Wojciech Jabłoński: Siedem lat grał pan w Wiśle Płock z roczną przerwą spędzoną w Pogoni Zabrze, potem bronił barw drużyny ekstraklasy duńskiej IF Bronderslev. Który z tych okresów przyniósł panu najwięcej sportowej satysfakcji?
Andrzej Miszczyński: Każdy z tych epizodów dał mi wiele sportowej satysfakcji i trudno jednoznacznie określić, który przyniósł najwięcej. Każdy z nich był na innym etapie mojej sportowej kariery. Jako wychowanek płockiej Wisły i płocczanin zdobyłem w 1990 pierwszy historyczny medal Mistrzostw Polski dla płockiej piłki ręcznej. Tak naprawdę od tego momentu zaczęła się medalowa seria Wisły Płock na polskiej handbalowej scenie. Mało kto o tym pamięta, ponieważ w powszechnym obiegu większe znaczenie ma podwójna korona zdobyta w 1995. Od tego momentu zazwyczaj kibice rozpoczynają historię Wisły. Transfer z Płocka do Pogoni Zabrze (czołowego i najbogatszego w latach 80-tych polskiego klubu piłki ręcznej) dowartościował mnie w sensie piłkarskim i materialnym. Zmiana otoczenia i gra w innym, lepszym piłkarsko zespole to niezbędne doświadczenie w karierze każdego zawodnika. Daje człowiekowi prostą odpowiedź na pytanie czy jesteś wystarczająco dobry w tym co robisz, aby przekonać innych, żeby płacili właśnie tobie.
3-letni pobyt w Skandynawii na początku lat 90-tych i gra w duńskiej ekstraklasie była zwieńczeniem mojej kariery. W tamtych czasach byłem jednym z niewielu obrotowych, którzy dostali propozycję kontraktu zagranicznego. Głownie wyjeżdżali tylko rozgrywający. W Danii poznałem zupełnie inną filozofię gry w piłkę ręczną, całkowicie inną mentalność ludzi ich podejście do treningu, do życia, inny sposób odbierania porażek i zwycięstw. To było niesamowicie bogate doświadczenie życiowe i piłkarskie, które miało znaczący wpływ na moje obecne życie.
Był pan także reprezentantem Polski. Czy da się jakoś porównać tamtą reprezentacje z obecną Bogdana Wenty, która zdobyła wicemistrzostwo świata, a ostatnio 5. miejsce na Igrzyskach w Pekinie?
- Nie da się porównać reprezentacji Polski z lat 70-90-tych z tą obecną. Wtedy to był zupełnie inny handball. Przede wszystkim rozgrywany w wolniejszym tempie, bardziej techniczny i oparty na niesamowitych umiejętnościach piłkarskich i inteligencji poszczególnych graczy, nie ujmując niczego naszym obecnym reprezentantom. Faktem niezaprzeczalnym jest to, że od tamtych reprezentacji Polski uczyły się handballu obecne potęgi - Francuzi, Hiszpanie, Niemcy. Trudno znaleźć w dzisiejszych czasach piłkarzy klasy Andrzeja Szymczaka, Jerzego Klempela, Marka Panasa czy Daniela Waszkiewicza. W latach 80-tych najlepsze kluby Bundesligi za punkt honoru stawiały sobie pozyskanie reprezentantów Polski. Fakt, że to właśnie Bogdan Wenta jest największą gwiazdą tej reprezentacji, a dla obecnych reprezentantów w dalszym ciągu jest "galaktycznym zawodnikiem", ma swoją wymowę.
Od pana ostatniego meczu w lidze polskiej minęły 24 lata. Czy na przestrzeni tych lat liga dużo się zmieniła pod względem sportowym i finansowym i jak prezentuje się na tle innych lig.
- W moim subiektywnym przekonaniu w porównaniu do zmian jakie zaszły np. w duńskiej lidze na przestrzeni ostatnich 15 lat polska liga wygląda bardzo amatorsko. Poziom finansowy i sportowy polskiej ligi nie podniesie się sam w sobie. Potrzebne jest profesjonalne podejście biznesowe to tego tematu i współdziałanie klubów w zakresie sprzedania produktu jakim jest polska liga piłki ręcznej. Tak jak to na przykład zrobili to Duńczycy. W latach 90-tych kiedy, nie byli krezusami wyszli z założenia, że atrakcyjność piłki ręcznej jako dyscypliny polega na walce, dramaturgii i szybkości. Te elementy przyciągają kibiców na hale i telewidzów przed telewizory. Z pełną premedytacją stworzyli ligę w której poziom sportowy pomiędzy 12 startującymi w niej drużynami był porównywalny. Mecze mistrza Danii z beniaminkiem były tak samo atrakcyjne jak mistrza z wicemistrzem. To wyrównanie poziomu zespołów dało niesamowity rozwój dyscyplinie, bo szybko stała się medialnym kąskiem o wiele tańszym i ciekawszym do prezentowania w TV niż rozgrywki ligowe piłki nożnej. To również zaowocowało rozwojem piłkarzy, którzy w sezonie rozgrywali ok. 30 meczów wymagających od nich pełnego zaangażowania przez pełne 60 minut. Duńskiej lidze nie przeszkadza fakt, że co chwila najlepsi zawodnicy wyjeżdżają do Niemiec czy Hiszpanii.
Duńczycy podnieśli poziom swojej ligi również poprzez zatrudnianie szwedzkich trenerów. W latach 90-tych Szwedzka myśl szkoleniowa zdominowała europejski handball czego dowodem była dominacja reprezentacji Szwecji. Duńskie kluby wykorzystały ten fakt do podniesienia kwalifikacji własnych trenerów. Wracając do polskiej ligi, nie trzeba wywarzać otwartych drzwi, wystarczy pozyskać wiedzę, jak zrobili to inni i konsekwentnie ją stosować na naszym podwórku. Wydaję mi się, że Duńczyk Morten Seier w Płocku jest pierwszym krokiem we właściwym kierunku.
Zdobycie wicemistrzostwa świata miało zapoczątkować wielkie zmiany w polskiej piłce ręcznej. Mimo to mistrz Polski od paru lat musi rozgrywać swoje mecze w Lidze Mistrzów na obcych halach, a drużyny nadal ledwo wiążą koniec z końcem i są zmuszane do sprzedaży swoich najlepszych piłkarzy. Myśli pan, że to wszystko przez opieszałość działaczy, samorządów, czy może Polacy po prostu nie lubią piłki ręcznej i nie chcą w nią inwestować?
- Zaczynając od problemu hali Mistrzów Polski. W Płocku brakuje pragmatycznego podejścia do problemu zdefiniowanego jako: sport-promocja-miasto. Może to, co teraz powiem będzie niepoprawne politycznie, ale taka jest moja prywatna opinia. Gdyby Płock był w Danii, drużyna Wisły już dawno osiągnęłaby poziom Koldinga, GOG czy FCK. Duńczycy szybko wyliczyliby, że osiągnięcie skutecznego międzynarodowego efektu promocyjnego miasta byłoby najtańsze właśnie poprzez piłkę ręczną. A hala sportowa byłaby w tym przypadku po prostu oknem Płocka na świat, salonem w którym przyjmuje się gości. W duńskiej naturze nie leży przyjmowanie drużyn gości w garażu. Problemy drużyn startujących w polskiej lidze, jak wcześniej wspomniałem, wynikają z amatorskiego podejścia do przedsięwzięcia jakim jest polska liga. Priorytetem ludzi, którzy organizują rozgrywki ligowe i zarządzają nimi powinno być podwyższanie ich poziomu poprzez znalezienie sponsora tytularnego ligi, który np. za zdobycie 3 pierwszych miejsc w lidze gwarantuje nagrody mające znaczący wpływ na budżet klubu. To w sposób naturalny podniosłoby rywalizację, emocje oraz dramaturgię rozgrywek, ponieważ zwycięzcy, oprócz splendoru, zyskują również finanse na przyszły sezon. Ci, którzy nie są w stanie zadbać o ten fundamentalny z punktu widzenia funkcjonowania ligi piłkarskiej, powinni znaleźć sobie inne zajęcie.
Obecnie jest pan grającym prezesem płockiego HandMedu. Niech pan powie, skąd wziął się pomysł na tę drużynę i na czym polega jej oryginalność?
- W związku z wyjazdem do Tunezji dotychczasowego prezesa i założyciela stowarzyszenia HAND-MEDu, Bogdana Zajączkowskiego musiały się odbyć nowe wybory i moja skromna osoba została wybrana, aby kontynuować dzieło Bogdana. Skupię się na drużynie HAND-MEDu pomijając całe spektrum założeń statutowych Stowarzyszenia. Drużyna piłki ręcznej HAN-MED skupia byłych płockich piłkarzy ręcznych, którzy zakończyli czynną karierę sportową aby... kontynuować ją w luźnej formie. To brzmi nieco paradoksalnie, ale jest w tym głęboki sens. Zdecydowana większość sportowców wyczynowych po zakończeniu czynnej kariery zmienia tryb życia, zmienia dietę, zostaje pochłonięta obowiązkami zawodowymi odchodząc całkowicie od aktywności fizycznej na rzecz ciepłych kapci, wygodnego fotela i chłodnego piwa przed telewizorem. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy, że przychodzi czas kiedy my byli sportowcy zaczynamy "spłacać rachunki" swojemu ciału za zakończoną karierę. Bóle w kręgosłupie, naciągnięte achillesy, problemy ze stawami, przybieranie na wadze i wszystkie konsekwencje z tym związane nasilają się im dalej jesteśmy od zakończenia uprawiania sportu. Sportowcy po 30-stce są jak stare samochody, dopóki są w ruchu funkcjonują w miarę prawidłowo, ale kiedy przez dłuższy okres nie są używane zaczynają się z nimi same problemy. HAND-MED daje możliwość płockim piłkarzom ręcznym po zakończeniu kariery dalszego podtrzymywania sprawności fizycznej, a start w rozgrywkach ligowych to dostarczenie niezbędnej dawki adrenaliny, od której każdy sportowiec jest uzależniony do końca życia.
Oryginalność drużyny polega na tym, że jednoczy ona w sobie wiele pokoleń płockiej piłki ręcznej i zaczyna integrować środowisko. Mamy w drużynie całe spektrum pokoleniowe: 50, 40, 30, 20-latków. Promujemy w Polsce i zagranicą Płock jako miasto przyjazne sportowi. Mamy wiele projektów do zrealizowania a start w II lidze jest formą kreowania marki HAND-MED aby móc łatwiej pozyskiwać środki finansowe na realizację celów statutowych. Obecnie funkcjonujemy dzięki wsparciu miasta, kilku płockich firm, których loga widnieją na naszych koszulkach oraz na własnych składkach.
Można powiedzieć, że dysponujecie dosyć "ruchomym" składem. Czy w tym sezonie pojawią się jakieś nowe nazwiska?
- Nasz skład jest rzeczywiście bardzo niestabilny. Wiąże się to z faktem, że każdy z członków HAND-MEDu ma swoje obowiązki zawodowe, zobowiązania rodzinne i gra w drużynie jest traktowana przede wszystkim jako forma podtrzymania aktywności fizycznej. Co do nowych nazwisk, to będą się one pojawiać na pewno. Hitem może być Andrzej Mokrzki, który rozważa ponowne wybiegnięcie na parkiet, aby zmierzyć się w bezpośrednim starciu ze swoim synem Kamilem, który gra obecnie w Wiśle II. Nie wolno zapominać, że członkami HAND-MEDu są np. Marek Witkowski, Łukasz Szczucki, którzy już zakończyli kariery, czy także wszyscy zawodnicy z Wisły. Paradoksalnie czas działa na korzyść HAND-MEDu,który docelowo myśli o stworzeniu Teamu 40+, który będzie promował Płock w Europejskich turniejach Old Boyów.
Można odnieść wrażenie, że Bogdan Wenta buduje siłę swoich drużyn na doskonałej relacji na linii trener-zawodnik. Bogdan Kowalczyk słynie natomiast z "twardej ręki" i ciężkiej pracy. Który z tych sposobów prowadzenia zespołu może przynieść większy sukces w nadchodzącym sezonie w Polsce?
- Nie ma na tak postawione pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Wszystko zależy od tego czy zawodnicy w pewnej fazie rozgrywek uwierzą w sens tej ciężkiej pracy jaką wykonali pod wodzą danego trenera. Jeśli przytrafi się seria słabych meczów, porażek, pojawią się wątpliwości, pojawi się presja pod którą nie wszyscy potrafią grać. Kiedyś bardzo mądre zdanie w tej materii powiedział Zbigniew Boniek, twierdząc że to zawodnicy kreują trenera, a nie jego metody pracy.
Wisła Płock w Lidze Mistrzów zmierzy się między innymi z RK Zagrzeb - drużyną, do której powróciły największe nazwiska chorwackiej piłki z Ivano Baliciem i Mirzą Dzombą na czele. Myśli pan, że jest szansa na zbudowanie w niedalekiej przyszłości w Polsce podobnego zespołu opartego na obecnych gwiazdach reprezentacji Bogdan Wenty.
- Uważam, że budowanie w Polsce pojedynczej drużyny klasy RK Zagrzeb w oderwaniu od budowania całej silnej ligi jest pozbawione sensu. Ile wartościowych meczów w sezonie w polskiej lidze taka drużyna rozegrałaby? Liga byłaby nudna a w konsekwencji ten "Dream Team" obniżyłby swoją jakość, straciłby morale, bo wygrywałby wszystkie mecze już w szatni. Nikt na świecie nie wymyślił lepszej recepty na podniesienie jakości dyscypliny niż rywalizacja. To proces długofalowy, wymagający konsekwentnego profesjonalnego działania.
Pana szybka prognoza na najbliższy sezon…
- Wisła, Vive, Zagłębie.