SPR Pogoń Baltica Szczecin pojechała do Lublina stoczyć z miejscowym MKS-em Selgros dwa ważne pojedynki. Pierwszym z nich było starcie ligowe i gra o dwa oczka, drugim, równie ważnym, spotkanie pucharowe. - Niewątpliwie bardzo się cieszymy z tego sukcesu. Nie tylko z samego awansu do Final Four, ale z dwukrotnego pokonania MKS-u Selgros Lublin - przyznał na wstępie trener szczecińskiej siódemki Adrian Struzik.
Na pytanie, jak to jest, że jednego dnia jego zespół zagrał słabiej, a drugiego pokazał, iż może narobić wyjątkowo dużo problemów faworytowi, odpowiedział: - W jednym z wywiadów od razu po meczu powiedziałem, że można do tego dorabiać różne teorie. Na pewno było tak, że dziewczyny miały świadomość tego, że nadarzyła się niepowtarzalna szansa, by zagrać wśród czterech najlepszych drużyn. Większość z moich podopiecznych w takiej imprezie jeszcze nie brała udziału. Na pewno chciały to zrealizować. Jadąc do Lublina bardziej w głowach siedział ten mecz pucharowy i to, że jest szansa na awans - oznajmił nasz rozmówca.
- Ten pierwszy mecz do stanu 5:4 wyglądał dobrze. Później było widać, że dziewczyny podejmują walkę, natomiast w momencie, gdy lublinianki "odjechały", to było widać, że, one już powoli zaczęły odpuszczać. Wiedziały, że następnego dnia zagrają drugi mecz, który może dać im awans do Final Four. Potem graliśmy już całym składem, by każda zawodniczka poczuła, jak to jest mierzyć się z takim zespołem. Należy pamiętać, że jechaliśmy tam aż 12 godzin. Może miał też na to wpływ fakt, że był to mecz po meczu. Mam młodszy zespół, który może szybciej się regeneruje. Myślę jednak, że chodzi głównie o psychologiczne nastawienie. Wyszliśmy walcząc o każdą piłkę. Niesamowita była nasza determinacja. Każda z nich zagrała znakomite zawody - dodał Struzik.
Emocji w tym meczu jednak nie brakowało. Te zenitu sięgnęły od 47. minuty zawodów, kiedy to Joanna Drabik zdobyła wyrównującego gola (18:18). Gospodynie poszły wówczas za ciosem i wyszły na prowadzenie 21:19. - Było nerwowo. Lublin doszedł nas, a potem nawet dwoma trafieniami prowadził. U nas pojawił się przestój, podobny, jak w pierwszym meczu (sobotnim - dop. red.). Dobrze broniła Sołomija Sziwierska, potem karnego obroniła Adrianna Płaczek. Każda, która zagrała i przebywała na ławce dołożyła cegiełkę do końcowego sukcesu. Wygraliśmy chęcią, determinacją i wolą walki. Tworzyliśmy zespół. Czy to na śniadaniu, czy na obiedzie było widać, że bawimy się swoim towarzystwem - ocenił przyczyny sukcesu trener.
Struzik nie krył też dumy z gry i wyczynu swoich zawodniczek. - Byłem dumny, że prowadzę taki zespół. W tym drugim meczu wychodziło nam wszystko. Wierzyłem, że w niedzielnym spotkaniu będziemy grali całkiem inaczej.
Szkoleniowiec zapytany na koniec, w którym momencie uwierzył, że tego awansu nie można już przegrać, odpowiedział: - Wtedy, kiedy odrobiliśmy straty. MKS prowadził 21:19, a my wyszliśmy na remis. Po twarzach zawodniczek z Lublina było widać, że to może być koniec, że to mógł być ich ostatni zryw. Na ławce mówiliśmy sobie, żeby chcemy wygrać, że nie interesuje nas remis, czy przegrana jedną bramką. Pokonaliśmy lublinianki dwa razy. Jedno spotkanie można wygrać i powiedzieć, że to był przypadek. Teraz już tak nie jest. My wiedzieliśmy, po co tam pojechaliśmy.