Zawadzkie - tu wychował się długoręki król bramki z wysuwanymi palcami

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Bramka naturalnym środowiskiem

W szkole podstawowej od razu trafili do klasy o profilu sportowym. A nie było to wcale proste. O dostaniu się do niej marzyło około 120 dzieci, a były jedynie 33-34 dostępne miejsca. - Przystępowaliśmy do specjalnego egzaminu sprawnościowego. Ten, kto zaprezentował się najkorzystniej, trafiał do klasy sportowej - komentuje Morzyk, który wraz ze Szmalem poszedł na pierwszy trening piłki ręcznej do Stali Zawadzkie w czwartej klasie podstawówki.

Po jego zakończeniu dopadła ich chwila zwątpienia. - Byliśmy najmłodsi w grupie, więc musieliśmy przejść "chrzest". Solidnie dostaliśmy rękami po tyłku. Obaj się popłakaliśmy i powiedzieliśmy, że więcej na trening nie pójdziemy. Ale po dwóch lub trzech dniach wszystko nam przeszło - tłumaczy Morzyk.

Hala sportowa w Zawadzkiem. To tutaj Sławomir Szmal stawiał swoje pierwsze kroki w piłce ręcznej Hala sportowa w Zawadzkiem. To tutaj Sławomir Szmal stawiał swoje pierwsze kroki w piłce ręcznej
Sławka od początku pobytu w Stali ciągnęło do bramki. Taka sama sytuacja miała zresztą miejsce, kiedy grał z kolegami w piłkę nożną bądź hokeja. Już jako nastolatek miał fizyczne predyspozycje pozwalające mu marzyć o zaistnieniu w sportowym świecie.

- Zawsze było po nim widać, że ma wygląd sportowca. Był dobrze zbudowany i miał bardzo długie ręce. Wyróżniał się też ambicją. Niezmiernie dużo pracował na treningach. Przychodził na nie bardzo szybko i wychodził z hali jako jeden z ostatnich - podkreśla Kaczka. - Kiedy byłem trenerem, Sławek stawiał się w hali jako pierwszy, bo chodził ze mną. Przed zajęciami ktoś musiał bowiem pomóc w przygotowaniu sprzętu - śmieje się z kolei Kazimierz Szmal.

ZOBACZ WIDEO Ewa Swoboda: Liczę, że mistrzostwa będą dobrym treningiem przed Rio (źródło TVP)

Wysuwane palce ratownika

Gdy już jego syn przebywał na boisku, uwidaczniała się jego pewność siebie. Udzielał licznych podpowiedzi partnerom w obronie, niejednokrotnie biorąc ciężar powstrzymania któregoś z rywali wyłącznie na siebie.

- Kiedy był już nieco starszy, wybierał sobie zawodników. I mówił: "tego mi zostawcie, obronię jego rzut" albo "odpuśćcie mi to skrzydło, niech sobie z niego wchodzi". Czasami nawet krzyczał, byśmy opuścili ręce, bo mu zasłaniamy. Od jego dyspozycji zależało bardzo wiele. Jeżeli miał swój dzień, spokojnie wygrywaliśmy mecze. Jeżeli akurat spisywał się nieco słabiej, też potrafiliśmy zwyciężać, ale kosztowało nas to znacznie więcej wysiłku - opowiada Kaczka.

- Wołaliśmy na niego "Małpa". Śmialiśmy się, że miał wysuwane palce, z powodu sposobu, w jaki zatrzymywał loby. Kiedy przeciwnik biegł do kontry, Sławek zawsze wolał, by go odpuścić niż pozwolić mu rzucać na kontakcie. I zdarzało się, że nawet z co drugiego pojedynku "sam na sam" wychodził obronną ręką. Uratował nas z wielu opresji - dorzuca Morzyk.

Stal nie była jednak drużyną, która odnosiła same zwycięstwa. Kiedy przytrafiały się jej niepowodzenia, u Szmala można było dostrzec zróżnicowane emocje - od płaczu po duże zdenerwowanie. Mocno przeżywał porażki nie tylko w piłce ręcznej, ale także w zwykłych grach osiedlowych. W szkole średniej nadszedł czas, w którym jednocześnie próbował swoich sił w dwóch dyscyplinach.

Czy Sławomir Szmal to najlepszy bramkarz w historii polskiej piłki ręcznej?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×