Bogdan Wenta: Dziesięć lat temu nie mieliśmy nic. Dziś jesteśmy w innej epoce

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
Praca z reprezentacją była swego rodzaju szansą na odkupienie win?

- Nie. Miałem swoją pracę i plan na życie. Byłem trenerem, pracowałem społecznie z dziećmi. Myślałem o edukacji biznesowej. W końcu z żoną zdecydowaliśmy jednak, że nie będzie wilk owiec pasał. Zostałem przy piłce ręcznej. Dostałem szansę pracy jako drugi trener Flensburga. Pomysł poprowadzenia reprezentacji pojawił się w rozmowie z Marcinem Lijewskim.

Jak do tego doszło?

- To było podczas mistrzostw Europy w Słowenii. Przegraliśmy z Niemcami, Marcin źle się czuł, miał grypę. Zadzwonił, czy mogę go ściągnąć do klubu. A ja na to: "Jak ty to sobie wyobrażasz? Stary, jesteś z reprezentację Polski. Jest źle, ale to przecież kadra! Trzeba się podnieść, próbować, dotrwać do końca". Minęło trochę czasu. Marcin zadzwonił i zasugerował, żebym przejął kadrę. Myśl zakiełkowała. Rozmawiałem z zawodnikami, zbadałem sprawę. Moje życie było poukładane, ale zdecydowałem się na kolejny krok.
Zaczęło się od szoku.

- Jesteś w Europie. Wydaje ci się, że istnieją pewne reguły, standardy. A tu okazuje się, że siedziba Związku jest w prywatnym mieszkaniu przy ulicy Gdańskiej. Drzwi otwiera gość w kapciach, z pieskiem na ręku. Kiedy z Jurkiem Noszczakiem, wówczas szefem wyszkolenia, tworzyliśmy pierwszą listę powołań, on pisał, a ja stałem. Kiedy ja siadałem pisać, on wstawał. Tyle było miejsca.

Pierwsze zgrupowanie?

- Spała. I słyszę, żeby stawiać na tych, albo na tamtych. Pojawiają się próby ingerencji. Godzina czternasta, telefon. Pytanie o to, ilu zawodników się stawiło. Nie rozumiem. Mówię, że są wszyscy. Byłem zaskoczony, przecież to reprezentacja Polski. Nagroda, nie kara. Słyszę, że kiedyś nie wszyscy przyjeżdżali. Godzina osiemnasta. Na zgrupowanie dociera niezapowiedziany prezes. Poczułem się jak w poprzedniej epoce. Ktoś przypadkiem się pojawia i nagle będzie coś kontrolował.

Łatwo było zwątpić.

- Kiedy pojawił się temat reprezentacji zrozumiałem, że to jest pewna szansa. Za granicą mówiło się, że mamy dobrych graczy, tylko brakuje wyników. Trzeba było stworzyć zespół. Graliśmy sparing z Vive w Radomiu. Jednego z płockich zawodników zaczęto obrażać z trybun. Skoczyłem do tego kibica i mówię: "To jest przecież reprezentant Polski. Kiedy będą grały wasze kluby, wyzywajcie się. Ale tu jest kadra!". Byłem w szoku. Takie istniały podziały. Na mistrzostwach Europy w Szwajcarii Grzesiek Tkaczyk miał zapalenie płuc. I za własne pieniądze opłaciliśmy mu szpital. Przed meczem z Niemcami Damian Wleklak był w szatni rywali, aby ich lekarze go oplastrowali i przygotowali do gry. My naprawdę wtedy nie mieliśmy nic!

Dziś słucha się o tym, jak o historiach z innej epoki.

- A to było dziesięć lat temu! Przed pierwszym turniejem na lotnisku w Warszawie dostałem dwie koperty: jedną z paszportami, drugą z biletami. A ludzie ze Związku zniknęli. Jeden z młodych zawodników miał nadbagaż, musieliśmy też zabrać torbę lekarską. Za wszystko płaciłem własnymi kartami kredytowymi. Dziś jesteśmy w innej epoce.

Inne jest też zainteresowanie mediów.

- Przed meczem ze Szwedami zorganizowaliśmy pierwszą konferencję. Mały hotelik przy lotnisku. Byłem ja, zawodnicy, ktoś ze Związku i dwóch dziennikarzy!

Niewiele brakowało, a na mistrzostwa świata w Niemczech jechalibyście bez sponsora.

- Początkowo mieliśmy czyste koszulki. Na rozgrzewce oddawałem mój dres, bo zawodnikom brakowało. Przed turniejem wsparła nas firma Takt. Kiedy doszliśmy do półfinału, sponsor uciekł z urlopu i przyjechał na mecz. Miał być niby chory, wracać do firmy. A potem jego żona zobaczyła go w telewizji! I później nam dziękował. Bo początkowo w ogóle nie chciał w ten sponsoring wchodzić.

Zmieniło się podejście sponsorów, mediów. Także zawodników. Sławek Szmal powiedział: "Bogdan nauczył nas, że od rywali różnią nas tylko kolory koszulek".

- Oczywiście! Wchodzisz do hali, widzisz boisko, piętnaście tysięcy ludzi na trybunach i mówisz: wow! Ale to przecież jest takie same boisko jak wszędzie; jak to, na którym trenujesz.

Siada pan czasem w fotelu, myśli o tym wszystkim i dochodzi do wniosku: "Kurczę, to jest też mój sukces!".

- Nie. Bo tak samo, jak nie byłoby tego zespołu beze mnie, tak samo nie byłoby mnie bez nich. To sukces grupy. Pamiętam mecz z Norwegami, ten słynny rzut Artura Siódmiaka. Obok mnie siedział trener rywali. Po meczu nikt go o nic nie pytał. To my byliśmy bohaterami. A przecież oni też dali z siebie wszystko, też marzyli. Kiedy wygrywasz, masz wokół siebie tłum. Jak przegrywasz, zostajesz sam.

Rozmawiał Kamil Kołsut

Sławomir Szmal: W tym momencie dużo już nie poprawimy
Źródło: TVP S.A.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×