Piotr Przybecki przeżył gehennę we Wrocławiu. Teraz powalczy o mistrzostwo Polski

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
Przybecki znaczy legenda

1405 goli w 385 spotkaniach najlepszej ligi świata. Takich statystyk nie mają nawet Marcin Lijewski czy Karol Bielecki. Do tego mistrzostwo Niemiec i trzykrotnie Puchar EHF. Wszystko mimo kontuzji, które przez lata prześladowały lewego rozgrywającego. - Z całości mojej kariery minimum straciłem 2,5 roku na dochodzenie do formy - przyznawał Przybecki.

Za zachodnią granicę wyjechał jako 23-latek. Nie było mu łatwo. W latach 90. polscy szczypiorniści nie mieli takiej renomy jak obecnie. Z roku na rok nabierał doświadczenia. Wyrobił sobie markę solidnego rozgrywającego. Do TUSEM Essen spływały oferty od ligowej czołówki. Na biurku prezesa wylądowała w końcu propozycja z serii nie do odrzucenia

Polak trafił do najbardziej utytułowanego niemieckiego zespołu, THW Kiel - odpowiednika Bayernu Monachium w świecie handballa. Jako trzeci Polak założył koszulkę Zebr. Na drodze do zrobienia większej kariery w Kilonii stanęły problemy zdrowotne.

- W jednym z meczów kontrolnych, w dodatku z zawodnikami z niższej ligi zdarzył się bardzo głupi faul. Zawodnik wjechał mi od tyłu w nogi i wszystko poszło w kolanie. Uważano, że będę sportowym inwalidą - wspominał Przybecki, który pauzował wówczas cały sezon.

Lekarze nie dawali mu szans. Tymczasem Polak na najwyższym poziomie grał jeszcze 10 lat. Po trzech latach w THW zmienił otoczenie. W Nordhorn nie tylko dorzucał kolejne trofea do CV. Poznał przy okazji warsztat Oli Lindgrena, już wówczas świetnego trenera.

Nie tylko Szwed odcisnął piętno na jego pracy szkoleniowej. Przez 15 lat w Niemczech spotkał na swojej drodze wielu fachowców. - W Essen zetknąłem się ze starą szkołą rumuńską Petre Ivanescu. Ciekawie układała się współpraca z Saszą Rymanowem oraz Zvonimirem Serdarusiciem. Szczególnie drugi z nich zwracał uwagę na detale i można się od niego nauczyć wielu ciekawostek taktycznych, podobnie od Oli Lindgrena - zauważył.

Uwaga talent!

W 2012 roku zawiesił buty na kołku, choć jako blisko 40-latek miał pewne miejsce w TSV Hannover-Burgdorf! Odezwały się jednak kontuzje i Przybecki postanowił wykorzystać doświadczenia wyniesione z najlepszej ligi świata. W Śląsku starał się wprowadzać innowacyjne rozwiązania, często decydował się na wycofanie bramkarza i posyłanie w bój dodatkowego zawodnika w polu. Wyniki nie zachwycały, ale gra wrocławian mogła się podobać. Błyskawicznie jego nazwisko znalazło się w notesach przedstawicieli silniejszych klubów.

Szansę dała mu płocka Wisła. - Odbyliśmy z nowym trenerem wiele rozmów na temat kształtu pierwszej drużyny oraz zmian, jakich należałoby dokonać, aby zapewnić jej dalszy rozwój sportowy. Mogę powiedzieć, że w przyjęte założenia najpełniej wpisały się rozwiązania, jakie zaproponował właśnie Piotr Przybecki - argumentował wybór prezes klubu, Artur Zieliński.

W Płocku poprzeczka wisi znacznie wyżej. - Gdybyśmy na tym poziomie obawiali się presji, to trudno byłoby gdziekolwiek pracować. Bardzo dobrze, że się pojawi. Napędza bowiem do działania i trzeba ją przekuć na wyniki - zaznaczał Przybecki.

Tym razem szkoleniowiec będzie mógł realizować swoje wizje. Materiału ludzkiego mu nie braknie. W Płocku zbudowano solidny zespół, być może najsilniejszy od lat. Zdetronizowanie Vive Tauronu Kielce to zadanie niezwykle trudne, ale Przybecki z pewnością ma już w głowie opracowany plan na najbliższe miesiące. To, co przeżył we Wrocławiu tylko go wzmocniło. Teraz może być już tylko lepiej.

Marcin Górczyński 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×