WP SportoweFakty: Pana drużyna zaczęła mistrzostwa świata od trzech porażek. Brazylijczykom w niedzielę napsuliście jednak dużo krwi.
Antonio Carlos Ortega: Między nami a pozostałymi zespołami w grupie jest przepaść, ale dajemy z siebie wszystko. Zawodnicy są zdyscyplinowani, w zespole jest duch. Wykonujemy solidną pracę i szkoda, że wciąż mamy zero punktów. Z każdym kolejnym meczem gramy jednak coraz lepiej.
Gracie efektowne akcje, ale później je marnujecie. Wychodzi brak doświadczenia?
- Prawdopodobnie. Dla naszej drużyny już sama obecność na tym turnieju, bo ostatni raz w mistrzostwach świata startowaliśmy sześć lat temu, to duża sprawa. Znamy nasze ograniczenia we wzroście i wadze. Jesteśmy za to szybcy i całkiem nieźli technicznie. Atutami staramy się zakryć te słabsze strony.
Jak wygląda piłka ręczna w Japonii?
- System przypomina piramidę. W szkołach wyższych i na uniwersytetach zespołów jest mnóstwo, ale już na poziomie najwyższym - w lidze - występuje tylko dziewięć drużyn. Właścicielem każdej z nich jest duży koncern, taka Toyota opiekuje się na przykład trzema ekipami. I zawodnicy granie łączą z pracą dla swojej firmy.
Czyli to sport półamatorski.
- Dokładnie tak. Bycie zawodnikiem to jednak duży przywilej, bo po zakończeniu kariery od razu ma się dobrą, stałą pracę.
ZOBACZ WIDEO Dakar: od La Paz do... Krakowa. Jaki to był rajd? (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Na poziomie szkół i uniwersytetów istnieje system szkolenia?
- Nie znam szczegółów, bo nie mieszkam w Japonii na co dzień. Rozmawiam jednak z moimi współpracownikami i wiem, że zawodnicy trenują bardzo, bardzo dużo. Prawdopodobnie czasem nawet bez sensu, i to w najmłodszym wieku. Muszę podkreślić, że moi podopieczni są naprawdę zdyscyplinowani, a praca z nimi to przyjemność.
Dziewięć drużyn ligowych to niezbyt szeroka baza do wyboru zawodników.
- Ale korzystam też z graczy drużyn uniwersyteckich! Obecnie w zespole mam dwóch takich zawodników: Shinnosukę Tokudę i Hiroyasu Tamakawę. Ten pierwszy rzucił Brazylijczykom siedem goli, a drugi jest największym graczem w zespole.
Jak dużo czasu miał pan w ubiegłym roku, by pracować z zespołem?
- Dwa miesiące latem - w czerwcu i lipcu - plus dziesięć dni przed samym turniejem. To i tak dużo więcej niż trenerzy z Europy. Poza tym liga w Japonii trwa bardzo krótko, kończy się w marcu. Później zawodnicy po prostu trenują.
[nextpage]Próbował pan szukać swoim zawodnikom zatrudnienia w Europie?
- Nie, to dość trudna sprawa. Nikt nie chce odchodzić z ligi japońskiej. To pracownicy i jeśli opuszczą Japonię, stracą zatrudnienie oraz przyszłość po zakończeniu kariery. Czasem zdarzają się oczywiście specjalne porozumienia między firmą a zawodnikiem. W ten sposób jeden z nich trafił jakiś czas temu do hiszpańskiego Angel Ximenez.
Zaczął pan pracować z Japończykami rok temu i po zakończeniu turnieju misja dobiegnie końca.
- Kiedy obejmowałem reprezentację, miałem już podpisany kontrakt z KIF Kolding i umówiliśmy się na taki, a nie inny zakres czasowy mojej pracy.
W czwartym meczu mistrzostw świata czeka na was Polska. Co pan wie o tym zespole?
- To drużyna, która przeszła ogromną rewolucję. Spory wpływ miał na to pech, bo przecież czterech ważnych zawodników doznało kontuzji i za kilka miesięcy Polska znów będzie wyglądała inaczej.
Jest to młody zespół, dobry fizycznie, ze skrzydłowymi występującymi na co dzień w Lidze Mistrzów. Pozostali gracze nie mają jednak dużego doświadczenia na europejskim poziomie. Tego im brakuje. Tałant Dujszebajew dostał jednak od polskiego związku duży kredyt zaufania i może budować reprezentację z myślą o igrzyskach olimpijskich. Nie każda federacja mogłaby na coś takiego pozwolić.
Jacy zawodnicy zrobili na panu największe wrażenie?
- Podobają mi się bracia Gębalowie. To utalentowane chłopaki. Największe papiery na granie ma jednak prawy rozgrywający Paweł Paczkowski. Ciekawy jest też bramkarz. Gra naprawdę dobrze, choć jest trochę gruby.
Trenera Tałanta Dujszebajewa zna pan znakomicie.
- Wiele razy graliśmy ze sobą w lidze hiszpańskiej. Uwielbia rywalizację i nienawidzi przegrywać. Kiedy siedzi na ławce rezerwowej, nie ma dla niego przyjaciół. Lubimy się, ale podczas najbliższego meczu także może dojść do jakiejś gorącej sytuacji. Po ostatnim gwizdku wszystko wraca jednak do normy. Jeśli Dujszebajew ma wrogów, to tylko w trakcie spotkań, przez tych kilkadziesiąt minut. Zawsze stoi za swoim zespołem.
Wspomnień związanych z Polską nie ma pan najlepszych. Rok temu po remisie z Orlen Wisłą Płock zwolniono pana z MVM Veszprem.
- To, co się wówczas wydarzyło, było nieprawdopodobne. Moim zdaniem wykonałem w Veszprem kawał dobrej pracy, przez trzy i pół roku nawet przez moment nie czułem jednak zaufania ze strony władz klubu. Czekali po prostu na moje potknięcie, plotki o złej atmosferze czy jakiekolwiek inne wydarzenie, aby mnie zwolnić. Udało im się, choć dokonali tego w naprawdę dziwnym momencie. Cóż, taki jest sport.
Co pan czuł, kiedy budowana przez pana drużyna kilka miesięcy później przegrała z Vive Tauronem Kielce finał Ligi Mistrzów?
- Wtedy nie byłem już członkiem zespołu i nie chcę specjalnie wracać do tego meczu. Coś takiego, jak ten finał, zdarza się raz w życiu.
Rozmawiał w Nantes Kamil Kołsut