WP SportoweFakty: W 2002 roku drużyna prowadzona przez pana osiągnęła największy sukces w historii młodzieżowej piłki ręcznej, zdobywając mistrzostwo Europy do lat 20. Jak wyglądał ten zespół?
Wojciech Nowiński: W tamtych czasach drużyna była w większości oparta na zawodnikach tworzonej wówczas Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku. Był to pierwszy rocznik szkoły, który dotarł do matury. Około 10 na 16 szczypiornistów to byli absolwenci SMS-u, obok których grali Bielecki, Lijewski i Kuchczyński.
Od tego czasu SMS istnieje przez cały czas, jednak nie ma kolejnych sukcesów w młodszych kategoriach. Dlaczego?
- Trudno powiedzieć. Nie można tylko i wyłącznie bazować na SMS-ie. To w swoim założeniu szkoła, która powinna dostarczać reprezentantów i po to jest tworzona. Nie wszyscy najbardziej uzdolnieni młodzi zawodnicy tam trafiają. Są kluby mające dobrze zorganizowane szkolenie i nie są one zainteresowanie wysyłaniem zawodników do SMS-u. Trafiają tam przede wszystkim gracze z mniejszych ośrodków, gdzie często urywa się system szkolenia. Nie mówię że jest to złe rozwiązanie. Kluby mające dobrze zorganizowaną piramidę szkoleniową mogą dobrze przygotować swoich wychowanków.
Czy do SMS-u trafiają dobrze wyszkoleni zawodnicy?
- Bywa różnie. Niestety poziom wyszkolenia zawodników wychodzi na początku międzynarodowych konfrontacji, w wieku juniora młodszego obojętnie czy dotyczy to dziewcząt, czy chłopców. Często Polacy przegrywają sporą różnicą bramek i to trudne do nadrobienia podczas okresu juniora. Wydaje mi się, że musimy sięgnąć niżej. Co ma powiedzieć trener, który zebrał reprezentację juniorów młodszych, ćwiczył z nią trzy dni i przegrał wysoko z czołowymi zespołami z Europy Zachodniej, czy ze Skandynawami? Później trzeba to nadganiać.
Jak wygląda proces szkolenia polskich zawodników?
- Zawodnicy trafiający do SMS-u mają tak naprawdę 2,5 roku na szkolenie, bo później zajmują się między innymi maturą. Kłopotem nie jest zła organizacja szkolenia. Powstały setki klas sportowych piłki ręcznej na poziomie podstawówek i gimnazjów. Mamy Ośrodki Szkolenia Piłki Ręcznej. To ogromna akcja, którą we wrześniu zaczął Związek Piłki Ręcznej w Polsce we współpracy z Ministerstwem Sportu i PGNiG. Według tej akcji w każdym województwie jest dziesięć szkół dla chłopców i dziesięć dla dziewczyn - po sześć szkół podstawowych, trzy gimnazja i jedno liceum. Mamy kadre wojewódzkie, które co roku spotykają się na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży. Tam trenerzy mają doskonały przegląd.
Jak wygląda podział na reprezentacje?
- Mamy kadry Polski juniorów młodszych, juniorów, młodzieżową i na koniec kadrę Polski B prowadzoną przez Damiana Wleklaka i Marcina Lijewskiego. Jak rozmawia się z ludźmi z różnych państw, sam proces szkolenia nie wygląda źle. Przykładowo w Hiszpanii całe szkolenie prowadzone jest przez kluby. Nie jesteśmy ubogim krewnym, jeśli chodzi o organizację, ale gorzej jest z liczbą zawodników, którzy się szkolą. Jest ona zatrważająco niska.
Jak to można porównać liczbę zawodników uprawiających piłkę ręczną z innymi krajami?
- U nas piłkę ręczną trenuje 20 tysięcy osób, w większości młodzików. Później ta piramida wygląda dużo gorzej. Trzeba myśleć o popularyzacji dyscypliny, przyciągnąć dzieci i je utrzymać, jak chcemy się porównać do Niemiec, Francji, Hiszpanii, czy pięciomilionowej Danii. Ogromna część szkolenia spada u nas na kluby, bo to one toczą rywalizację o mistrzostwo Polski juniorów i mistrzostwo Polski juniorów młodszych. Szkoła to zdecydowanie za mało. Problem jest i widać to u kobiet, gdzie nie możemy zebrać 32 drużyn do ogólnopolskiej fazy wstępnej. U chłopców też są województwa, gdzie mamy dwie-trzy drużyny i rywalizacja jest żadna, bo na starcie te zespoły się kwalifikują. Musimy zajmować się próbą oszlifowania pojedynczych diamentów i wyszukiwaniem ich, bo liczba uprawiających piłkę ręczną jest niewystarczająca. W Niemczech ten sport uprawia milion osób, we Francji pół miliona. Z takiej masy zawodników trenerzy mogą spokojnie selekcjonować.
Dziwną sprawą jest to, że w latach dziewięćdziesiątych wykreowali się nasi wielcy mistrzowie, którzy m.in. zdobyli wspomniane wcześniej Młodzieżowe Mistrzostwo Europy, a gdy zaczęły się niewyobrażalne wcześniej sukcesy i zainteresowanie mediów, zaczęło brakować świeżej krwi. Z czego to może wynikać?
