Oczywiście szczypiorniści AZS-u Politechnika nie wypracowali w przeciągu dwóch tygodni patentu na wygrywanie ze wszystkimi czy w końcu nie wyeliminowali wszystkich swoich błędów. Mają jednak cechę, która sprawia, że żaden z rywali nie może ich lekceważyć. Pod okiem Karola Drabika nabrali charakteru, którego mogą pozazdrościć inni.
W sobotnim boju jednak zagrali bardzo schematycznie, bowiem jak w każdym pojedynku w przeciągu pierwszych minut wypracowali sobie aż pięciobramkową przewagę. Tyle, że dla kibiców nie było niespodzianką, gdy jeszcze przed przerwą zupełnie ją roztrwonili, a nawet pozwolili wyjść rywalom na prowadzenie.
Trzeba przyznać, że gdyby nie postawa w bramce Filipa Jarosza, już kilka chwil po wznowieniu gry mogliby zapomnieć o jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Tymczasem pozwolili gościom odskoczyć na góra czterobramkowy dystans i zaatakowali w samej końcówce. Defensywa wreszcie zaczęła spisywać się tak, jak na profesjonalistów przystało, a kontry Grzegorza Mroczka i Pawła Świecy zaczęły przynosić spodziewany efekt. Na 1,5 min. przed ostatnią syreną wyszli na prowadzenie, a chwilę później rzucili jeszcze jedną bramkę. Publiczność oszalała z radości, a chociaż rywale trafili jeszcze raz do radomskiej bramki, chwilę później wirowi radości mogli dać się porwać również zawodnicy AZS-u.
AZS Politechnika Radomska - ASPR Zawadzkie 28:27 (11:13)
AZS: Jarosz, Bury - Mroczek 6, Świeca 5, Cupryś 4, Jeżyna 3, Kalita 3, Misiewicz 2, Gryla 2, Przykuta 1, Trojanowski 1, Lipczyński 1, Guzik.
Zawadzkie: T. Wasilewicz, Romatowski - Swat 5, Galus 5, Giebel 5, Pietrucha 3, Kryński 3, Kubillas 3, Sadowski 1, Skowroński 1, K. Dutkiewicz 1, Krygowski, P. Dutkiewicz, Morzyk.