Trener Arabii Saudyjskiej się otworzył. Mówi, co sądzi o Polakach

Getty Images / Marcio Machado/Eurasia Sport Images / Na zdjęciu: Herve Renard
Getty Images / Marcio Machado/Eurasia Sport Images / Na zdjęciu: Herve Renard

- Kiedyś o udziale w mundialu mogłem tylko pomarzyć. Moją codziennością było sortowanie śmieci, czyszczenie basenów i budynków – mówi nam mający polskie korzenie Herve Renard, trener Arabii Saudyjskiej, z którą zmierzymy się na mundialu.

Herve Renard to jeden z najciekawszych trenerów, którzy pojawią się na mistrzostwach świata w Katarze.

Jego droga do wielkiej piłki była długa i wyboista, ale - jak przyznaje Francuz w rozmowie z WP SportoweFakty - nie żałuje nawet jej najtrudniejszego etapu.

Piłkarzem wielkim nie był, więc po zakończeniu grania musiał szukać pracy, bo za wiele nie odłożył.

Obecny trener Arabii Saudyjskiej zaczynał od sprzątania budynków, basenów, biur… Potem uśmiechnęło się jednak do niego szczęście i zaczął robić karierę jako trener.

Dziś jest jednym z najbardziej szanowanych szkoleniowców w Afryce, a i w Azji pokazał się z bardzo dobrej strony, wprowadzając Arabię Saudyjską na mundial. Co ciekawe, jak przyznał w rozmowie z TVP Sport tuż po losowaniu, ma też polskie korzenie.

W czwartkowy wieczór, gdy emocje po losowaniu już opadły, francuski szkoleniowiec udzielił nam długiego wywiadu, szczerze odpowiadając na wiele pytań.

ZOBACZ WIDEO: Czy reprezentacja Polski wyjdzie z grupy na MŚ? "Wreszcie nie jesteśmy w łatwej grupie"

Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Czytałem, że pasjonuje się pan  zegarkami. Pozostając w terminologii, ma pan wystarczająco dużo czasu, aby dobrze przygotować Arabię Saudyjską do mundialu?

Herve Renard, trener Arabii Saudyjskiej, mistrz Afryki z Zambią i WKS: Dwa razy tak. Faktycznie lubię zegarki, mam nawet kontrakt z Hublotem. A z przygotowaniem drużyny zdążę. To nie czas jest największym przeciwnikiem Arabii Saudyjskiej. W eliminacjach do mundialu zagraliśmy aż 18 meczów, więc mój zespół nie jest placem budowy. Wręcz przeciwnie, jesteśmy dojrzałą drużyną, ale też świadomą tego, że przed nami dużo większe wyzwanie. Bo choć w eliminacjach graliśmy z dobrymi zespołami, to w finałach czekają nas starcia z jeszcze lepszymi.

No właśnie. Eliminacje strefy azjatyckiej zakończyliście na pierwszym miejscu, przed takimi drużynami jak Japonia czy Australia. Po czymś takim satysfakcja jest pełna, czy odczuwa pan jakiś niedosyt?

Nie ma mowy o żadnym niedosycie. Postawiono przede mną cel awansu na mundial i zrealizowaliśmy go w bardzo dobrym stylu. W całych eliminacjach, na te 18 spotkań, przegraliśmy tylko jeden mecz, na wyjeździe z Japonią. Poszło nam bardzo dobrze, jestem zadowolony, ale mundial to zupełnie inna historia.

No właśnie. Wielkim faworytem naszej grupy to raczej nie jesteście.

Ani wielkim, ani nawet małym. Ale mamy w Katarze trochę do pokazania. Nie wiem, co ugramy ostatecznie, nie chcę tam jednak jechać, odhaczyć trzy mecze i wracać. Chcemy potwierdzić dobrą formę z eliminacji i dołożyć coś "ekstra", żeby pokazać, że cały czas idziemy do przodu.

Jako Polak jestem przede wszystkim ciekawy pańskiej opinii o mojej reprezentacji. Kiedy rozmawiam z Latynosami, ich wiedza kończy się na Robercie Lewandowskim. Zapewne z panem jest inaczej.

Myślę, że polskich piłkarzy znam całkiem nieźle. Lewandowski to kwestia oczywista. To, że macie jednego z najlepszych graczy na świecie, sprawia, że możecie myśleć o wygranej z każdym rywalem. Argentyna i Meksyk na pewno was się obawiają. W dużej mierze właśnie dlatego, że macie Roberta. Ale oczywiście wiem, że Polska to nie tylko on.

Macie też świetnego bramkarza, Szczęsnego, od kilku lat go obserwuję, to przecież filar Juventusu. Jest Zieliński z Napoli, bardzo dobry piłkarz. Nie mógłbym też pominąć Glika. Bardzo charakterny zawodnik, dobrze pamiętam go jeszcze z gry w Monaco. No i Krychowiak, z którym w pewnym sensie jestem związany.

Związany?!

Tak. Łączy nas to, że w naszych żyłach płynie polska krew i obaj mówimy po francusku.

Herve Renard bardzo ceni Kamila Glika
Herve Renard bardzo ceni Kamila Glika

No właśnie. Zaskoczył pan mocno, mówiąc po losowaniu o polskim pochodzeniu. Co pan wie o tej części historii swojej rodziny?

Moja babcia, od strony mamy, przybyła do Francji właśnie z Polski. 

Babcia przybyła z Łodzi, tak?

No właśnie z tą Łodzią to palnąłem głupstwo zaraz po losowaniu.

W sensie?

Dopytałem potem mamy. Jak się okazało, babcia pochodziła nie z Łodzi, a z Poznania.

Do Francji babcia dotarła z mężem, czy sama? Bo pana mama urodziła się na początku wojny, ale już we Francji.

Babcia do Francji przyjechała sama, ale była już w ciąży z moją mamą. Mój dziadek został natomiast w Polsce. Nie wiem jednak dlaczego. Moja mama nigdy nie poznała swojego biologicznego ojca. Wydaje mi się, że jego losy nie są naszej rodzinie znane. Babcia też już nie żyje, ale myślę, że byłaby dumna, iż wnuk będzie miał okazję zmierzyć się z reprezentacją jej ojczyzny. A mamę to nawet chcę zabrać na ten mecz.

W sensie do Kataru?

Tak, chciałbym, aby pojawiła się na trybunach. Choć oczywiście swoje lata ma, a do mundialu zostało ponad pół roku, więc nie wiem, jak się będzie czuła. Jeśli okaże się, że nie na tyle dobrze, aby podróżować, to obejrzy mecz w telewizji. Ale na pewno takiego spotkania nie odpuści.

Obecnie selekcjonerem jest Czesław Michniewicz. A czy kiedyś Biało-Czerwonych poprowadzi Renard?
Obecnie selekcjonerem jest Czesław Michniewicz. A czy kiedyś Biało-Czerwonych poprowadzi Renard?

Wspomniał pan po losowaniu, że któregoś dnia chciałby pan zostać trenerem reprezentacji Polski, bo to ze względu na pana pochodzenie byłoby symboliczne. To był żart, czy przejaw ambicji?

To nie był żart. Prowadziłem już kilka reprezentacji w Afryce, teraz pracuję z kadrą z Azji, ale nie mam jeszcze na koncie europejskiego zespołu narodowego. Gdyby więc kiedyś była taka szansa, to czemu nie? Choć oczywiście mówimy o dalszej przyszłości. Teraz skupiam się na pracy z Arabią, jestem bardzo zadowolony z obecnego zajęcia.

Ale chyba trudniej się panu pracuje z Arabią, niż na przykład z afrykańskimi reprezentacjami, gdzie miał pan wielkie gwiazdy, jak na przykład Didier Drogba czy Yaya Toure? U Saudyjczyków próżno szukać indywidualności.

A właśnie, że nie! To nie tak, że nie mam w zespole indywidualności. Po prostu piłkarze z tego kraju są niedoceniani na arenie międzynarodowej. Kluby z Arabii Saudyjskiej stać na to, aby zatrzymywać w tutejszej lidze najlepszych piłkarzy, płacą dobre pensje. A wiadomo, że na świecie ligi saudyjskiej się nie ogląda.

Natomiast podam przykład. Al-Hilal, zespół z Arabii Saudyjskiej, dwa razy wygrywał ostatnio azjatycką Ligę Mistrzów. A ja w kadrze mam około dziesięciu graczy z Al Hilal. Naprawdę, moi podopieczni potrafią grać w piłkę. Wiem, że wygranie azjatyckiej Ligi Mistrzów to nie to samo co na przykład triumf Bayernu z Lewandowskim w europejskiej Champions League, ale coś jednak oznacza.

W 2018 roku był pan na mundialu z Marokiem. Takie doświadczenie może pomóc na mistrzostwach świata w Katarze, czy to dwie zupełnie inne historie?