- Już wcześniej mieliśmy reprezentację Polski, która zajęła w swojej kategorii wiekowej czwarte miejsce na mistrzostwach świata w 1997 roku w Trabzonie w Turcji. Grali tam Lijewski, Jurasik, Kuptel, Szmal i Wleklak. Miałem przyjemność prowadzić ten zespół. Wraz z drużyną, która wojowała w Gdańsku w 2002 roku powstała reprezentacja seniorów. Dlaczego potem było załamanie, trudno mi powiedzieć. Wszyscy szukamy przyczyn w niedoskonałości techniki zawodników na początku szkolenia i coś w tym jest. Silne reprezentacje juniorów są podbudową, na której można zbudować mocny zespół seniorów. W ostatnich latach w kategoriach młodzieżowych wiodący byli Niemcy. Walczyli o medale, a teraz przełożyło się to na sukces seniorów. Kolejnym przykładem są Francuzi. Wygrali Olimpiadę Młodzieży w Gruzji w roczniku 98, a także mistrzostwo Europy w roczniku 96 i mistrzostwo świata w roczniku 94. W tym kraju może nastąpić pełne załamanie, jak skończą kariery Karabatić, Narcisse i Omeyer, ale za 2-3 lata młodzi będą przygotowani do tego, by ich zastąpić. Duńczycy, Szwedzi i Norwegowie wprowadzają młodych zawodników, jak Nilsson, czy Sagosen. By wprowadzić takiego zawodnika, musi on posiadać umiejętności i zaufanie trenera. Nas teraz czekają igrzyska olimpijskie i mistrzostwa świata w 2017 roku. Po tych dwóch imprezach konieczna będzie zmiana generacji. Wiek idzie do przodu, ale to będzie problem nowego trenera. Nie wiadomo jakie decyzje podejmą doświadczeni Krzysztof Lijewski, Karol Bielecki i Mariusz Jurkiewicz. My na zapleczu nie mamy bardzo silnych roczników, z których można by było czerpać, najwyżej są to pojedynczy gracze. Do kadry trafiali już Chrapkowski, Szyba, Wyszomirski i i Kostrzewa z jednego rocznika, a z młodszych Syprzak, Daszek, Gębala i Morawski. Nie było jednak takiej grupy, na której bazie można byłoby budować kadrę seniorów.
W ostatnim czasie kilka klubów powołało mniej lub bardziej profesjonalne akademie. Czy to dobry krok?
- Tak, to bardzo dobry krok. Każdy, kto popularyzuje piłkę ręczną wśród dzieci i młodzieży jest niesamowicie cenny dla dyscypliny. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że pomiędzy dziećmi zaczynającymi pracę z entuzjazmem, a reprezentacją są lata oczekiwania. Cierpliwość to jedna sprawa. Ludziom interesującym działaniami młodszych grup reprezentacyjnych jest ona bardzo potrzebna. Trudno jest nadrobić 10 bramek różnicy przez 4-5 lat od juniora młodszego do młodzieżowca. Problemy leżą właśnie najniżej.
W niektórych województwach szkolenie nie wygląda źle. Przykładowo w Pomorskiem w kategorii młodzików rywalizuje 19 drużyn. Czy to dobra podstawa?
- Ta liczba jest bardzo fajna. Szkoda, że po drodze tracimy bardzo dużo młodzieży. Bardzo szybko następuje selekcja i pomiędzy liczbą drużyn młodzików, a juniorów jest przepaść i to trzeba rozwiązać. Są województwa, w których grają dwa zespoły kilka razy ze sobą, by w ogóle mieć jakieś mecze. Ja swego czasu walczyłem i w końcu uzyskałem poparcie w Kolegium Ligi, by zespoły z PGNiG Superligi i I ligi były zobowiązane do posiadania zespołów młodzieżowych. Często kluby chcą to jednak obejść nawiązując współpracę ze szkołami w najniższym możliwym poziomie.
Czyli są kluby traktujące szkolenie jako zło konieczne?
- Tak, bo wymagania nie precyzują, że musi to być zespół juniorów młodszych, czy juniorów. Niektóre żeńskie i męskie kluby wcale nie prowadzą szkolenia młodzieży, a powinny być do tego zobligowane. Gdyby każdy szkolił rzetelnie, liczba zespołów juniorskich wzrosłaby o 24 drużyny. Właśnie w klubach zespoły grają o mistrzostwo Polski i liczba drużyn jest katastrofą.
Czyli w 2016 roku działacze klubów wciąż nie rozumieją, że grupy młodzieżowe pozwalają utożsamiać się zawodnikom i rodzicom z klubami, co jest wprost proporcjonalne do zainteresowania danymi klubami?
- To, że tak jest nie ulega wątpliwości. W klubach zachodnich to zrozumiano. Liczba zespołów klubowych biorących udział w rozgrywkach jest niewyobrażalna. Kiedyś pojechałem do duńskiego miasta Randers. Był tam zespół żeński i męski - dziewczynki grały w jednej hali, chłopcy w drugiej. Były tam tablice ze zdjęciami drużyn z rozpiskami meczów i treningów. Naliczyłem 18 drużyn żeńskich i 19 męskich w różnych kategoriach wiekowych. Dania to jednak inny świat. Tam mistrzostwa 15-letnich dzieci są transmitowane przez telewizje.
Rozmawiał Michał Gałęzewski
Dujszebajew: najlepszy kandydat na selekcjonera?
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP
Zawsze pojawia się jednak moim zdaniem Czytaj całość
Stary Las a w nim dziadki :) Przyjdzie młodość będzie rozwój