- Widzę w zespole ogromną mobilizacje, wierzymy w nasze siły - zapewniał tuż przed startem rozgrywek w rozmowie ze SportoweFakty.pl bramkarz Azotów, Piotr Wyszomirski. W optymistycznych deklaracjach wtórował mu najskuteczniejszy zawodnik poprzedniego sezonu polskiej ekstraklasy, Wojciech Zydroń. - Jeżeli każdy da z siebie 100% i będziemy pracować jak przystało na prawdziwych profesjonalistów, to stać nas na bardzo dobry rezultat. Rok temu marzyliśmy o medalu, zabrakło niewiele. Może tym razem się uda - przyznawał z miną marzyciela. Puławianie ze ścianą zderzyli się jednak szybko i boleśnie.
Początek sezonu był w wykonaniu Azotów tragiczny, z pierwszych pięciu spotkań wygrali tylko jedno, marne wyniki można było jednak zrzucić na karb serii kontuzji, jaka dopadła drużynę w trakcie okresu przygotowawczego. Późną jesienią puławianie się przebudzili, wygrali kilka istotnych meczów, rok kończąc w górnej połówce ligowej tabeli. Z Pucharu Polski odpadli po dzielnej walce z kieleckim Vive, debiut na arenie europejskiej udało się okrasić wyeliminowaniem - po niezwykle emocjonującym dwumeczu - macedońskiego VV Tikvesh i awansem do 1/8 finału Challenge Cup.
Kibice Azotów mają prawo być w tym sezonie rozczarowani
Wiosenną część rozgrywek otworzyła porażka w Płocku, już tydzień później Azoty - po grze sensacyjnej - minimalnie uległy u siebie Vive Targom Kielce. Pierwsza szansa na wynik znaczący i przerwanie imponującej serii zwycięstw kieleckiego hegemona została zmarnowana. Boje na ligowych parkietach podopieczni Bogdana Kowalczyka łączyli z grą w Europie, którą ostatecznie zakończył dwumecz z Cimosem Koper. Puławianie ze słoweńskim potentatem walczyli jak równy z równym, u siebie byli bliscy odrobienia strat z pierwszego spotkania, czegoś jednak w grze Azotów zabrakło.
W lidze wiosną gracze Kowalczyka wygrali tylko raz, szansę na rozstawienie w fazie play-off w epicki sposób zaprzepaścili w domowym starciu z MMTS-em Kwidzyn, gdy w ciągu ostatniego kwadransa stracili aż czternaście bramek, zdobywając pięć. Wkrótce potem z pracą pożegnał się doświadczony trener, a szczypiorniści w zakulisowych rozmowach nie kryli, że z Kowalczykiem pracowało im się fatalnie i do zmiany na szkoleniowym stołku powinno dojść znacznie wcześniej. W meczu kończącym fazę zasadniczą rozgrywek z Zagłębiem oraz starciach play-off drużynę do boju poprowadził Marcin Kurowski.
Puławianie walczyli dzielnie, Nafciarzom jednak nie dali rady
- Wsadziliśmy w to spotkanie dużo serca, sędziowie popsuli jednak widowisko - żalił się po ćwierćfinałowym meczu z Nafciarzami Zydroń. Kontrowersyjna postawa arbitrów uniemożliwia także puławianom pokonanie Vive, własnej nieudolności drużyna Kowalczyka zawdzięcza za to klęskę z MMTS-em i odpadnięcie z Challenge Cup. - Czegoś nam brakuje - nie kryje najskuteczniejszy gracz PGNiG Superligi. - Mam jednak nadzieję, że niebawem to znajdziemy i zaczniemy takie spotkania wygrywać, bo w tym sezonie podobnych porażek było sporo, nie dociągaliśmy meczów w końcówce. Wierzę, że to się zmieni - zapewnia.
Trwające rozgrywki już teraz można jednak okrzyknąć sezonem niewykorzystanych szans. Drużynę, którą stać było na walkę o medale, czeka rywalizacja o miejsca 5-8. - Zmobilizujemy się na te ostatnie mecze, żeby zająć na koniec jak najwyższą lokatę. Myślę, że chłopcy wykrzeszą z siebie jeszcze trochę sił - zapowiada Kurowski. Po meczu z Wisłą odebrał sporo pochwał, jego drużynę chwalili także rywale. - Zrobili naprawdę duży postęp i grają znacznie lepiej, aniżeli w rundzie zasadniczej - zapewnia skrzydłowy Nafciarzy, Arkadiusz Miszka. Na ratowanie sezonu jest już jednak za późno.