Przez większość spotkania to ełkaesiacy częściej gościli pod bramką przeciwników, ale nie przekładało się to na gole. Goście wyczekali swoją szansę i wykorzystali kontratak w 80. minucie. Bramkę na wagę wygranej zdobył Bartłomiej Pawłowski.
- Wykonaliśmy jeden z czterech kroków, które nam pozostały do końca. Mamy jeszcze trzy finały, więc cieszymy się bardzo krótko. Nie patrzymy już na to, na którym jesteśmy miejscu, tylko chcemy wygrać w sobotę z Resovią. A to zwycięstwo dedykuję kibicom, którzy wspierali nas z Koroną, w gorszym momencie. Oczywiście liczy się miejsce na koniec, ale dobrze, że mamy wszystko w swoich rękach - podkreślił szkoleniowiec Widzewa Łódź.
- W drugiej połowie zaczęliśmy bardzo dobrze, ale później w kolejnych minutach straciliśmy piłkę. A ŁKS był groźny i zapachniało golem po naszych błędach. Biliśmy się z myślami, czy już robić zmiany. Jednak ta końcówka, kiedy Dąbrowski poszedł już do przodu to też element, gdzie przeciwnik gra dłuższe podania, nie wiadomo do końca gdzie ta piłka spadnie. Za głęboko się cofnęliśmy. To na pewno robi różnicę, bo trudniej uderzyć spadającą piłkę z 30., niż z 18. metra - dodał Janusz Niedźwiedź.
ZOBACZ WIDEO: "Z Pierwszej Piłki". Wiemy, co Bayern zaproponuje Lewandowskiemu. Polak nie będzie zadowolony!
Zapytaliśmy trenera czerwono-biało-czerwonych o to, jak wielu piłkarzy zagrało w tym spotkaniu nie na swojej pozycji. Poza Pawłowskim, który wystąpił jako "dziewiątka" w niecodziennych dla siebie rolach wystąpili też np. Paweł Zieliński i Patryk Stępiński.
- Nie tylko Bartek Pawłowski, ale cały Widzew zrobił to, co do niego należało i to, co chcieliśmy. Zrobiliśmy to dzięki konsekwentnej naszej pracy, dlatego gratuluję piłkarzom tym bardziej. Paweł Zieliński zagrał nie na swojej pozycji. Wystąpił jako środkowy obrońca, ale ćwiczyliśmy te warianty. Tym razem zaszła potrzeba chwili. Patryk Stępiński też zagrał w środku pomocy. Myślę, że dla wielu to było zaskoczenie, a dla nas nie. mamy otwartą głowę, szukamy najlepszych rozwiązań danego dnia - wyjaśnił szef sztabu szkoleniowego drużyny z al. Piłsudskiego.
Bardzo przybity był z kolei trener Łódzkiego Klubu Sportowego Marcin Pogorzała. Prowadzona przez niego drużyna nie tylko czwarty mecz z rzędu przegrała, ale i nie zdobyła w nim bramki.
- Nie będę się odnosił do gry i do przebiegu spotkania. Przegraliśmy mecz, którego nie powinniśmy przegrać. W takich meczach liczy się tylko wynik. Znowu jest on dla nas niekorzystny. Zabrakło tego, żeby skierować piłkę do bramki. Czy to był brak precyzji Corrala, czy spokoju Dąbrowskiego w kontrze? Cóż, te sytuacje to było za mało, żeby strzelić gola, a co dopiero wygrać mecz - stwierdził szkoleniowiec.
- Możemy liczyć te niewykorzystane sytuacje choćby w tej rundzie i liczyć te stracone punkty. Później wiemy, jaki jest tego obraz, z jakim ciśnieniem gramy dalej. W piłce nożnej trzeba strzelać gole. Ktokolwiek by siedział teraz na moim miejscu, niezależnie od wieku, doświadczenia, to mógłby opowiadać długo. W tym tygodniu szukaliśmy innej drogi do trafienia do zawodników, ta praca była zorganizowana inaczej. Na koniec przynosi ona jakiś skutek, ale nie przynosi tego, co powinno być - strzelonych bramek - dodał.
Na 34-letniego trenera spada w ostatnim czasie spora krytyka. Został rzucony na bardzo głęboką wodę i póki co trudno jest utrzymać się na powierzchni. Marcin Pogorzała nie zamierza jednak się poddawać.
- Od 25 lat piłka nożna to jest całe moje życie. W dwa miesiące nie zwątpię w siebie. Dużo rzeczy dzieje się nie tak jak powinno, ale nie zamierzam teraz spuszczać głowy. Jestem tu, gdzie jestem. Robię wszystko, żeby drużyna funkcjonowała jak najlepiej. Nie wygrywamy meczów, więc każdy może mieć swoją opinię. Muszę się liczyć z tym, że sytuacja może się różnie potoczyć. Nie mam sygnałów o odejściu, mam wsparcie, ale nie jestem gościem odciętym od rzeczywistości. Mam w głowie tylko jedno - kolejny mecz - skomentował.
Najbliższe spotkanie ŁKS rozegra w Polkowicach z Górnikiem w niedzielę o 15:00. 22 godziny wcześniej Widzew podejmie Resovię.
Czytaj też: Skandal podczas Derbów Łodzi