelowała w swoich mediach społecznościowych Emilia Wiśniewska.
Większość z 35 osób przyjętych przez państwa Wiśniewskich to rodziny pracujących u nich od lat pracowników. Coraz częściej zdarzają się jednak prośby od innych osób z Ukrainy, a małżeństwo deklaruje, że nikogo nie zostawi bez pomocy.
- Na razie wszystko jest dobrze. Większość osób, które przyjęliśmy to ludzie, którzy znają się od lat i wspólnie sobie pomagają. Wolnego miejsca w domach też jest jeszcze całkiem sporo. Czasami jedynie przechodzi mi przez myśl, co będzie, gdy entuzjazm Polaków nieco opadnie i przyjdzie szara rzeczywistość. Na razie jednak nie ma co zawracać sobie tym głowy - przyznaje Wiśniewski.
Już myślą o powrocie
Większość przyjętych pochodzi z Łucka i Żytomierza. Miasta poniosły dotkliwe straty już w pierwszych dniach wojny, a przebywanie jest tam na tyle niebezpieczne, że miasto opuścił już choćby polski personel dyplomatyczny.
- Naszym sukcesem jest to, że dzieci z Ukrainy w końcu zaczynają się uśmiechać. Proszę mi wierzyć, że gdy przyjechały do nas, to żal ściskał gardło. Widać było, że one strasznie przeżyły rozstanie z bliskimi i wojna to był dla nich ogromny szok. Na szczęście po kilku dniach w Polsce zaczynają się rozweselać i czują się u nas coraz lepiej. Wszyscy goście zapewniają jednak, że marzą już o powrocie do swojego miasta i odbudowywaniu niepodległej Ukrainy - podsumowuje Wiśniewski.
***
Adam Wiśniewski prosił nas także o specjalne podziękowania dla: Prezydenta Miasta Płocka, starosty, burmistrzowi gminy Gąbin, gminy Słupno, naszych znajomych, mieszkańców Nowego Grabia i okolic a także dyrekcji, nauczycieli, uczniów i rodziców szkoły podstawowej i przedszkola w Nowym Grabiu oraz wszystkich zaangażowanych w pomoc ludziom.
Czytaj więcej:
Co dalej z Tomaszem Kędziorą? "Jest kilka opcji"
Krychowiak ma oferty z dwóch czołowych lig