Kamil Kołsut: Brąz biało-czerwonych w Katarze to niespodzianka?
Piotr Przybecki: Trochę tak. Już przed turniejem mówiłem jednak, że nasza reprezentacja należy do szerokiego grona faworytów i po cichu liczyłem na to, że nam się uda. Dlaczego? Znałem formę zawodników występujących w Vive Tauronie Kielce oraz Orlen Wiśle Płock. Wszyscy oni poczynili niesamowity postęp pod okiem trenerów klubowych. Na tej podstawie wierzyłem, że możemy w Katarze zaistnieć jako drużyna, zwłaszcza że różnice między czołowymi zespołami świata - pomijając Francuzów - nie są gigantyczne.
[ad=rectangle]
Przed turniejem faktycznie nie brakowało pozytywnych głosów, ale po pierwszych meczach fazy grupowej nawet najwięksi optymiści mieli prawo zwątpić. Gra Polaków kompletnie się nie kleiła.
- To prawda. Każdy z nas miał podobne odczucia. Drużynie nie szło, graliśmy w kratkę, a wygrane kosztowały nas mnóstwo wysiłku. Wszyscy po cichu liczyliśmy jednak, że forma w końcu przyjdzie.
Co twoim zdaniem zmieniło się w polskim zespole w ciągu tych kilku dni, pomiędzy przeciętnymi spotkaniami z Rosją, Argentyną i Danią, a meczami fazy pucharowej?
- Na każdym turnieju są momenty przełomowe. W tym wypadku był to mecz ze Szwedami. Mam wrażenie, że właśnie wtedy chłopaki uwierzyli w siebie. Wiadomo, rywale mieli swoje problemy i bez Kima Anderssona nie stanowili większego zagrożenia dla polskiej obrony, ale to był ich problem, nie nasz. Po tym meczu w zespół wstąpiła wiara i nowe nadzieje.
Kryzys dopadł nas w półfinale. Polacy zagrali słabsze spotkanie, a rywali wspomogli sędziowie. Wierzyłeś, że po takiej porażce zdołamy się podnieść i nawiązać z Hiszpanami walkę o brąz?
- Nie. Myślałem, że będzie bardzo ciężko. To był mecz z podtekstami, gdzie Katarczycy nie byli naszym jedynym rywalem. Sami też zagraliśmy słabiej. Kiepsko wyglądała obrona, nie funkcjonowała bramka. Rywale zaprezentowali z kolei bardzo ciekawą, kombinowaną defensywę, z którą mieliśmy bardzo dużo problemów. Klasę gospodarze potwierdzili też później w meczu finałowym. Wszyscy byli przekonani, że Francuzi bezlitośnie się po nich przejadą, Valero Rivera do mistrzostw świata przygotował jednak Katarczyków znakomicie.
Ten turniej miał w polskim zespole wielu bohaterów.
- To prawda. Bardzo poprawnie jak na swój wiek zagrał Michał Daszek. Karol Bielecki pokazał, że w Kielcach został odbudowany przez Talanta Dujszebajewa. Mariusz Jurkiewicz w kluczowych momentach włączył się do naszej gry zarówno z przodu, jak i z tyłu. W wielu ważnych momentach pokazywał się Sławek Szmal, ważną rolę w zastąpieniu Krzyśka Lijewskiego odegrał Andrzej Rojewski, choć podczas turnieju miał swoje wzloty i upadki. W meczu z Hiszpanią wystrzelił Michał Szyba, na wielki szacunek zasługuje to, co robił Michał Jurecki... Moglibyśmy ich właściwie wymieniać i wymieniać.
Cieszy to, że wreszcie błysnęły nowe nazwiska. To nie jest już tylko zespół Bieleckiego, Szmala i Jureckiego. Ciężar gry w ważnych momentach potrafią wziąć na swoje barki Daszek, Michał Szyba czy Kamil Syprzak.
- To jest bardzo pozytywne. Potrzebujemy ludzi, którzy zaczną powoli wchodzić na miejsca podstawowych kadrowiczów. Jestem ciekaw, jak to będzie się dalej rozwijało.
Największe wyzwanie czeka nas za chwilę, kiedy opadnie kurz po sukcesie. Nie boisz się, że kibice pocieszą się jeszcze przez kilka dni i później piłka ręczna znów na długie miesiące pójdzie w zapomnienie?
- Wszyscy się tego trochę obawiamy. Chciałbym, aby ten sukces przekuł się w jakość ligi. Zobaczymy, czy będziemy w stanie wykorzystać ten okres. Potrzebujemy pozytywnego kopa, zmiany. Okres, w którym zdobywaliśmy pierwsze medale, nie do końca został wykorzystany. Byliśmy zadowoleni, kręciliśmy się wokół tej samej grupy i na niej bazowaliśmy, zapominając o zapleczu. Teraz nie możemy tych błędów powtórzyć.
Gdzie szukać wzorców? Na pierwszy plan wysuwa się siatkówka.
- Na pewno. Jest w tym sporcie wiele osób, które wiedzą, jak to się robi. Siatkówka potrafiła spożytkować swój sukces. Jak to będzie u nas? Pojawiają się pewne oddolne inicjatywy, od pracy z dzieciakami zaczyna Artur Siódmiak. To są jednak jednostki, a my potrzebujemy rozwiązań systemowych. Jedna Szkoła Mistrzostwa Sportowego to za mało. Niemcy mają takich kilkanaście. Tam próbują brać przykład z piłki nożnej. Ich futbol w pewnym momencie wpadł w poważny kryzys. Zorganizowano wówczas okrągły stół i zainwestowano w szkolenie młodzieży. Obecnie widzimy efekty. Teraz za naszą zachodnią granicą próbują przełożyć te rozwiązania na szczypiorniaka. My powinniśmy zrobić to samo, posiłkując się doświadczeniami innych.
Korzystajmy z cudzych doświadczeń, ale uczmy się też na błędach innych. Zajmijmy się piłką ręczną teraz, na fali sukcesu, a nie jak Niemcy, w poważnym kryzysie.
- Dokładnie. Musimy zacząć zmieniać ten sport. Miejmy nadzieję, że wynik reprezentacji przekona biznes do tego, że w piłce ręcznej można przy pomocy zaangażowania mniejszych środków finansowych osiągać podobne rezultaty marketingowe, jak przy siatkówce czy futbolu. Ta dyscyplina jest widowiskowa, przyciąga przed ekrany. Teraz wszystko pozostaje w kwestii związku, klubów. Warto byłoby usiąść przy jednym stole i dobrze się nad tym wszystkim zastanowić.
Tylko te inicjatywy muszą iść z dołu, bo jak będziemy czekali na górę, to się nie doczekamy.
Siódmiak dostał od handballa piękną historię życiową - teraz jakby się odpłaca. Liczę, że i inni dorzucą swoje kilka groszy. Czytaj całość