Może pomóc, jak najbardziej. Nie ma nic piękniejszego dla selekcjonera niż mistrzostwa świata. Dla trenera klubowego szczytem jest Liga Mistrzów, ale dla opiekuna kadry to właśnie mundial. I choć wyniki Maroka może tego nie oddają do końca, to mistrzostwa świata w Rosji wspominam bardzo miło, zebrałem sporo doświadczenia. Po to właśnie jesteś selekcjonerem, żeby pojechać na taki turniej.

Wcześniej triumfował pan w Afryce. Jest pan jedynym trenerem, który wygrał Puchar Narodów Afryki z dwoma różnymi drużynami: w 2012 roku z Zambią, a trzy lata później z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Zapewne trudniej było wygrać z tym pierwszym zespołem?

W WKS miałem świetnych piłkarzy, więc to było o tyle łatwiejsze. Natomiast na sukces z Zambią pracowaliśmy ponad trzy lata. Dla Zambijczyków tamten triumf był symboliczny. Tam wciąż była, zresztą jest do tej pory, wielka pamięć o tragedii ich reprezentacji, która zginęła w katastrofie lotniczej w 1993 roku. A finał w 2012 roku graliśmy w stolicy Gabonu, Libreville, bardzo niedaleko od miejsca wcześniejszej katastrofy.

Można chyba powiedzieć, że Afryka stała się pana drugim domem. A jak to się zaczęło?

Dość przypadkowo. Od propozycji Claude’a Le Roy, który zaprosił mnie, abym został jego asystentem w reprezentacji Ghany. Wcześniej zabrał mnie w tej samej roli do Chin, tam pracowaliśmy w klubie. A co do Afryki to spędziłem tam wiele czasu. Siedem razy z rzędu brałem na przykład udział w Pucharze Narodów Afryki. Aż w końcu postanowiłem coś zmienić. Stąd przenosiny do Arabii Saudyjskiej.

Wspomniał pan Claude’a Le Roy. On zmienił pańskie zawodowe życie. Bo zanim pana ściągnął do Chin, pracował pan jako sprzątacz. Czytałem, że wciągnął w to pana znajomy, gdy szukał pan pracy.

Tak i absolutnie się tego nie wstydzę. Po zakończeniu gry w piłkę szykowałem się do pracy trenerskiej, ale wiadomo było, że muszę iść szczebel po szczeblu, co oznaczało długą drogę, od niższych lig. I wtedy pracowałem też jako sprzątacz. Sortowałem śmieci, czyściłem budynki. Mój dzień był wtedy bardzo długi. Pobudka o 2:30, praca od 3:00 do południa. Potem sjesta, a od 17:00 prac trenerska. Kładłem się spać o 23:00, więc przez tamte lata spałem naprawdę niewiele. Ale nie żałuję tego czasu.

Nie chcę być oderwany od rzeczywistości, a to była dla mnie dobra szkoła życia. Już z domu wyniosłem określone wartości, mama dużo mi ich przekazała, a ta praca jeszcze je ugruntowała. Być skromnym, stąpać twardo po ziemi.

Najpierw pracował pan u znajomego, a potem założył pan firmę sprzątającą z innym byłym piłkarzem.

Precyzując: firmę założyłem sam, a potem, gdy już trenerka mocno mnie pochłaniała, sprzedałem ją właśnie temu koledze. Praca przy sprzątaniu to były lata 1994-2002, bo właśnie w 2002 sprzedałem firmę. A kolega ma ją do dziś!

Natomiast, podsumowując ten wątek: od początku wiedziałem, że to zajęcie przejściowe, że moim żywiołem jest praca szkoleniowa. Ale dzięki temu jeszcze bardziej doceniam, że funkcjonuję w sporcie. Prowadzę zespoły narodowe, biorę udział w wielkich turniejach, robię to, co uwielbiam i pamietam o trudniejszych początkach.

Wtedy na pewno byłem bardziej zajęty, trzeba było pogodzić bardzo wiele spraw. Teraz mam więcej czasu. Jeden przykład. Losowanie grup finałów mistrzostw świata było w piątek, 1 kwietnia, a dwa dni później byłem już na maratonie w Paryżu.

Biegł pan?!

Tak. Skończyłem z czasem trzy godziny i 43 minuty, to nieźle jak na starego człowieka.

Myśli pan, że w Katarze też czeka pana maraton... meczów?

(śmiech). Zobaczymy. Najważniejsze jest to, co mówiłem wcześniej: potwierdzić dobrą formę z eliminacji plus coś dołożyć. Wspiąć się na wyżyny, bo poziom innych zespołów będzie tego od nas wymagał. A mecz z Polską to będzie dla mnie coś szczególnego.

Miażdżący raport Amnesty o mundialu w Katarze
Zaskakująca oferta dla Guardioli

Źródło artykułu: