Awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów był dla Orlenu Wisły historycznym osiągnięciem. Jak jednak mawia powiedzenie: apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nafciarze w domowym starciu zremisowali z SC Magdeburg 22:22, choć mieli piłkę na wygranie tamtego spotkania (więcej o tym tutaj). Niemniej, gra płocczan w półfinale najważniejszych europejskich rozgrywek w piłce ręcznej nie była oderwana od rzeczywistości.
Początek pozwalał wysnuć tezę, że polski zespół nie przestraszył się rangi meczu. Minus, że nadal nie do powstrzymania na środku rozegrania był Michael Damgaard. Trener Xavier Sabate mógł mieć trochę pretensji do wicemistrzów Polski za ich nonszalancję w ataku. Nie można bowiem inaczej wytłumaczyć błędu chwytu, czy niedokładnego podania i to jeszcze w przewadze liczebnej.
W pewnym momencie szkoleniowiec Orlenu Wisły sam stracił orientację. Na parkiecie brakowało zawodnika (ukaranego Tina Lucina), a tymczasem wszedł Gonzalo Perez Arce. Arbitrzy natychmiast to wyłapali i Hiszpan usiadł na ławce kar za błąd zmiany. Gospodarze odpowiedzieli, raz, ale za to w iście mistrzowskim stylu. Świetną wrzutkę na prawą stronę do Kaya Smitsa wykonał Damgaard.
Holender błysnął jeszcze raz, w 24. minucie, kiedy to dobił swoją próbę, upadając na parkiet i to nie widząc światła bramki (11:10). Marcel Jastrzębski nie zdążył z reakcją. Jeśliby zaś wskazać pewnik u Nafciarzy, byłby nim Lovro Mihić (5/6). Do szatni płocczanie zeszli z jeszcze większą nadzieją. Remis na tablicy świetlnej, po niezłej grze, wyglądał obiecująco.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pamiętacie ją? 40-latka błyszczała w Madrycie
Kibicom, którzy w licznej grupie udali się do Niemiec, mogło się podobać, że ekipa Sabate natychmiast po stracie bramki potrafiła zaskoczyć rywala. Szkoda tylko, że z konieczności na prawym skrzydle musiał wystąpić praworęczny Przemysław Krajewski. Bramkarz gospodarzy umiejętnie skracał kąt, czym uniemożliwiał Polakowi wpisanie się do protokołu pomeczowego.
Wynik meczu "trzymał" miejscowym duet Damgaard-Smits. Przy stanie 25:24 aż 18 bramek padło udziałem tylko tej dwójki. Rzecz rzadko spotykana. Wtedy nic nie zapowiadało, by mogło się to zmienić. I nie zmieniło! 73 procent celnych rzutów całej drużyny to właśnie ich zasługa.
Kiedy drugi z wymienionych trafił na 29:26 w 28. minucie meczu, Nafciarze stanęli pod ścianą i już tej ściany nie przebili. Zabrakło skuteczności. Mihić niepotrzebnie próbował lobować rosłego Mike Jensena. Wisła walczyła do końca, bo co miała do stracenia. Zabrakło niewiele, może właśnie tych dwóch nietrafionych rzutów karnych.
Liga Mistrzów, 1/4 finału:
SC Magdeburg - Orlen Wisła Płock 30:28 (13:13)
Magdeburg: M. Jensen (10/31 - 32 proc.), Portner (1/8 - 12 proc.) - Meister 4, Chrapkowski, Lipovina 1, Musche, Pettersson 1, Hornke, Weber, Mertens 1, M. S. Jensen, O'Sullivan 1, Bezjak, Smits 14 (3/3), Damgaard 8, Bergendahl.
Karne: 3/3.
Kary: 10 min. (Meister - 4 min., O'Sullivan, Smits, Damgaard - 2 min.).
Orlen Wisła: Biosca (2/8 - 25 proc.), Jastrzębski (9/33 - 27 proc.) - Daszek 3, Lucin 1 (1/3), Piroch 1, Serdio 4, Susnja, Fazekas, Krajewski 2, Perez Arce 1, Terzić, Dawydzik, Mihić 7, Mindegia, Żytnikow 1, Kosorotow 8 (2/2).
Karne: 3/5.
Kary: 6 min. (Lucin, Krajewski, Perez Arce - 2 min.).
Sędziowie: Ivan Pavecivic, Milos Raznatovic (obaj z Czarnogóry).
Widzów: 6300.
Czytaj więcej:
--> Sezon dopiero co się skończył, a tu już taka wiadomość