Media podawały, że zaginął w Mariupolu. Odnalazł się i opowiedział o horrorze

Getty Images / Leon Klein/Anadolu Agency / materiały prasowe / Na zdjęciu: zniszczone budynki w Mariupolu, na małym zdjęciu: Rodion Plaksa
Getty Images / Leon Klein/Anadolu Agency / materiały prasowe / Na zdjęciu: zniszczone budynki w Mariupolu, na małym zdjęciu: Rodion Plaksa

Rodion Plaksa przed wojną grał w FK Mariupol. Po napaści Rosji przez kilka tygodni nie było z nim kontaktu. Teraz opowiedział o tragedii Mariupola i jak wojnę przeżywał mały siostrzeniec. - Małe dzieci na ulicy wiedziały, że jest wojna - wyznał.

W tym artykule dowiesz się o:

Rodion Plaksa był zawodnikiem FK Mariupol. 20-letni napastnik to jeden z talentów drużyny, który dostał już dwukrotnie szansę w składzie pierwszego zespołu. Nie strzelił jednak żadnego gola w najwyższej klasie rozgrywkowej i przed wojną występował w niższych ligach, głównie w drugim zespole FK Mariupol.

Przebywał w mieście, gdy zaczęła się wojna. Z 20-letnim graczem kontakt urwał się 5 marca. Obawiano się najgorszego, ale na szczęście po kilku tygodniach zawodnik odnalazł się żywy. Dla football24.ua opowiada o tragedii Mariupola.

- Myślę, że nie zapomnę tego do końca swojego życia. Wydarzenia w Mariupolu są bardzo trudne do przetrawienia. Zwłaszcza jeśli widziałeś je na własne oczy - przyznał.

Dzieci są świadome wojny

W Mariupolu Rodion nie przebywał sam. 20-latek oblężenie spędził wraz ze swoją siostrą oraz jej 4-letnim synem Kiriłem. To właśnie najmłodszemu ciężko było zrozumieć, co się dzieje.

- 24 lutego rano mieliśmy udać się na mecz do Odessy. Dzień wcześniej czuło się, że wojna jest nieunikniona. Spakowałem wszystkie podstawowe rzeczy, dokumenty do małego plecaka. O 5 rano obudziła mnie siostra: "Przyjdź do mnie, wojna się zaczęła". Od razu się obudziłem i udałem się do niej - powiedział.

- Dobrze, że Kirił nie rozumiał tego okropieństwa. Po trzech dniach od rozpoczęcia oblężenia, wojska zbliżały się do nas coraz bardziej intensywnie. Z okna widzieliśmy eksplozje, słyszeliśmy strzały. Kiedy zapytał, co się dzieje, wyjaśniliśmy mu, że "źli wujkowie strzelają". Małe dzieci na ulicy także wiedziały, że jest wojna - wyjaśnił Plaksa.

Jak sam przyznaje, blok jego siostry miał dużo szczęścia, bowiem na początku wojny nie został zniszczony. - Mieszkaliśmy z siostrą na 6. piętrze. Nasz blok cudem ocalał. Nawet okna nie były wybite. Celowali w sąsiednie budynki, bo te były zlokalizowane na przodzie - wyjawił.

Mimo to warunki w ich mieszkaniu były straszne. Wyłączono ogrzewanie, nie było prądu oraz bieżącej wody. Temperatura była bardzo niska, poniżej 10 stopni, a i tak w budynku nie było wybitych okien. W tych, które ucierpiały, ludzie musieli żyć w temperaturze zbliżonej do 0.

- Wyłączenie ogrzewania nałożyło się na pogarszającą się pogodę. Temperatura w pokoju była straszna, 8-9 stopni. Kiriłowi było najtrudniej. Musiał ubierać jak najwięcej było tylko możliwe: trzy swetry, kalesony, dwie pary spodni, skarpety. Wciąż mu było zimno, podobnie jak mojej siostrze. Starali się nie wychodzić na zewnątrz bez potrzeby. Chciałem tylko leżeć pod kocem i się modlić - powiedział.

Ucieczka od śmierci ze strony Rosjan

Sytuacja pogarszała się z każdym dniem. W mieście nie było zasięgu, więc mimo naładowanego telefonu gracz nie mógł dać znać najbliższym, że żyje. Obszar, gdzie mieszkał Plaksa po wybuchu wojny był stosunkowo bezpieczny, ale z czasem i tam Rosjanie zaczęli ostrzeliwać budynki cywilne. Rodzina podjęła decyzję o ucieczce. Bez pomocy sąsiadów nie udałoby się im.

- Spotkaliśmy się, by uciec 17 marca. Zmierzaliśmy w kierunku portu, ale on cały czas był pod ostrzałem. Było wiele dymu, co utrudniało poruszanie się. Zdaliśmy sobie sprawę, że musimy wracać, gdy wpadliśmy w korek. Nie mogliśmy tracić benzyny - opisał pierwszą próbę ucieczki.

Za drugim razem się udało. - Wróciliśmy po tym, jak w naszej okolicy zaczęli coraz bardziej strzelać. 20 marca opuściliśmy Mariupol, 21 marca byliśmy już w Berdiańsku. Nasi sąsiedzi nas ze sobą zabrali. Ucieczka była przerażająca, ale nie myśleliśmy o tym - wyjaśnił.

W Berdiańsku, gdzie sytuacja była lepsza, w końcu po kilku tygodniach mógł spokojnie zasnąć i zjadł pełny posiłek.

- Zacząłem doceniać małe rzeczy: prysznice, gorącą wodę. Nie można opisać tego uczucia, kiedy idzie się do łazienki po kilku dniach oblężenia. Kładziesz się i nic nie rozumiesz. Najbardziej jednak brakowało mi chleba. Kiedy w Berdiańsku w końcu dostaliśmy chleb, byłem bardzo szczęśliwy - zakończył Rodion Plaksa.

Czytaj więcej:
Wstrząsające wyznanie wielkiego kolarza. Jako chłopiec był wykorzystywany seksualnie
Przerażająca relacja z Mariupola. "Ludzie nawet pili wodę z kanalizacji"

Źródło artykułu: