W tym artykule dowiesz się o:
Mecz odbył się 16 marca, a kto wie, może w środowy wieczór byliśmy świadkami nawet meczu roku. Juventus Turyn rozpoczął go jak wściekły byk. Rzucił się na Bayern Monachium i dźgał rogiem raz za razem. Zaatakował ostro, wysoko, nie dawał gospodarzom wytchnienia.
Na następnej stronie między innymi o tym, że nawet Pep Guardiola musiał uważać na swoje nogi!
Włoska drużyna nie oszczędzała piłkarzy, nie oszczędzała też Pepa Guardioli. Pierwszego gola strzelił Paul Pogba, drugiego Juan Cuadrado. I po pół godzinie Bayernu w zasadzie nie było na boisku. Mało tego, Juventus mógł prowadzić wyżej, ale trafienia Alvaro Moraty sędzia nie uznał ze względu na spalonego. To była bardzo kontrowersyjna decyzja.
[b]Na kolejnej stronie zdjęcie Bayernu, jakie można oglądać naprawdę rzadko. Zobacz wideo: Pep Guardiola: Juventus ma mentalność zwycięzcy
{"id":"","title":"","signature":""}
[/b]
Tak czy inaczej, Bayern był na deskach... Tego się w Monachium naprawdę nikt nie spodziewał. Szczególnie, że w pierwszym meczu to monachijczycy mieli przewagę, to oni przez godzinę dominowali. Rewanż miał być w zasadzie potwierdzeniem jego siły.
A co z Robert Lewandowskim? Zapraszamy dalej!
Polak rozegrał morderczy mecz. Włoscy obrońcy nie odstępowali go na krok. Kilka razy nasz zawodnik leżał poturbowany. Bayern był poturbowany mentalnie, Lewandowski - fizycznie. Aż nadeszła 73. minuta. Douglas Costa dośrodkował w pole karne, kapitan naszej kadry wyskoczył do górnej piłki, trafił strzałem głową i wlał w niemieckie serca nadzieje. Brawo Robert!
To nie nasz piłkarz był jednak głównym bohaterem meczu. Kto nim został?
Minuty upływały, napór gospodarzy wzrastał. Na boisku pojawił się Kingsley Coman i odmienił losy meczu. W 90. minucie dośrodkował na głowę Thomas Muellera, a chwilę później stadion w Monachium oszalał.
To nie był koniec egzekucji, to był dopiero początek...
Najpierw Thiago Alcantara, a potem sam Coman pogrążyli Juventus. Bayern przegrywał 0:2, ale wyciągnął wynik do stanu 4:2. I awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. To był w ogóle niesamowity dwumecz. Przecież w pierwszym spotkaniu to niemiecka drużyna prowadziła 2:0, a ostatecznie zremisowała.
A co tam u Mario Mandżukicia?
Miał przed meczem problemy zdrowotne, wszedł na boisko dopiero w 72. minucie. Niczym szczególnym się nie wyróżnił. Tym razem Roberta Lewandowskiego nie atakował.