Do świąt zdobędziemy jeszcze dużo punktów - rozmowa z Bartłomiejem Tomczakiem, skrzydłowym Zagłębia Lubin

Zagłębie Lubin tej jesieni rozczarowuje - zespół Jerzego Szafrańca w 11 meczach zdobył tylko 9 punktów. Jednym z niewielu graczy, do których fani Miedziowych nie mogą mieć większych pretensji o marne wyniki, jest Bartłomiej Tomczak.

Kamil Kołsut: Pierwszą rundę PGNiG Superligi zakończyliście remisem w Puławach, tracąc bramkę w ostatnich sekundach meczu. Ten punkt to sukces, czy porażka?

Bartłomiej Tomczak: Znowu, podobnie jak w Legnicy, zremisowaliśmy wygrany mecz. Bardzo żałujemy, ponieważ dwa punkty były nam niezwykle potrzebne, pozwoliłyby one nam odskoczyć w tabeli od Azotów. Cóż... Remis, patrząc na przebieg meczu, uznać należy jednak za sprawiedliwy. W pierwszej połowie to raczej gospodarze prowadzili, po przerwie zamieniliśmy się rolami. Myślałem, że damy radę dowieźć to do końca - niestety, nie udało się.

Czego jeszcze - poza odrobiną szczęścia - zabrakło, żeby pokonać Azoty w ich własnej hali?

- W ciągu dwóch ostatnich minut mieliśmy trzy piłki. Raz sędziowie zagwizdali nam przejście, innym razem nie podyktowali karnego za faul na Piotrku Obrusiewiczu. Wydaje mi się, że mogło to zaważyć na końcowym wyniku meczu. Należy się jednak z tego oczka cieszyć - jechaliśmy do Puław powalczyć i mam nadzieję, że dobrze to zrobiliśmy.

Zbyt wiele dobrego o waszej grze obronnej powiedzieć nie można.

- Zdecydowanie tak, straciliśmy aż 34 bramki. Jeśli chce się wygrywać mecze na wyjeździe, to 25-27 bramek jest wynikiem maksymalnym. Dobrze, że chociaż zdobyliśmy tyle samo bramek, co straciliśmy i to pozwoliło nam zdobyć punkt.

Na początku wchodziłeś w puławską obronę jak w masło, rzucałeś bramkę za bramką. Z biegiem czasu o przedarcie się na koło było już jednak coraz trudniej.

- W pierwszej połowie rzuciłem 5 bramek, w drugiej 4. Wiadomo, że Azoty mają bardzo dobrą obronę, a trener Kowalczyk powiedział zawodnikom, żeby bardziej przesunęli się pod moje skrzydło. Nie liczy się jednak to, kto ile bramek rzucił - liczy się zespół. W sumie rzuciliśmy 34 bramki i okazało się, że było to jednak za mało.

W PGNiG Superlidze ciężko chyba znaleźć dwa zespoły o tak zbliżonym potencjale, jak Azoty i Zagłębie. Wasze mecze zawsze są dramatyczne.

- Faktycznie, w ostatnich dwóch sezonach tak się właśnie składa. Widocznie jesteśmy bardzo wyrównanymi zespołami, co doskonale widać na boisku. W ostatnich pięciu meczach, jeśli któryś z zespołów wygrywał, to jedną bramką. Wyjątkiem było ostatnie, decydujące starcie w play-off (26:30 - przyp. red.), ale tamto spotkanie też cały czas było na styku. Szkoda, że środowy mecz skończył się jak się skończył, ale mamy przynajmniej ten punkt.

Niektórzy na mecze Azotów i Zagłębia patrzą przez pryzmat korespondencyjnej rywalizacji dwóch czołowych lewoskrzydłowych PGNiG Superligi - Wojtka Zydronia i ciebie. Jak podchodzisz do tej sytuacji?

- Nie czuję nic takiego. Z Wojtkiem jesteśmy kolegami i każdy chce grać jak najlepiej - on dla Puław, ja dla Lubina. Pragniemy przede wszystkim dobrze wykonywać swój zawód, a jeśli jacyś eksperci mówią, że jesteśmy czołowymi zawodnikami ligi, to bardzo fajnie.

Przed meczem Azoty i Zagłębie miały na swoim koncie po 8 oczek. Można więc chyba powiedzieć, że w Puławach zmierzyły się dwa największe rozczarowania rundy jesiennej PGNiG Superligi.

- Myślę, że tak. Biorąc pod uwagę zeszłoroczne wyniki i pozycje w tabeli to zarówno my, jak i Azoty, życzylibyśmy sobie lepszych wyników. Na razie miejsca są jakie są, ale do świąt zostało jeszcze kilka meczów. Trzeba walczyć, grać jak najlepiej i zdobyć jak najwięcej punktów, żeby na zimową przerwę pojechać w dobrych humorach i móc wypocząć.

Na razie jednak - na finiszu tej umownej, pierwszej rundy - wisicie na granicy awansu do fazy play-off.

- Zagramy teraz jednak awansem jeszcze kilka meczów z rundy wiosennej. Mamy przed sobą ciężkie zawody z drużynami z Piotrkowa Trybunalskiego, Głogowa, Olsztyna - będziemy walczyć i na pewno się nie położymy. Myślę, że do świąt zdobędziemy jeszcze dużo punktów.

W następnej kolejce zagracie z Vive. Spotkanie z zespołem mistrza Polski ma dla ciebie szczególne znacznie, wszak jest to znakomita okazja, by z bliska pokazać się selekcjonerowi reprezentacji Polski, Bogdanowi Wencie.

- Każdy mecz jest ważny. Aby grać w kadrze, trzeba prezentować stabilną formę. Na pewno jest trochę większe napięcie, ale nie myślę w tych kategoriach. Będę chciał grać jak najlepiej, żeby załapać się do reprezentacji, o wszystkim zadecyduje jednak trener Wenta. Na pewno znajdą się w tej kadrze najlepsi.

Komentarze (0)