Salwa gwizdów po decyzji arbitrów. Trener MKS-u rozwiał wątpliwości

Materiały prasowe / MKS PR Gniezno / Magdalena Nurska
Materiały prasowe / MKS PR Gniezno / Magdalena Nurska

Mnóstwo kontrowersji wywołał werdykt arbitrów, którzy na kwadrans przed końcem meczu MKS PR URBIS Gniezno - Galiczanka Lwów (34:29) wyrzucili z boiska Magdalenę Nurską. Głos w tej sprawie zabrał trener gnieźnianek Robert Popek.

Jedni na gorąco twierdzili, że Magdalena Nurska nie trafiła bramkarki Galiczanki Lwów w twarz, a inni uważali, że kontakt był znikomy i sędziowie nie powinni sięgać po czerwoną kartkę. Generalnie pojawiło się mnóstwo kontrowersji, a gnieźnieńscy fani "obdarowali" arbitrów salwą gwizdów. Czy słusznie?

- Nie, nie, tutaj absolutnie nie było kontrowersji. W tej chwili - w tym sezonie - jest tak, że jeśli przy rzucie karnym będzie nawet jakaś obcierka, to sędziowie mają prawo i praktycznie muszą pokazać czerwoną kartkę - wyjaśniał na gorąco po meczu trener MKS-u Robert Popek.

Przy rzutach karnych trzeba być więc bardzo ostrożnym. - Trzeba na to uważać. To jest twarz bramkarki - zawodniczki są w ten sposób chronione. Ja jak najbardziej jestem za tym. To absolutnie nie było specjalne, tylko po prostu była taka obcierka. Sędziowie musieli tak zareagować - zaznaczał w rozmowie z nami.

Werdykt arbitrów rozwścieczył Nurską. - Nasze "Ziółko" (od nazwiska panieńskiego - Ziółkowska - dop. red.) się trochę zdenerwowała. Miejmy nadzieję, że po raz ostatni. Przez to dostaliśmy podwójną karę czterech minut, ale daliśmy radę. Przetrzymaliśmy ten moment i dokładaliśmy cegiełki do końcowego rezultatu - kontynuował szkoleniowiec.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak Cristiano Ronaldo cieszył się z bramki kolegów. Nagranie obiegło sieć

Nie krył też radości z pokonania wielokrotnych mistrzyń Ukrainy. - Bardzo jesteśmy szczęśliwi z tego, że po raz kolejny mamy taką atmosferę u nas w hali i że daliśmy radę. Prowadziliśmy, ale cały czas czuliśmy oddech Galiczanki. To jest naprawdę bardzo dobry zespół i my o tym wiedzieliśmy. Udało nam się postawić - spostrzegł.

Odnosił się również do pracy arbitrów. - Sędziowie przyjęli taki jeden pułap i tak sędziowali. Ma akurat polegliśmy przy rzucie karnym i szybko chwyciliśmy czerwone kartki. To wynika jednak z walki, to było wkalkulowane ryzyko. Musieliśmy się mocno postawić w obronie. Wiedzieliśmy, że możemy za to dostawać kary, ale przetrwaliśmy ten najgorszy moment - podsumował Robert Popek.

Zobacz także:
"Na parkiecie jesteśmy rywalkami". Derby Dolnego Śląska bez sentymentów
Ostatni mecz selekcjonera? Niepewna przyszłość Patryka Rombla

Komentarze (0)