Sobotni mecz nie miał szczęśliwego finału dla chorzowianek, choć pierwszy kwadrans wcale na to nie wskazywał. - Ten pojedynek ułożył się szczególnie. Długo mieliśmy kontakt z przeciwnikiem, ale potem mocno nam odskoczył - mówił po końcowej syrenie szkoleniowiec gospodyń, Marcin Księżyk. - Naturalnym jest, że w takiej sytuacji, kiedy jest spora przewaga, w grę zespołu wkrada się rozluźnienie i chcieliśmy to wykorzystać. Ale niestety ta zaliczka była bardzo duża i koszalinianki czuły, że tego meczu już nie przegrają. I nie odpuściły. Ale pretensje możemy mieć tylko do siebie, bo przedmeczowych założeń nie spełniliśmy w żadnym stopniu. W żadnym! Szkoda bo mieliśmy rywala bardzo dobrze rozpracowanego. W obronie nie graliśmy nic, zwłaszcza w pierwszej połowie. To było widać na tablicy wyników, bo do przerwy straciliśmy aż 18 bramek. Nie było "dojścia" do przeciwnika, a jeśli już się zdarzało, to kończyło się faulem i karą dwóch minut.
[ad=rectangle]
AZS Energa dzięki dużej zaliczce wypracowanej na początku drugiej połowy (aż 9 bramek) nie musiała martwić się o przebieg meczu. Stąd gorsze ostatnie minuty i utrata tak dużej przewagi. - Dziewczyny odpuściły końcówkę - gubiły krycie, wpadały nam niepotrzebne bramki z dystansu. Na szczęście ustawiliśmy sobie mecz w pierwszej połowie - dobrze spisywała się bramkarka, rzuty oddawane były z wysoką skutecznością - podkreślał szkoleniowiec przyjezdnych, Edward Jankowski.
Trzeba przyznać, że spotkanie było dla obu zespołów wymagające, bo obfitowało w wiele twardych pojedynków. - To nic dziwnego, bo Ruch słynie z agresywnej gry, zwłaszcza u siebie. Moje zawodniczki dały sobie radę, ale momentami musiały "spasować". Terminarz jest napięty, ale pamiętajmy, że gramy wąską kadrą, tym razem przyjechaliśmy na mecz tylko w dziewiątkę - zaznaczył Jankowski.