W pierwszym meczu pomiędzy Barceloną a Orlen Wisłą Płock mistrzowie Polski nie mieli zbyt wiele do powiedzenia i trzeba przyznać jasno, że zostali rozgromieni. Mało kto spodziewał się wyniku 24:34 w ORLEN Arenie. "Nafciarze" mieli udowodnić swoje aspiracje sięgające turnieju Final Four Ligi Mistrzów, a zostali mocno sprowadzeni na ziemię.
W czwartek pojawiła się jednak szansa na rewanż. Do Katalonii ekipa Xaviera Sabate udała się głównie z planem, aby zmazać tę plamę z Płocka. W końcu do tego feralnego meczu Wisła wyglądała znakomicie w Lidze Mistrzów - pokonała Pick Szeged, PSG czy Pelister Bitola. Zatrzymał ją jedynie Magdeburg, ale nawet wyjazd do Niemiec można uznać za udany. Ubiegłoroczny zwycięzca Champions League został solidnie postraszony. W legendarnej Palau Blaugrana trzeba było zrobić to samo, Również pod kątem mentalnym, by pokazać, że wpadka z pierwszego meczu była czystym przypadkiem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wyjątkowy trening Polaka. Spotkał się z legendą sportu
Wszystkie oczy od pierwszej minuty były zwrócone na Melvyna Richardsona, dla którego był to powrót do Barcelony, z którą przez wiele lat święcił triumfy. Niestety to nie Francuz skradł show w pierwszych minutach, a Emil Nielsen, który zamurował bramkę. To głównie dzięki Duńczykowi "Blaugrana” lepiej weszła w mecz i po pięciu minutach prowadziła 3:1. Należy jednak podkreślić, że "Nafciarze” mieli sytuacje, by ten wynik wyglądał znacznie lepiej. W tych słowach można w sumie podsumować pierwsze trzydzieści minut.
Mimo że Wisła przegrywała, to dochodziła do sytuacji rzutowych. Oddawała rzuty z dobrych pozycji, dobrze wyglądała w defensywie, ale największą bolączką był niesamowity Emil Nielsen. W 10. minucie pojawił się kolejny problem, gdyż drugą dwójką został ukarany Przemysław Krajewski. Wisła łapała zdecydowanie więcej kar, ale w osłabieniu radziła sobie całkiem nieźle. W 16. minucie przegrywała jedynie 8:7, mimo już czterech wykluczeń na koncie.
Częste faule oznaczały również liczne rzuty karne dla mistrza Hiszpanii, a te na bramki seryjnie zamieniał znakomicie dysponowany Aleix Gomez. Ale "Nafciarze” także mieli swojego lidera. Był nim Melvyn Richardson, który zawiódł w pierwszym meczu pomiędzy tymi drużynami. Tym razem grał już na swoim poziomie, co odbijało się na postawie całego zespołu.
Sytuacja Wisły skomplikowała się lekko po 20. minucie, gdy Barcelona po raz pierwszy wyszła na prowadzenie trzybramkowe. To było o tyle bolesne, że mistrzowie Polski mieli co najmniej kilka szans na doprowadzenie do remisu. "Blaugrana” popełniała błędy, traciła znacznie więcej piłek niż zwykle, gospodarze rozdawali prezenty. Nie była to wielka Barcelona. Wystarczyło tylko być skutecznym i bezwzględnym, dlatego ten wynik był trochę niemiarodajny i bolesny.
W końcu jednak sytuacja się odwróciła i Wisła zaczęła wykorzystywać karygodne błędy gospodarzy, którzy w końcówce popełnili kilka pomyłek nie na poziomie juniora, a młodzika. Aż żal było tego nie wykorzystać. Barcelona aż prosiła się o kłopoty, a "Nafciarze” za każdym razem, gdy mogli doprowadzić do remisu, bawili się w miłosiernego samarytanina. Na szczęście pod koniec pierwszej połowy w końcu dokonali tej sztuki i do szatni schodzili z remisem 12:12. Trzeba jednak podkreślić, że była to naprawdę słaba "Barca". W ofensywie gwiazdy klubu z Katalonii jak Dika Mem, Blaż Janc, Ludovic Fabregas czy Domen Makuc nie stanowili większego zagrożenia.
Barcelona nie pozwoliła sobie jednak na dwie tak słabe połowy. Na drugą część gry wyszła zupełnie inna drużyna, co szybko odzwierciedliło się w wyniku. W 40. minucie zrobiło się już 19:14. Mistrzowie Polski pozwolili rozpędzić się gospodarzom, a sami grali znacznie gorzej w ofensywie. Już tak skuteczny nie był Melvyn Richardson, a petardy zza dziewiątego metra Siergieja Kosorotowa również nie trafiały do bramki. Pojawił się duży problem.
Wisła próbowała odpowiadać i gonić, ale nie było rady, by realnie wprawić w zakłopotanie Barcelonę. Za każdym razem, gdy mistrzowie Polski łapali wiatr w żagle, w bramce pojawiał się Emil Nielsen i wybijał "Nafciarzom" z głowy jakiekolwiek zapędy. Różnica zaczęła się powiększać do tego stopnia, że wynik zaczął przypominać ten z Płocka. W 48. minucie gospodarze prowadzili już 25:18, a Wisła wyglądała na rozbitą. Znów.
Co prawda w pewnym momencie udało się nieco zmniejszyć przewagę, ale było to wciąż niezagrożone prowadzenie Barcelony, która w drugiej połowie zagrała zdecydowanie lepiej. Zupełnie inaczej prezentowali się liderzy zespołu, z niesamowitych pozycji trafiał Timothey N'guessan, a w defensywie Katalończycy byli znacznie lepiej zorganizowani. Mistrzowie Polski zagrali natomiast przeciętne spotkanie. W pierwszej połowie nie wykorzystali prezentów wyłożonych na tacy przez rywali, a w drugiej nie potrafili wejść na poziom "Blaugrany”, która zaczęła grać swoją piłkę ręczną. Dwumecz z mistrzem Hiszpanii jak najszybciej do zapomnienia. Ostatecznie mecz w Palau Blaugrana zakończył się wynikiem 30:24.
Liga Mistrzów:
FC Barcelona - Orlen Wisła Płock 30:24 (12:12)