W ostatniej kolejce swoje mecze przegrały zarówno zespoły z Gdańska i z Puław, a w tabeli zespół z województwa lubelskiego miał dwa punkty przewagi. Trudno było wskazać faworyta niedzielnego meczu. Od początku obie drużyny skupiły się na ataku i było to widać po wyniku.
W pierwszej połowie obie drużyny oddały łącznie 51 celnych rzutów i dużą rolę odgrywała gra bramkarzy. Lepiej spisywał się Mateusz Zembrzycki, który jeszcze w ubiegłym sezonie bronił barw puławskiej drużyny i gospodarze zbudowali dwubramkową przewagę. Przy stanie 10:8 po bramce Mikołaja Czaplińskiego ekipa Patryka Rombela mogła powiększyć przewagę do trzech trafień, jednak swojej akcji nie wykorzystał Jakub Będzikowski.
To się zemściło, gdyż zawodnicy z Puław zaczęli odrabiać straty, a prym w ataku wiedli Łukasz Gogola i Giorgi Dichaminija. W efekcie, gdy goście grali w przewadze jednego zawodnika, do pustej bramki na 12:13 rzucił Zurabi Tsintadze .
Jak się okazało, było to jedyne prowadzenie Azotów w tej połowie. Szybko, bo w ciągu 74 sekund gospodarze rzucili trzy bramki, a dobre wejście zanotował rzadko grający dotychczas Marcin Pepliński. Przed przerwą obie ekipy miały swoje szanse, skuteczność była jednak po stronie gospodarzy i na kilka sekund przed syreną Będzikowski rzucił na 20:16.
Na początku drugiej połowy spotkania gest fair play pokazał Tsintadze. Gruzin bronił rzut karny, który po raz piąty w tym meczu wykonywał dotąd niepokonany Mateusz Góralski. Skrzydłowy trafił w okolice głowy bramkarza Azotów, sędziowie się naradzali, a sam bramkarz stanął po stronie rywala i ten nie usiadł na ławce.
W przeciwieństwie do pierwszej połowy, początek drugiej nie obfitował w bramki. W ciągu pięciu minut jedyny raz celnie rzucił Gogola, jednak był to przede wszystkim pojedynek Tsintadzego z Zembrzyckim.
Więcej powodów do radości miał jednak bramkarz zespołu z Gdańska, który w pierwszych 10 minutach drugiej połowy obronił 6 na 9 rzutów. Gdy trafił Michał Peret, było już 25:19.
Puławianie się nie poddawali i na 14 minut przed końcem przegrywali już tylko 24:27, jednak ponownie do głosu doszli gospodarze, którzy szybko wrócili na pięciobramkowe prowadzenie, by stracić ponownie dwie bramki z rzędu. Przy wyniku 29:26, trener Rombel wziął czas, ale na pewno akcja nie poszła po jego myśli, gdyż gospodarze stracili piłkę w ataku pozycyjnym i kontratak wykorzystał Piotr Jarosiewicz. Po chwili po kolejnych dwóch kontrach był już remis! Azoty rzuciły pięć bramek z rzędu w ciągu trzech minut.
W tak ważnym momencie pierwszy raz w Orlen Superlidze wszedł na boisko zawodnik z Chin. Jianjie Zhang trafił piłkę do bramki, ale sędzia dopatrzył się kroków i Dichaminjia trafił po podaniu swojego rodaka z bramki wyprowadzając gości na prowadzenie. Z 29:24 zrobiło się 29:31! Mogło się zdawać, że PGE Wybrzeże się już po tym nie podniesie, jednak podczas kary Ignacego Jaworskiego gdańska drużyna doprowadziła do remisu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: "kradzież" w końcówce meczu. Co tam się działo!
Nakręceni puławianie ponownie dorzucili dwie bramki i na niecałe 4 minuty przed końcem meczu prowadzili 33:31. Zespół z Gdańska się jednak nie poddał i znów doprowadził do remisu!
Patryk Kuchczyński na 42 sekundy wziął ostatni czas, ale rzut Gogoli obronił Zembrzycki. Gdańszczanie mieli jeszcze ponad 20 sekund na akcję, ale byli zbyt pasywni i kolejny raz w meczu PGE Wybrzeża potrzebne były rzuty karne. W nich 4:2 wygrało PGE Wybrzeże i piąty raz w sezonie pokonało rywala po serii "siódemek".
PGE Wybrzeże Gdańsk - Azoty-Puławy 33:33 k. 4:2 (20:16)
PGE Wybrzeże: Zembrzycki (22/54 - 41%), Poźniak - Czapliński 7, Będzikowski 7, Peret 5, Góralski 4, Domagała 3, Stanescu 3, Pepliński 2, Niedzielenko 1, Papaj 1, Siekierka, Zmavc, Papina, Zhang.
Karne: 5/7.
Kary: 6 min. (Papina, Niedzielenko, Stanescu - po 2 min.).
Azoty: Borucki (1/12 - 8%), Tsintadze 1 (14/35 - 40%) - Gogola 8, Dichaminjia 8, Sesić 6, Jarosiewicz 4, Górski 2, Adamski 2, Antolak 1, Jaworski 1, Marciniak 1, Zarzycki.
Karne: 2/4.
Kary: 6 min. (Jaworski 4 min., Adamski 2 min.).